środa, 1 października 2008

"Implant" Francis Paul Wilson


Sięgnąłem po książkę Wilsona szukając rozrywki w postaci solidnie napisanego horroru. Niestety w trakcie lektury przekonałem się, że posiadanie umiejętności pisania, w przypadku niektórych, niekoniecznie powinno przekładać się na pisarstwo ;(
Kicz. To słowo jako pierwsze zaczęło mi kołatać po głowie, kiedy zderzyłem
się z kiepską fabułą, infantylnym językiem rodem z Harlequinów (tych masowych, nie mówię o Steel czy Krantz) i bohaterami o ilorazie inteligencji pantofelka.
Do setnej strony wiedziałem już jakie będzie clou programu, a dalej to już była tylko bezsilna złość na bohaterów, którzy robili wszystko, żeby tylko autor mógł namachać pozostałe 300. Żenada. Nie będę pisał nic więcej, bo musiałbym używać podwórkowej odmiany łaciny, a na to pozwalam sobie tylko w męskim gronie znajomych przy piwku, a i to rzadko :D
PS. Żeby nie być gołosłownym ostatnie zdanie książki brzmi: "Pocałowali
się", a w środku znajdziemy takie perełki: "Ale tym razem przejęła ster, usiadła na nim, poruszając biodrami, kontrolując tempo, i kiedy już szczytowała, zdawało jej się, że orgazm, którego tak blisko była poprzednim razem, czekał przyczajony, żeby teraz w ostatniej chwili wypłynąć, unosząc ją jeszcze wyżej." I tego typu kwiatki. To ja już wolę Kavę.

*Ostrzeżenie* Pod żadnym pozorem nie czytać. Kwiatki podlać, gary umyć,
spacer zaliczyć - pożyteczniej czas spędzisz. *Ostrzeżenie*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."