wtorek, 13 kwietnia 2010

"Rok taty" Krzysztof Popławski


Korzystając z przebłysku wiosennego ciepełka, nasz DKK wypełzł z domków i rozłożywszy się obozem na ławeczkach w miejscowym parczku, jął omawiać "Rok taty" Krzysztofa Popławskiego. I znów, mimo moich nadziei na różnicę zdań, wszystko potoczyło się jak zwykle, czyli wspólnie podkreśliliśmy zalety książki i równie jednogłośnie wskazaliśmy jej wady, o dziwo, dla wszystkich te same.
"Rok taty" to w zamyśle wyrywek z życia pewnego Ojca Polaka, który na skutek własnej głupoty i lenistwa w rozdmuchiwaniu ognia miłości małżeńskiej, słyszy pewnego dnia od żony: "Wyjeżdżam!", co też rzeczona żona wprowadza w czyn, zostawiając tytułowego tatę sam na sam z czterema córkami w różnym wieku. Ciąg dalszy tej historii, to zlepek obyczajowych i dość humorystycznych obrazków z życia maturzystki, dwóch gimnazjalistek i kilkulatki pod komendą, rzuconego na głęboką wodę, rodziciela. Słowem lektura wykorzystująca dość ograny już motyw i niezbyt nowatorska, niemniej napisana na tyle sprawnie, by wciągnąć czytelnika i nie spowodować u niego efektu odrzucenia. Nie bez znaczenia jest też jej wielce optymistyczne przesłanie.
Co zatem można jej zarzucić. Otóż, gdyby nawet czytelnik nie skojarzył nazwiska autora z danymi OP polskich dominikanów i gdyby nie zwrócił uwagi na fakt wydania książki przez wydawnictwo "W drodze" prowadzone przez tychże, to myślę, że chwila lektury zaraz ten fakt obnaży. I mimo, że podejście ojca Krzysztofa dalekie jest od moralizatorstwa, to jednak wyraźnie widać, że całość jest skomponowana na podstawie opowieści osób, z którymi zakonnik miał styczność i do czego zresztą przyznaje się w epilogu, i stanowi apoteozę ojcostwa w szczególe i życia rodzinnego w ogóle. Są co prawda problemy, ale takie sztampowe: fascynacja facetami, pierwsza miesiączka, samotny wyjazd niepełnoletniej na koncert czy problemy szkolne. Brak natomiast w rodzinie choćby problemów materialnych, co autor rozwiązał postacią bogatej ciotki hojnie sponsorującej dziewczynki i co w oczach klubowiczów umniejsza książce autentyczności. Zbyt dużo też idealizowania postaci. I choć widać próby ich urealnienia, czy to przez włożenie przekleństwa w usta księdza, brata głównego bohatera, czy to przez wspomnienie zdrady małżeńskiej tego ostatniego, to jest jednak w tej książce coś sztucznego.
Niemniej jednak była to lektura przyjemna, a dla mnie jako ojca, pozwalająca porównać kłopoty w wychowywaniu czterech córek z problemami przysparzanymi przez dwóch małoletnich synów. Do przeczytania dla przyszłych tatusiów z zastrzeżeniem, że nie zawsze jest tak kolorowo jak w "Roku taty" i dla żonatych facetów, żeby odkryli jaki skarb mają w domu. Aha, dla pań również, bo nie ma nic śmieszniejszego jak facet próbujący rozkazywać czterem kobietkom.

4 komentarze:

  1. O rany, pierwsze zdanie takie, że ledwo ledwo się uchroniłeś przed napisaniem "Roczek tatusia". :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnes Ale tak właśnie było, cieplutko i milutko. A nazywanie 10 drzew parkiem, czy 40 metrowego mieszkania domem uważam za nadużycie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic tylko zaparzyć malinową herbatkę, wdziać ciepłe bambosze, otulić kocem wieczorową porą i... oddać się lekturze;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bazylu! Podziwiam wytrwałość w realizowaniu DKK. Jak mnie uda się ruszyć, jeśli uda, to zdam relację. Pozdrawiam wiosennie

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."