piątek, 24 października 2008

"Zimny ogień" Dean R. Koontz


Pamiętacie może taki serial, w którym pewien młody mężczyzna, co rano znajdował przed swymi drzwiami kota i jutrzejszą gazetę? Tak, dokładnie - jutrzejszą ;) Czytał w niej, jakie tragedie zdarzą się w mieście i starał się im w miarę możliwości zapobiegać.
Z podobnego pomysłu skorzystał Koontz w "Zimnym ogniu". Głównego bohatera nie nachodzi jednak kot z prasą. Doznaje on specyficznych olśnień, które nakazują mu jechać w określone miejsce i ratować konkretne osoby. Czym jednak jest kierująca nim siła, jest zagadką dla niego samego. Próbuje więc pozostać w cieniu, wykonując swe "misje" i starając się wszystko sobie jakoś poukładać. Niestety, jak to zwykle w tego typu książkach bywa, pojawia się "czynnik komplikujący", którym, w tym akurat przypadku, jest wścibska, niespełniona reporterka. Czeka na swoją szansę i znajduje ją, będąc świadkiem jednego z cudownych ocaleń. Krótkie reporterskie śledztwo naprowadza ją na ślad zagadki tajemniczego ratownika. A dalej... no cóż, przeczytajcie ;)
Przyznam szczerze, że jest to najbardziej znośny Koontz, jakiego ostatnimi czasy czytałem. Co prawda samo dochodzenie do sedna zagadki jest troszeczkę dla akcji hamujące, ale przynajmniej udało się jakoś autorowi dotrwać do końca książki bez wprowadzenia do akcji "supermegaplazmy", czy innych udziwnień. Natomiast opisy samych "ocaleń" czytałem jednym tchem. I ze względu na nie, oceniam książkę jako dobre czytadło.

PS. W międzyczasie udało mi się przypomniec tytuł owego serialu. To ten
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."