piątek, 28 sierpnia 2009

"Kielonek" Alain Mabanckou


Pijaków dzielę na dwie kategorie: gawędziarzy i męczybuły. Przedstawiciele pierwszej grupy, podlawszy swe opowieści wiśnióweczką, bądź innym lokalnym wynalazkiem, snują ciekawe i dowcipne opowieści, czerpiąc ze swego, czasem, o dziwo, bardzo bogatego żywota. Druga grupa charakteryzuje się przynudzaniem o swych wyimaginowanych lub jak najbardziej prawdziwych, ale mało interesujących, problemach. Do jakiej grupy należałoby zaliczyć Kielonka, narratora powieści Alaina Mabanckou, o tym samym, co ksywa głównego bohatera, tytule? Nie wiem. Ma po części trochę z jednego i trochę z drugiego. Górę bierze jednak gawędziarz.
Pochodzący z Konga autor postanowił zabawić się z czytelnikiem. Dał więc pijaczynie do jednej ręki długopis, do drugiej zeszyt i przez osobę szefa baru "Śmierć kredytom" zachęcił: "Pisz Kielonek!". I popłynęła wartka opowieść o życiu, za nic mająca interpunkcję i inne reguły tradycyjnej prozy. Nie jestem zwolennikiem zabaw formą, ale akurat w tym konkretnym przypadku, potok wylewających się z ust, czy też spod długopisu narratora słów, zupełnie mi nie przeszkadzał. A co z treścią?
Za nic mając poprawność polityczną, posiłkując się cytatami znanymi z historii i literatury, pisze Mabanckou o Afryce. Jakże innej od tej, znanej z poważnych, namaszczonych reportaży, które ubierają Czarny Ląd w poetyckie niekiedy strofy. Pisze o polityce, religii, ale też o żonie - jędzy i problemach rodzinnych. Słowem o wszystkim co znalazło się w zasięgu, zamglonego paroma szklaneczkami Sovinco (miejscowego mamrota), wzroku Kielonka.
Świetna, dowcipna, ożywcza i z pewnością warta przeczytania, bo tak inna od pełnych powagi i wielkich słów książek traktujących o Afryce. Ale nie dajcie się zmylić, bo "Kielonek" też traktuje o sprawach wielkiej wagi.

PS. Mały przykład "mrugania" do czytelnika: "(...) trafiłem do nieba (...), powiedziałem, że będę mówił tylko w obecności Boga Ojca (...) i zobaczyłem negra wielkości naturalnej jak rzeźba Ousmane'a Sowa, był w podeszłym wieku, ubrany w biały fartuch, zbliżył się uroczystym krokiem, jakby miał zamiar odprawić tu mszę i przedstawił mi się jako Bóg Wszechmogący, skoczyłem jak oparzony, zdenerwowałem się, powiedziałem, że to straszne bluźniertstwo, niewybaczalna herezja, powiedziałem, że ten typ wcale nie jest Bogiem, powiedziałem, że Bóg nie może być czarny i wszyscy znów spojrzeli na mnie wielkimi oczami, i sprowadzili innego mężczyznę w fartuchu, był równie wysoki, z siwymi włosami, gęstą brodą, niebieskimi oczami, bardzo białą skórą (...)". Czyli - wreszcie Bóg :D

4 komentarze:

  1. Warto więc wrzucić do schowka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przeczytam na pewno, już się na nią czaje od dłuższego czasu :) Zresztą wszystkie ksiażki tego wydawnictwa są bardzo ciekawe, czytałeś moze coś jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też poluję na tę książkę od dawna. Zabawne określenie ta "męczybuła" :))))

    OdpowiedzUsuń
  4. dzięki za kartkę, wczoraj dotarła;)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."