sobota, 25 września 2010

"Wicked" Gregory Maguire.


Od razu na wstępie przyznaję, że baumowskiego Oz przed lekturą “Wicked” nie znałem w ogóle, a jedyna rzecz, która mi się z tą krainą do tej pory kojarzyła, to skrawek dialogu z Matrixa, gdy Cypher krzyczy: “Zapnij pasy Dorotko i pożegnaj się z Kansas!”. Nie przeszkodziło mi to jednak rzucić się głową naprzód w świat wykreowany przez Gregoriego Maguire, a inspirowany twórczością L. Franka Bauma. Oczywiście wszystko to dzięki uprzejmości Mary.
Zaczyna się nieźle. Trafiamy do nieistniejącej, ale z wielką pieczołowitością powołanej do życia na kartach książki, krainy, która podobnie jak nasz świat wstrząsana jest wieloma antagonizmami. Mamy więc konflikty rasowe, religijne i najbardziej chyba w powieści uwypuklone i nierozerwalnie z już wymienionymi połączone, polityczne. Iście bergmanowski początek, rodem z “Fanny i Aleksandra”, wprowadza nas do rodziny pewnego pastora, który dobro owieczek przedkłada nad potrzeby żony. To właśnie tu na świat przychodzi zielonoskóra Elfaba i stąd bierze początek historia, która wyjaśni nam genezę przekształcenia się najstarszej córki Meleny i Frexa w Złą Czarownicę z Zachodu.
Pierwsze rozdziały wciągnęły mnie, bo ja po prostu lubię książki o wszelkiego rodzaju pariasach, freakach i innych odstających od reszty społeczeństwa dziwolągach. No lubię i już. Z zaciekawieniem zatem śledziłem dzieciństwo Elfaby i jej pierwsze kroki w szkole. Niestety z każdą kolejną stroną coraz dalej mi było do zrozumienia postępowania głównej bohaterki, która zaczyna się miotać jak kot z pęcherzem, za wszelką cenę pragnąć wszystkich przekonać, że: “bo to zła kobieta była”. Jakieś filozoficzne dumki, popadanie w ekstremizmy, jakieś wyjazdy do żony zmarłego kochanka po ..., no właśnie, po co? Odnoszę wrażenie, że mimo iż to książka napisana przez faceta i w zamyśle poruszająca tematy uniwersalne (natura dobra i zła), to jednak bardziej spodoba się kobietom. A może to ja byłem w mało filozoficznym nastroju? Może zabrakło empatii? Faktem jest, że mniej więcej od połowy straszliwie mi się dłużyła i z utęsknieniem wyglądałem końca.
Sam nie wiem co o “Wicked” myśleć. Z jednej strony wciągający (i to na maksa) początek, z drugiej jakieś takie wrażenie, że w pewnym momencie akcja zaczyna dreptać w miejscu i zaczynają się mało wciągające akademickie dywagacje. I mimo, że to książka dobra, to ja się do niej do końca nie przekonałem. Zatem - spróbujcie sami, bo u Bazyla na dwoje babka wróżyła!

6 komentarzy:

  1. :)
    ale okładke ma fajna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 2lewastrona Ona w ogóle jest fajna, ale jakby nie do końca :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak. Filmu o Dorotce też nie widziałeś?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi się podobało i wybory Elfaby nie były dla mnie pozbawione sensu :) Powiedziałabym, że psychologicznie autorowi naprawdę udało się nieźle uchwycić tę postać, pokazując, skąd wzięło się zło ją otaczające. Mnie przekonał i to bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  5. mandzuria Sama zatem rozumiesz skąd mój mizoginiczny wtręt :D

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."