niedziela, 12 września 2010

"Piramidy" Terry Pratchett


Patrząc na staroegipskie malowidła i ścienne reliefy myśli człowiek: "Co za sztywniactwo przeokropne! Przydałby się ktoś, kto by dmuchnął tym zasuszonym gościom w te płaskie zadki, żeby nabrali trochę kształtu!". A że, jak wiadomo, życzenie po świecie lata, aż się spełni... voila, przyszedł był wziął PTerry i dmuchnął. I to tak, że nie tylko postacie pierwszoplanowe, ale nawet wielbłąd poniekąd statystujący w jego powieści, nabrali kolorytu co się zowie. "Piramidy" to bowiem przewrotna wariacja na temat państwa położonego nad Nilem w szczególności, a konserwatyzmu w ogólności.
Teppic, syn następcy tronu Djelibeybi, będącego alter ego (czy państwo może mieć alter ego?!) kraju faraonów, pobiera nauki w Gildii Skrytobójców. Tuż po złożeniu końcowego egzaminu, (opis którego dostarczył mi wystarczającej rozrywki, by uznać książkę za dobrą) dociera do niego wieść, że papcio odszedł w zaświaty (nieprawda), a on musi wrócić w rodzinne strony i przejąć ster władzy. Na miejscu zastaje doradcę w postaci kapłana Diosa i... zaczynają się schody przez duże S.
Ale co ja Wam tu fabułę! Jaja są! Sami zresztą przeczytajcie: jak z matematyką radzi sobie Ty Draniu, czyli wspomniany wyżej wielbłąd? Jak może się skończyć przesadyzm w budownictwie sakralnym, czy też raczej funeralnym? I jak ciężko poradzić sobie ze zmianami w państwie o kilku tysiącach lat niezdrowych tradycji (vide patroszenie zmarłych władców, napychanie ich nie wiadomo czym i umieszczanie ich zabalsamowanych ciał w środku wielkiej góry zbudowanej z olbrzymich kamiennych bloków)? Uwierzcie mi, lektura prusowego "Faraona" już zawsze będzie naznaczona piętnem "Piramid".

7 komentarzy:

  1. Hmm, nigdy nie miałam do czynienia z Pratchettem jeszcze, chyba jestem do niego uprzedzona, mimo, że go nie zna (ale ze mnie okropny ludź!).
    Jaką książką polecasz to naprawić?

    OdpowiedzUsuń
  2. Leighton Cohen Zaprawdę różne są szkoły czytania TP. Po kolei, czyli chronologicznie, cyklami, na wyrywki, ze względu na ulubionych bohaterów... Ja proponuję nie zaczynać od "Koloru magii", tylko sięgnąć po coś dalszego, acz nie za bardzo, bo ostatnie książki z cyklu ponoć "poważnieją". Przeczytaj jedną i albo polubisz, albo daj sobie z Pratchettem spokój. Nie ma bowiem przymusu by go lubić :D

    OdpowiedzUsuń
  3. "Piramidy" to rzecz wielka i niebezpieczna, zwłaszcza jak człowiek czyta w autobusie i co chwila parska śmiechem. A już jak pojawił się Ty Draniu to wymiękałam całkowicie.
    Przy okazji się wepcham w dyskusję na bezczela i poprę Bazyla, żeby od
    "Koloru magii" nie zaczynać. A jeśli chodzi o najnowsze pozycje to niby poważnieją, ale i tak dają wielkiego kopa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja każdemu polecam zacząć od "Straż! Straż!" jak się nie pokocha Straży z Marchewą, Vimesem i spółką, to naprawdę nie da rady, ewentualnie Czarownice, ale wtedy "Trzy wiedźmy". A wielbłąd rządzi w "Piramidach" i oczywiście skrytobójcze metody, cud miód malina i mucha nie siada.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta książka Pratchetta podobała mi się nieco mniej niż inne, ale ja nie lubię matematyki ;) Choć zawsze będę już pamiętać opis egzaminu Teppica, bo to czysta reawelacja była :D

    Ja zaczęłam od Koloru magii i się właśnie przez tę książkę zakochałam w TP: nic moim zdaniem nie pobije Rincewinda i Bagażu ;) No, może Śmierć i magowie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sprostowanie - patrząc na staroegipskie malowidła i ornamenty, człowiek myśli: "ach, jakie to piękne!". Albo ja to nie człowiek. ;)
    A Pratchett jest sympatycznym twórcą, tylko (tak sądzę) łatwo go przedawkować, jeśli czyta się kilka(naście) książek po kolei.
    Ja najbardziej lubię te części, w których pojawia się Rincewind.
    Pozdrawiam serdecznie,
    kasjeusz

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."