poniedziałek, 4 stycznia 2010

"G.I. Joe: Czas Kobry" reż. Stephen Sommers


Jeżeli kupiłeś sobie plazmę w rozmiarze XXL oraz adekwatny do takiego bydlęcia zestaw nagłaśniający (czyli co najmniej 9.1 i 500 W) i chcesz to wszystko przetestować, mam coś dla Ciebie. "Coś", bo jakoś uparcie słowo "film", którego wypadałoby w stosunku do "G.I. Joe: Czas Kobry" użyć, nie chce mi przejść przez klawiaturę.
Nowy twór Stephena Sommersa, który przyzwyczaił nas do tego, że jest twórcą kina mocno rozrywkowego i okraszonego zatrważającą liczbą efektów specjalnych ("Mumie", "Van Helsing"), to jeden wielki FX. Wybuchy, fajerwerki, superdupertechnologie, ręczne napierdzielanki, panny w lateksie i Doktor Zło, którego tożsamość jest tak zakamuflowana, że nawet dla kinowego popcornu nie była chyba zaskoczeniem. A gdzie fabuła? No właśnie. Pisałem już, że słowo "film"...
Nie warto się rozpisywać. Plastikowe zabawki dostały się na ekran i jedyne do czego może posłużyć ich historia, to do badania wydajności sprzętu AV jakim dysponujecie. Jest tak samo plastikowa jak jego bohaterowie. Ale z drugiej strony, bardzo przyjemnie się przy niej odmóżdżyłem, bo do tego celu pasuje idealnie. A ja akurat nie miałem siły na moralny niepokój, czy dylematy etyczno - filozoficzne.

2 komentarze:

  1. Czasem warto się odmózdżyć, żeby później mózg lepiej się fałdował ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, czyli to takie "prasowanie" mózgu? :P

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."