poniedziałek, 12 października 2009

"Taniec szarańczy" Wojciech Dutka


Przyznać należy szczerze, że nazwisko Dutka, do czasu lektury "Tańca szarańczy", nie mówiło mi zupełnie nic. Jednak los, a właściwie wybór lektury na spotkanie DKK, wepchnęły w me ręce rzeczoną książkę i powiem szczerze, dobrze się stało, bo od tej pory nazwisko autora będzie mi się kojarzyć z naprawdę dobrą powieścią sensacyjną osadzoną w historycznych realiach. Konkretnie w czasach II wojny światowej.
Wydawałoby się, że Ian Fleming i jego osławiony Bond, to szczyt wyrafinowania w szpiegowskiej literaturze, a jednak pan Wojciech pokazał, że Polak potrafi. Posiłkując się autentyczną postacią Leopolda Treppera, superszpiega i twórcy Czerwonej Orkiestry - siatki podporządkowanej wywiadowi ZSRR, stworzył wielce dynamiczną powieść, która wciąga jak chodzenie po bagnach. Łącząc historię z teraźniejszością, gdyż akcja toczy się w dwóch płaszczyznach czasowych oraz dodając odpowiednio do smaku wątek romansowy, grę wywiadów, politykę i aferę kryminalną, stworzył rzecz w swojej kategorii naprawdę dobrą. O wiele lepszą (z pewnością pod względem literackim jak i potoczystości pióra), niż osławiona "Twierdza szyfrów".
Są dwie rzeczy, do których mógłbym się ewentualnie doczepić. Pierwszą jest brak określenia (np. przy pomocy dopisku na początku rozdziału), w jakie czasy został przez autora w danym fragmencie rzucony czytelnik, co troszkę, zanim się człowiek połapie, psuje dynamikę lektury. Druga to splecenie wątków w sposób świadczący co prawda o tym, że pisarz panował nad swym dziełem, ale z drugiej dający efekt "każdy zna każdego" i skutkujący oczekiwaniem, że siostra wujka pierwszej kochanki drugoplanowego bohatera, też jest (albo była) w całą aferę zamieszana. Zbytnie zagęszczenie powiązań, znaczy się, które niespecjalnie lubię.

1 komentarz:

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."