środa, 12 maja 2010

"Gottland" Mariusz Szczygieł


Gdyby jakiś reporter, podczas sondy ulicznej, napadł mnie pytaniem: "Z czym kojarzą się panu Czechy/Czechosłowacja?", ratowałbym się jakbym umiał. Szwejk. Piwo. Krecik. Gott. Arabella. Knedliczki. Pepiczki. Może błysnąłbym jeszcze Husem i defenestracją praską, albo, całkiem chcąc już erudycyjny popis uskutecznić, wspomniałbym o niejasnościach dotyczących śmierci Masaryka i Hrabala. Słowem, Czesi jawili mi się jako naród roześmiany, lubiący dobrze zjeść i napić, choćby popularnego "Złotego Bażanta" oraz posługujący się podobnym do naszego, ale o wiele bardziej zabawnym językiem, w którym wiewiórka to, ni mniej, ni więcej, drevni kocur. Tak było do czasu przeczytania zbioru świetnych, "czeskich" reportaży literackich Mariusza Szczygła pt. "Gottland".
Dziwne, jak pierwsze wrażenie zapada człowiekowi głęboko w pamięć. Pana Szczygła kojarzyłem bowiem jako wymuskanego lalusia, który na dachu polsatowego wieżowca, rozmawiał z różnymi, przedziwnymi czasem, osobami, lansując modę na popularne w USA talk-show. Nie powiem, że nie miało to wpływu na chęć sięgnięcia po jego książkę, ale przemogłem się i ani trochę nie żałuję, bo "Gottland" to świetna lektura, w rewelacyjny sposób odczarowująca stereotypowe postrzeganie naszych południowych sąsiadów. A jaki to sposób?
Autor kieruje swą uwagę na kilkanaście wybranych osób, najwięcej miejsca poświęcając artystom i na tle ich indywidualnych losów, kreśli totalnie niewesołą wizję Czech w szponach komunistycznego systemu. Systemu, który nie waha się zniszczyć życie i to nie przez jego odebranie (choć niektórzy wskazani przez niego palcem, sami decydują się na ten krok), ale przez stłamszenie i alienację. Ot, choćby przykład Marty Kubišovej, piosenkarki która z Helena Vondráčkovą i Václavem Neckářem tworzyła niezwykle popularne trio "Golden Kids", a której osobę wymazano z przestrzeni publicznej, zakazując emisji jej piosenek oraz wymieniania nazwiska w środkach masowego przekazu, niszcząc taśmy matki i skazując poprzez zakaz zatrudnienia na wygnanie z Pragi. Zupełnie jak niszczenie hieroglifów nieprawomyślnych faraonów w czasach starożytnego Egiptu, z tym, że tam robiono to po śmierci człowieka, a Kubišovą "pogrzebano" za życia. Efekt był jednak ten sam, bo kto dziś słyszał o tej czeskiej piosenkarce. Vondráčkova - znam, Gott - jasne, Kubisova - kto to?
Powyższy przykład to tylko skromna próba pokazania wokół czego krąży proza Mariusza Szczygła. Świetny język, prawdziwy dar opowiadania i interesujący temat sprawiają, że w "Gottlandzie" można się zaczytać. Ja tak właśnie miałem, kiedy przez trzy kolejne wieczory z gęsią skórką na karku wczytywałem się w kolejne, ludzkie historie, myśląc: "Cholera, za młody jestem, żeby dokładnie pamiętać, ale u nas nie było chyba aż tak źle?". Polecam.

4 komentarze:

  1. chciałabym kiedyś przeczytać tę książkę...ona jest, że się tak wyrażę, wpisana na moją "listę w pamięci książek, które powinnam"...pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie Czechy najbardziej kojarzą się z ludźmi, kulturą, miastami (Praga, Ostrawa, Brno), z Wełtawą i całymi Hradczanami... No i Złota Uliczka, na której żył i umarł Kafka ;] Widzę, że mości hrabia właśnie go czyta... :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tu też napiszę, gdybyś komentarz z pl.rec.ksiazki zignorował ;)

    "Wiewiórka" to po czesku "veverka", a nie żaden "drevni kocur".


    To pisałem ja, bans (nie ogarniam tych podpisów do komentarzy u ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu też napiszę, gdybyś komentarz z pl.rec.ksiazki zignorował ;)
    Kluczowy jest zwrot: "jawili mi się" :) Chciałem pokazać, że też ulegam stereotypom i głupim kawałom.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."