piątek, 2 stycznia 2009

"Ostatnie zlecenie" reż. Oxide i Danny Pang


Temat płatnego zabójcy, samotnego, z zasadami, jest już, wydawałoby się, tak wyeksploatowany, że bardziej się nie da. A jednak ciągle znajdują się twórcy filmowi, którzy wierzą, że istnieje na świecie wystarczająco duża liczba miłośników takiego kina, która na kolejnej historii o najlepszym pod słońcem "cynglu", pozwoli zarobić parę centów. A jak tym "cynglem", o imieniu Joe, zrobi się Nicolasa Cage'a, to już sukces kasowy murowany. Pojęcia nie mam, ile zarobił odgrzewany kotlet braci Pang (jest to remake filmu z 1999 roku, z poprzekładanymi klockami fabularnymi), wiem natomiast jedno, "Ostatnie zlecenie" śmiertelnie mnie wynudziło.
Kryzys wieku średniego nie omija nikogo, ale w "wykonaniu" światowej sławy killera, który chce odejść na zasłużoną emeryturę, a w którego wciela się Cage, rzecz wygląda co najmniej śmiesznie. No bo, na początku, widz zostaje poinformowany przez Joe, jakie zasady pozwoliły mu unikać przez wiele, wiele lat (sądząc po zakolach) kłopotów, a potem ten sam facet, z zacięciem naszego Jurka Kilera, po kolei je łamie. W przeciągu dziewięćdziesięciu filmowych minut bierze sobie na ucznia pierwszego z brzegu leszcza, bo zobaczył coś w jego oczach (sic!). Poza tym gość dla którego sprzątnąć człowieka na zlecenie, to jak, z przeproszeniem, pierdnąć, zaczyna się nagle mazgaić, bo głuchoniema aptekarka z tajlandzkiej apteki na rogu, podaje mu z uśmiechem maść z antybiotykiem. Tylko czekałem aż smutne oczy aktora zwilgotnieją i broda zacznie mu się trząść. I prawie do tego doszło, gdy Joe rozczulił się nad sobą podczas wizyty u, tak, tak, przyszłej teściowej.
Poza tym nic nowego. Aktorstwo Nicolasa nie wychodzi poza to, co już w jego wykonaniu znamy, a smutne spojrzenie, które pasowało do romantycznego anioła czy zapijaczonego scenarzysty, do twardziela zupełnie nie przystaje. Efekty też nie porywają i jest ich stanowczo za mało, a kaskaderskie popisy Cage'a stanęły w miejscu, bo chyba od "Bez twarzy" (1997) wciąż i wciąż wykonuje swój słynny, lamparci skok z dwoma spluwami.
Jednym słowem - miernie.

2 komentarze:

  1. Cage płatnym zabójcą? Ten facio o oczach smutnego spaniela?.. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Cage potrafi być fajnym szwarccharakterem. Ot, w "Bez twarzy" na przykład :) O niebo bardziej przekonujący niż w "Ostatnim ...".

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."