środa, 30 czerwca 2010

„Gone. Zniknęli. Faza pierwsza: Niepokój” Michael Grant

"Cała sala - czyta GONE'a - ja zaś robił nie będę za ogona!" mógłbym zaśpiewać, prezentując brak talentów muzycznych i poetyckich. Mógłbym też strawestować popularne "Wszyscy mają Mambę...". Mógłbym jeszcze długo pisać takie banialuki, a wszystko da się streścić w jednym słowie. Przeczytałem. Owczym pędem. Za tłumem. Nie wytrzymałem presji i bach, dwa dni, poszłooo w Polskę! Jak to było zorganizowane? Cóż, bardzo prosto.
Pierwsza część cyklu "GONE" Michaela Granta zasadza się na znanym pomyśle odizolowania grupy ludzi i postawienia ich w obliczu ekstremalnych warunków. W "Fazie pierwszej" autor "znika" wszystkich ludzi powyżej piętnastego roku życia, a żeby było ciekawiej, okolicę pewnego, położonego nad wybrzeżem, amerykańskiego miasteczka, które jest areną wydarzeń, otacza dziwnym świetlistym murem, którego nie da się przebyć. Zresztą, o tej książce napisano już tyle, że każdy wie o co idzie.
Cóż mogę powiedzieć o wrażeniach? Książka schematyczna do bólu i bardzo "nastolatkowa", dodatkowo wykorzystujące zawsze modne, choć ostatnio nieco przez wampirzy szał odsunięte na bok, pomysły z supermocami, mutantami i Wielką Tajemnicą. I to właśnie głupie pragnienie jej, czyli WT, poznania, pcha nas przez tą, dosyć przeciętną, pozycję. Reszta jest bowiem dość przewidywalna. Dobrzy są wyłącznie dobrzy, źli na wskroś źli, a cała rzecz sprowadza się do napierdzielanki między jednymi i drugimi. Gdzieś w tle jest historia pierwszego zauroczenia oraz próba przyjaźni dwóch nastolatków, ale też opisane dość sztampowo.
Spotkałem się z porównaniami do "Władcy much" Goldinga i muszę powiedzieć, że nie mają one zbyt wiele sensu. "Władca ..." to powieść wielowarstwowa, pełna symboli, w której przemiana bohaterów dokonuje się stopniowo. Grant zaś daje nam do rąk, nie przeczę że przyjemne, ale jednak widowisko, które jeszcze lepiej będzie z pewnością wyglądać na wielkim ekranie (ach, te superpałery!). Mam tylko nadzieję, że ten zapowiadany na sześć tomów, cykl, nie zakończy się takim samym, wielkim i mistycznym pierdnięciem jak osławiony serial "Lost", bo mimo że "Niepokój" czytało mi się bardzo dobrze, mogę się wkurzyć.
PS. Po "GONE" miałem zacząć "Pod kopułą" Kinga, ale z blurba mi wynikło, że może być podobnie i na razie odłożyłem :)

7 komentarzy:

  1. Też byłam rozczarowana, a na "Głód" to już zupełnie nie mam ochoty.

    OdpowiedzUsuń
  2. cremonka A ja przeczytam, ale jak będę widział, że schemat został zachowany, to dam sobie spokój. Zresztą, nie wiem, czym można, w wykreowanym przez autora świecie, zaskakiwać przez 6 tomów. Już King się porwał na tak długi cykl i mimo że ma on swoich zwolenników, ja nie zmogłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam trochę odmienne zdanie, ale jak to się mówi "Są gusta i guściki". :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Vampire_Slayer Wiem. Czytałem. Może to stąd, że ja mam parę krzyżyków więcej na karku :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie to ma wpływ :D W końcu tylko z biegiem lat nabywa się tą mądrość i przedział tolerancji dla dzieł literackich. ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. To mnie przeraziłeś. Dotąd opisywana była w superlatywach, więc już czeka u mnie na półce. Na szczęście w oryginale, więc najwyżej przeczytam dla doskonalenia języka.
    A swoją drogą, idealne podsumowanie zakończenia "Lost" :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Oparłam się temu pędowi tłumacząc sobie, że jest wiele lepszych książek wymagających natychmiastowego czytania, ale znam siłę owczego pędu, który pewnie dopadnie mnie pod postacią innej serii.

    "mistyczne pierdnięcie" :DDD

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."