środa, 16 grudnia 2009

"Upiór w Operze" A. L. Webbera w reż. Wojciecha Kępczyńskiego

Jak to dobrze, że przynajmniej w niektórych zakładach pracy ciągle kultywuje się wydatkowanie części funduszu socjalnego na tzw. duchową strawę. Inaczej marne byłyby szanse, że pojawię się w warszawskim Teatrze Muzycznym "Roma" i obejrzę rodzimą wersję musicalu Andrew Lloyda Webbera "Upiór w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego. A tak, żona wbiła mnie w marynarę (to jej zakład organizował wyjazd, więc jej warunki) i powiozła do stolicy.
Warto było, naprawdę warto, bo choć fanem przedstawień muzycznych nie jestem, to jednak "Upiór ..." nie tylko muzyką stoi. Zacznijmy jednak od niej, bo to rzecz zdecydowanie w musicalu ważna. Przyznam szczerze, że oprócz motywu przewodniego, który wpada w ucho i robi wrażenie oraz dynamicznych piosenek w scenach zbiorowych, muzyka nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Potęgował to fakt użycia nagłośnienia, które choć potężne, nie było zbyt dokładne i mikrofony aktorów, miast słów, przekazywały czasem dźwięki zupełnie niezrozumiałe. Stanowczo nie pomagało to w odbiorze, ale nie miałem czego żałować, bo teksty jak dla mnie zbyt ckliwe i melodramatyczne, a niektóre partie solowe delikatnie usypiające. Niemniej zaśpiewane - super.
To, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to rozmach scenograficzny autorstwa Pawła Dobrzyckiego. Olbrzymie, opływające w barokowy przepych, dekoracje. Monumentalne schody paryskiej Opera Populaire, jej podziemia robiące wrażenie bezkresnych, czy dach zdobiony olbrzymią figurą, że o spadającym żyrandolu nie wspomnę, długo pozostaną w mej pamięci.

Wielkie brawa dla aktorów odgrywających główne role. Zarówno Tomasz Steciak grający Upiora, jak i Edyta Krzemień w roli Christine z oddaniem pokazywali siłę niszczącego uczucia. Jeśli zaś chodzi o moją osobistą faworytkę, była nią rozpieszczona primadonna Carlotta, świetnie zagrana przez Barbarę Melzer.

Na koniec powtórzę - warto, bo w sumie jedynym minusem, jaki mógłbym wskazać, były cholernie niewygodne miejsca siedzące. Ale to może tylko dla takich dwumetrowych, jak ja, drągali.

8 komentarzy:

  1. Nie tylko dla Ciebie - ja ledwie wysiedziałam do końca. Było mi ciasno, duszno, niewygodnie. I tak jakoś od poływy tęsknie spoglądałam na zegarek;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prowincjonalna nauczycielka A mnie scena balowa, którą zaczynał się spektakl po antrakcie, ożywiła na tyle, że jedynie mój tyłek wołał: "Kończmy już!". Oczom się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam w tamty roku i ponieważ uwielbiam ten musical, wiedziałam czego się spodziewać. Polska wersja szalenie mi się podobała, wyszłam zachwycona i wykonaniem, i scenografią. Na miejsca akurat tym razem nazekać nie mogłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oh i ja byłam nw wyjeździe w teatrze Roma ( fundusz socjalny...) Upiór fajny (widziałam też wersję filmową) - ale duszno i gorąco było tam gdzie siedzieliśmy niemożebnie, a najciekawsza była droga tami z powrotem ( 250 KM )... w doborowym towarzystwie:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Larysa Z tą drogą to tak jak u nas. Ale to temat na osobny wpis :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja do Romy jeżdżę z Gdańska, co chyba tłumaczy moje zdanie na temat Teatru Roma i wystawianych tam musicali, które oglądam po wielokroć. Mając pod bokiem (w Gdyni- piękny nowoczesny budynek z wygodnymi siedzeniami, świetnym nagłośnieniem, z tradycjami - Baduszkowa, Gruza i nowatorskimi pomysłami) wolę jechać siedem godzin w jedną stronę, aby uczestniczyć w spektaklu, który sprawia mi olbrzymią przyjemność, niż siedzieć wygodnie i niewiele poza tym. Widać moja fascynacja przyćmiewa wszystko inne. Wiem, że krzesła są niewygodne, ale zupełnie o tym zapominam bowiem przenoszę się w inny świat słuchając ukochanej muzyki. Nigdy nie miałam problemów z odsłuchem, ze zrozumieniem pojedynczych słów (gdyby tak było zapewne przestałabym chadzać do teatru, jest to bowiem tym, co odstręcza mnie od opery, niemożność zrozumienia słów), ani też nie zwróciłam uwagi na duchotę, ciasnotę, niewygodę. Czyżby fakt kupowania biletów w pierwszym rzędzie był przeważający. Nie wiem. Znam też parę osób, które dojeżdżają z odległych miejscowości kilkakrotnie na spektakle nie bacząc ani na trudy podróży, ani na mankamenty odbioru. Widać wszystko zależy od stopnia fascynacji. Pozdrawiam wszystkich serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałam napisać, iż o Upiorze piszę u siebie, więc jakby...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."