wtorek, 21 września 2010

"Chiński dysydent" Nell Freudenberger


Wyczekał się wygrany u mandżurii “Chiński dysydent”, oj, wyczekał. Ale, że na każdą książkę przychodzi pora, również powieść Nell Freudenberger w końcu trafiła do czytania. I żałować tylko wypada, że przed zabraniem się do niej nie zeżarłem ciasteczka, wróżba z którego powiedziałaby mi: “Czego oczy nie widzą, o to serce nie boli. Skieruj swój wzrok ku innym celom.” Bo, mimo że książkę czyta się naprawdę nieźle, to jednak do teraz zadaję sobie pytanie: “O czym to właściwie było?”.
Yuan Zhao, znany, chiński artysta performer zostaje zaproszony do USA jako stypendysta jednego z uniwersytetów. Ma zamieszkać u typowej amerykańskiej rodziny jednego z pracowników uczelni i w zamian za wikt i opierunek, uczyć w żeńskiej szkole plastyki i przygotować projekt na wystawę podsumowującą jego pobyt. Łatwizna dla artysty, ale co w przypadku, gdy znanego performera zastępuje jego mało utalentowany kuzyn?
Autorka wykorzystała przedstawioną wyżej sytuację, do dywagacji na tematy: kondycji i definicji sztuki, związków damsko - męskich, problemów rodzinnych i małżeńskich i wielu innych. I to właśnie, tą próbę złapania naraz zbyt wielu srok za ogon, mam za złe pisarce. Bo z książki, która mogła być dobrą powieścią o różnicach kulturowych między Wschodem, a Zachodem, wyszła przeciętna obyczajówka o niczym. Owszem momentami zabawna, momentami smutna, ale ogólnie letnia, żeby nie powiedzieć - nijaka. Cóż w niej bowiem zaskakującego. Romans nauczyciela z uczennicą, dodajmy, pełnoletnią? Romans z bratem męża? Problemy wychowawcze z nastoletnimi pociechami? Było! I to opisane z większym pieprzem.
Mimo wszystko wart jest “Chiński ...” przeczytania, bo gdzieś tam w tle przebija obraz chińskiej komuny artystycznej, której dokonania dały pretekst do napisania książki i stworzenia postaci Yuana. I choć nie lubię performansu jako gatunku sztuki, to jednak ze sporym zainteresowaniem czytałem o dokonaniach ludzi z East Village.
Howgh! Rzekłem! Wybór, tradycyjnie, należy do Was.

4 komentarze:

  1. Czekałam na tę recenzję i choć szkoda, że Ci się nie podobała, bo to zawsze sympatyczniej, to jednak nie mogę się nie zgodzić - taka ta książka właśnie nijaka, że aż czasu szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bazylu, a dostałeś już wygraną książkę?

    OdpowiedzUsuń
  3. mandzuria To nie tak, że mi się nie podobała. Czytało się wartko, tyle tylko, że koniec nie przyniósł żadnej puenty, żadnego rozwiązania. Dobre pióro, niezły temat, ale efekt ostateczny ...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."