czwartek, 6 listopada 2008

BiblioNETkowo w Kielcach (04.11.2008 r.)

Obudziłem się rano i od razu wiedziałem, że wyprawa na kieleckie spotkanie biblioNETki, to nie będzie przysłowiowa buła z przysłowiowym, panie, masłem. Mleko, to słowo najlepiej oddające, co zobaczyłem za oknem. I to nie takie pół na pół z wodą, ale prawdziwe mleko, przedwojenne. No, ale nic. "Kwardym cza być, nie miętkim", jak mawiali nasi przodkowie. Szybkie ogarnięcie, pakowanie latorośli i gratów, przejazd do teściów, przekazanie wnuków pod skrzydła i... poszli. A właściwie poczłapali, gdzieś ~40 km/h wypatrując, podobnych idiocie z passata (nie pozdrawiam), kierowców, którzy planując swoją rychłą śmierć, nie uwzględnili innych uczestników ruchu drogowego.
I doczłapali. Żona na zakupy, ja na Politechnikę, zająć strategiczne miejsce i poczytać przywleczonego Bułyczowa. Suchych ławek jak na lekarstwo, ale w końcu jest i to taka z widokiem na miejsce spotkania z Joyem i Miłośniczką, czyli słynne "piramidy". Czytam, od czasu do czasu podnosząc głowę i wypatrując. No i jest. Facet z plecaczkiem, który na kogoś czeka. Od razu się przyznam, musiałem dokończyć opowiadanko, zanim do Krzycha podszedłem :)
Stoimy, gadamy. Przychodzi Kasia i zawijamy się na dworce. Po kolei - PKP, gdzie dołączyła Krasnal oraz PKS, gdzie skład uzupełniła Anna 46. Szturmem pokonaliśmy ulicę Sienkiewicza (co widać na powyższym zdjęciu autorstwa Kasi) i zapadliśmy w dzicz parku Staszica, a właściwie w ogródek kawiarniany Domu Środowisk Twórczych. Gorąca herbata rozgrzała zziębniętych piechurów i otworzyła zsiniałe wargi uczestników spotkania, które już zresztą do końca nie miały okazji do marznięcia :)
Bardzo miło rozmawia się z sympatycznymi ludźmi, a jeszcze milej jeśli mają tego samego hopla. Konkretnie książkowego. Ale żeby nie było, rozmawialiśmy o wszyst
kim i o niczym, a książka jako element wyjściowy, czasem uzupełniający, a czasem jako bohater pierwszoplanowy, cały czas krążyła gdzieś wokół. Żeby nie powtarzać zgrabnego podsumowania Ani, rozmawialiśmy po prostu o tym.:D
Niestety, z miłym spotkaniem jest odwrotnie niż z czekaniem na gotujące się mleko. Czas galopuje i finisz jest szybszy niż się spodziewasz. Tradycyjne "miśki", deklaracja kolejnych "posiaduch" i... koniec :( Ale zostaje w człowieku wrażenie, że mimo całej wspaniałości internetu i biblioNETki, NETka na żywo to jest TO! A więc biblioNETkowicze wyjdźcie i spotykajcie się, czego sobie i Wam życzę :D

6 komentarzy:

  1. Nie byłbyś prawdziwym Bnetkowiczem, gdybyś nie doczytał do końca. :) [To pisałam ja Hania.]

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bardzo proszę, podpisz zdjęcia, jeśli można oczywiście, czyli od lewej Iksiński, Ygrekowska, Zeta i Bazyl. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, blogger to w moich oczach wciąż sporo niedoskonałości i nie ma wygodnej opcji podpisywania zdjęć, albo ja jestem trąba (co być może), a zatem tu:

    Zdjęcie 1 (od lewej idą) - Joy D, Anna 46, krasnal, bazyl3.

    Zdjęcie 2 (od lewej siedzą) - Anna 46, Joy D, miłośniczka, Kitek, krasnal.

    PS. Wielkość liter w nickach - za biblioNETką. Proszę nie kamienować za ujawnienie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczna relacja. :-) Ja także myślę, że spotykanie się na żywo z biblioNETkowiczami to właśnie jest TO! Mam nadzieję, że Twoja i Kitka obietnica przyjazdu do nas wiosną (dopiero??? :-() zostanie spełniona! ;-)
    Buziaki wielkie i "miśki" wirtualne!

    miłośniczka

    :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A które to było opowiadanko? I z którego tomu?
    Zdalaczynnie życzę wszystkiego najgorszego kierowcy passata, który wystawiał na szwank Wasze dojechanie na spotkanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Zagraniczny agent kosmiczny" z "Piriestrojki ..." :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."