poniedziałek, 8 listopada 2010

"Maria i Magdalena" Magdalena Samozwaniec


Podczas jednej z wizyt u mojej ukochanej Rodzicielki z tęsknotą przeleciałem wzrokiem przez dwa regaliki, na których zgromadzone są moje młodzieńcze, literackie nabytki. Tak, tak, dwa regaliki, bo jak już kiedyś wspominałem, dłuższy czas mieszkałem nad biblioteką i książkowe zakupy były mi obce. Nie całkiem, ale jednak. Ale ja nie o tym ... W oczy wpadło mi bowiem dwukolorowe, stare wydanie “Marii i Magdaleny” pióra pani Samozwaniec. Nie pamiętałem skąd, nie pamiętałem po co, więc ściągnąłem, otworzyłem i przeczytawszy, z pożółkłych mocno kart, parę zdań, porwałem do swojej gawry, by oddać się zachłannej lekturze. Zachłannej, bo jak słusznie Boy zauważył: “Zdolne bestie te Kossaki” i Madzia, bo tak po lekturze pozwolę sobie o autorce mówić, nie była tu wyjątkiem.
“Maria i Magdalena” to przede wszystkim rodzinne wspomnienia. Dzieciństwo w Kossakówce pod okiem dziadka Juliusza, taty Wojciecha i ukochanego Mamidła oraz w towarzystwie humorzastej, acz piekielnie zdolnej siostry, późniejszej Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej. To młodość chmurna i durna, a i wesoła też niesamowicie. To dorosłość, choć jeśli o Madzię chodzi, czy można być tej dorosłości pewnym?
Jest też książka obrazem pewnej epoki, która odeszła i pewnie już nie wróci. Epoki, w której młodzieniec, wybaczcie dosadność, pierdnąwszy przy pannie, popełnia samobójstwo. Epoki, w której posługiwanie się kilkoma językami, a co najmniej, francuskim, jest tak naturalne, jak oddychanie. W której “Piszcie do mnie na Savoy”, rozumiało się samo przez się, no bo przecież ... Ja wiem, wiem, że rzecz dotyczy tylko uprzywilejowanej części społeczeństwa, ale jak to miło o takim życiu czytać.
No i te nazwiska wylewające się wprost z kart. Styka, Asnyk, Malczewski, Żeleński, Chełmoński, Matejko, Sienkiewicz, Słonimski, Tuwim i długo by tak jeszcze. Po prostu parada osobistości prosto z podręcznika do historii sztuki, ale przedstawiona nieraz wręcz "od kuchni".
Cóż, wciągnęło mnie tak, że ani się obejrzałem, jak roniłem łezkę przy końcowej scenie rozstania obu sióstr. I nic to, że drażniło mnie bezkrytyczne podejście autorki do swej Familii i sposobu życia. Do zdrad ojca, do egocentryzmu i złośliwości siostry, do faktu oszukiwania kupców, życia w zasadzie na kredyt, aranżowanych małżeństw i jeszcze tuzina innych rzeczy. Nic to, że wkurzało mnie pisanie o sobie w trzeciej osobie. Bo, proszę szanownego Państwa, historia przedstawiona w ni to powieści, ni to diariuszu jest tak cholernie kolorowa i wciągająca, że nic tylko siadać i czytać. I nawet jeśli Madzia tu i ówdzie wspomnienia podkolorowała, to furda tam, dodaje to tylko smaczku!
Warto, tym bardziej, że z tego co się orientuję Świat Książki wznowił wydanie i chyba uzupełnił o zdjęcia, choć tego już pewien nie jestem. I nie, nie dostałem egzemplarza do recenzji, zachwalam sam z siebie :D

9 komentarzy:

  1. kurcze a ja w ogóle tego nie znam, ani nawet o tym nie słyszałam.. :))
    w każdym razie ostatni akapit mnie ubawił. A cóż tam za dyskusja pod tym linkiem. Ludzie to se problemy wynajdują - ech :)

    a co do Matek Swatek - ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam to w schowku już dłuższy czas, teraz przypomniałeś dlaczego wzruszyłam tam tę książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam tę książkę! Jako tzw. młodsza młodzież pochłaniałam ją co jakiś czas, ciągle z tym samym entuzjazmem, i wcale nie zauważałam żadnej przesady i podkoloryzowywania :) Po prostu zachwycał mnie tamten świat i tyle. I nadal zachwyca. Przeczytałam potem resztę książek Samozwaniec (chociaż już nie tak bezkrytycznie), zakochałam się w Dwudziestoleciu i o. Polecam również :)

    A Matkę Swatkę sobie zamówiłam od Mikołaja ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też uwielbiam, podczytuję fragmenty co roku, podczas wizyt u rodziny, na chwilę zanurzam się w ten świat, który już odszedł i zawsze znajduję jakieś ciekawe perełki...

    OdpowiedzUsuń
  5. Mary To teraz już słyszałaś :)
    kornwalia Wzruszać będziesz się w trakcie lektury, choć więcej tam śmiechu niż łez :)
    Tores Ja już sobie ostrzę ząbki na biografię Boya pióra Hena. Ale na razie czytam coś innego, żeby nie zacząć się ubierać jak dandys z międzywojnia :D
    Dabarai Ja na pewno do Polski międzywojennej wrócę, tylko jeszcze nie wiem z kim i z jakim tytułem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Haha, oczywiście wrzuciłam miało być ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Takoż samo jak Tores. Gdy książka trafiła mi w ręce w wieku lat prawie czternastu, tak czytałam tam i z powrotem oraz da capo i ciągle. Jakoś tak ze trzy razy każdy tom wtedy połknęłam :)
    Potem często wracałam. Też czytałam inne książki Samozwaniec i też już bez tego zachwytu, choć podobały się w większości.
    A teraz czytam nastoletnią lekturkę Facet z prostą instrukcją obsługi i chyba jednak nie jestem aż taką nastolatką, jak myślałam ;))) (luka pokoleniowa itp.)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytając twoją recenzję aż zdziwiłam się nad podobieństwem osądów :) Nie czytałam wcześniej twojej recenzji, tym bardziej cieszę się, iż mamy bardzo podobne odczucia. Fantastyczny klimat, nazwiska z podręcznika literatury, podkolorowane opowieści i to, że czasami nieco drażniły zachowania bohaterów. I patrz - nawet to nawiązanie do rodzinnego domu :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."