niedziela, 20 czerwca 2010

"Cockring" Maciek Miller


Najnowsza powieść Maćka Millera dotyka penisa. A dokładniej rzecz biorąc jego wydolności, czy też, uściślając, jej braku, który to brak wpływa wszak na życie każdego faceta wprost niewyobrażalnie. Niefajnie jest bowiem, w dobie powszechnej rywalizacji nie móc się sprężyć na tyle, by stanąć. Na wysokości zadania. Bo kwardym trza być, nie miętkim. Ale nie martwcie się machos, nawet jak Wasz entuzjazm oklapnie, dobra żona powie standardowe: "Nie przejmuj się. To się zdarza. Każdemu". I wtedy wkurw Was złapie i poszukacie pomocy u farmakologów, bo tonący brzytwy się chwyta, a oklapły pigułki niebieskiej, bądź plastra cudownego.
Pan Maciek lubi, jak wyczytałem w sieci, tematy kontrowersyjne, osnuwając wokół nich fabułę swych powieści. Tym razem na warsztat wziął męskość, a właściwie kryzys tejże, który to kryzys w "Cockringu" został odarty z tematów pobocznych i sprowadzony do "baczność!" i "spocznij!". I choćbym nie wiem jak się wytężał, to cały czas podczas lektury miałem wrażenie, że to nie o impotencji i jej wpływie na męskie ego pisze, dość zresztą stereotypowo i niezbyt porywająco pod względem językowym, autor, jego celem natomiast jest krytyk.
Nie da się bowiem ukryć, że głównemu bohaterowi, Konradowi Kurkowi, niespełnionemu literatowi i krytykowi literackiemu, który nie może doznać "wzwodu" sił twórczych, by wyjść poza pierwsze zdanie pisanej od lat powieści, dostaje się od pisarza po dupsku równo. W zasadzie cała historia skonstruowana jest tak, żeby Kurek objawił się czytelnikowi jako pożałowania godny pajac, który przegrał życie i jest nikim. Nawet japiszonowaty homoseksualista w ostatecznym rozrachunku jest bohaterem, przy którym ta konradowa nijakość świeci niczym wielki neon z napisem: "To jest dupek!". I jeszcze to podsumowanie: "jedni żyją, a inni to recenzują". Tia.
Nie porwała mnie, bo mam wrażenie, że problemy z potencją, to tylko przykrywka dla prywatnej wojny z tymi, którzy najwyraźniej nie poznali się na głębi poprzednich książek pana Maćka. Temat "podstawowy" potraktowany został mało odkrywczo i po łebkach. Lepsze kawałki dotyczą metod badań klinicznych, ale to akurat nie powinno dziwić, bo autor jest dyrektorem polskiego oddziału amerykańskiej firmy farmaceutycznej. Ogólnie - bez rewelacji i nie piszę tego w odwecie, bo żaden ze mnie krytyk, a jedynie czytelnik - szarak.

3 komentarze:

  1. Początkowo śmiałam się czytając Twoje słowa, ale im dalej, tym smutniej. Pytanie, po co w ogóle powstają takie książki? Chyba szkoda czasu na nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie książki powstają z powołania. Autor poczuł powołanie i napisał książkę.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."