poniedziałek, 15 czerwca 2009

"Śmierć i trochę miłości" Aleksandra Marinina


Po lekturze "Ukradzionego snu", pani Marinina dostała ode mnie kredyt zaufania. Kiedy więc na bibliotecznej półce zoczyłem "Śmierć i trochę miłości", postanowiłem przekonać się czy słusznym, w dzisiejszych, trudnych czasach, było owo kredytowanie.
"Śmierć ...", to wg Wiki, siódma część przygód major Anastazji Kamieńskiej. Całe szczęście odwołań do poprzednich części cyklu jest niewiele, a ma to znaczenie w przypadku, gdy biblioteka nie dysponuje kompletem wydanych już książek i czytelnik musi się zadowolić tym, co ma na półce. Nieważne. Istotnym natomiast jest fakt, że w tzw. międzyczasie, główna bohaterka dojrzewa do myśli o zamęściu, a co więcej, myśl tą zamierza wprowadzić w czyn. I moglibyśmy być świadkami małżeńskiej sielanki, gdyby nie fakt, że w dniu zaślubin, ba, w tym samym urzędzie, gdzie pani major miała wypowiedzieć "tak", ginie inna panna młoda. Na dodatek nie jest to jedyna zbrodnia, bo tego samego dnia w drugim końcu miasta, ginie inna kobieta przygotowująca się do wkroczenia na nową ścieżkę życia.
Przeczytało się szybko, ale żeby się podobało, to już nie. Po pierwsze intryga nie wytrzymała próby 100 stron. Otóż wymyśliłem sobie, że po przeczytaniu pierwszej setki stron czytanego kryminału, będę podawał żonie mój typ mordercy, a następnie się okaże. W przypadku "Śmierci ..." trafiłem bez pudła, więc dalsza lektura była już tylko dość żmudnym zapoznawaniem się ze zwodami fabularnymi, które miały zaciemnić sprawę.
Poza tym drażnił mnie niepomiernie schemat związków damsko - męskich. One, bez względu na to jak niezależne, okazują się, bez faceta, niezdolne do żadnych działań. Takie z przeproszeniem, pupy wołowe, które muszą mieć oparcie w chłopie, bo jak nie ma żadnego w pobliżu, to niebo zwali im się na głowę. I to z Kamieńską na czele.
Łącząc infantylizm narracji i przewidywalność akcji, otrzymujemy kryminał, który można, ale niekoniecznie trzeba przeczytać. "Ukradziony sen" rokował, natomiast "Śmierć ..." już nie, toteż z Marininą pas do czasu totalnej kryminalnej posuchy, albo zwykłego, bazylowego kaprysu :)

6 komentarzy:

  1. Nie zawsze ulubiony (bądź aspirujący do takiego) pisarz staje na wysokości zadania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możnaby jeszcze spróbować na zasadzie do trzech razy sztuka, ale po Twoim opisie chyba nie chciałoby mi się sięgać po kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To jedna ze słabszych książek. Też bardzo szybko domyśliłam się, kto jest sprawcą. Spostrzeżenie o rosyjskich kobietach, które zapisałeś, pojawia się też i w innych współczesnych kryminałach kobiet.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnes Jaki jest literacki odpowiednik viagry? :D Nie ma tego złego... jeden cykl mniej, robi się miejsce na inne.
    mandzuria Poznałem schemat, na razie nie chce mi się więcej.
    nutta W plecaku ksiązek, który wlokę z biblio mam Grimes. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja biorę Grimes na urlop:)To będzie "Pod Przechytrzonym Lisem".

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałem tę powieść Marininy, ale nic już kompletnie z niej niepamietam. Marinina to pisarka powielająca wciąż i wciąż ten sam schemat. Przeczytało się jedną jej powieść i przeczytało już się wszystkie jej powieści.
    A jednak mimo wszystko wiem, że kiedyś jednak chyba do niej wrócę, bo w jej prozie jest jakiś taki swoisty urok i nic na to nie poradzę.

    ;-)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."