poniedziałek, 15 listopada 2010

"Zatrute ciasteczko" Alan Bradley


Młodociany detektyw nie jest już dla mnie novum. Mam za sobą spotkanie z Emmą, z powieści Marthy Grimes, znam Lassego i Maię, bohaterów książek Martina Widmarka, słowem, nie mam może obcykane, ale jestem w temacie. Teraz do tej skromnej gromadki małych szperaczo - grzebaczy dołączyła Flawia de Luce. Ale tam, dołączyła! Ona usunęła ich wszystkich w cień i stała się bazylową pupilką! Bo Flawia jest przeuroczą młodą damą, która łączy w sobie to co u kobiet lubię: bystry jak brzytwa Kuby Rozpruwacza umysł oraz cięty, jak, nie przymierzając, spocony koński zad przez stado gzów, dowcip. No i to ekstraordynaryjne hobby - chemia ze szczególnym uwzględnieniem trucizn maści wszelakiej.
Ależ mi się podobało! Klasyczny kryminał, osadzony w scenerii brytyjskiej prowincji z jednym trupem i tajemnicą sprzed lat, a w tym wszystkim ona - Flawia, kombinująca jak koń pod górę, jak tu popchnąć swe prywatne śledztwo do przodu, uratować tyłek ojca, który jest głównym podejrzanym (oprócz tego jest apodyktycznym, emerytowanym pułkownikiem i wdowcem, ale to już nie robi takiego wrażenia) oraz nie dać się dwóm siostrzyczkom z piekła rodem. No i pcha, pakując swój jedenastoletni nosek w kabałę, która omal ... Tia, żebym Wam czasem nie powiedział.
Powie ktoś po przeczytaniu, że mało zaskakująca i “ja tam odgadłem znacznie wcześniej”. Gratuluję, właśnie pokonałeś w dziedzinie dedukcji jedenastolatkę. Powie ktoś, żem hipokryta, bo przecież Emma u Grimes mnie wkurzała, a tu też w sumie małolata i takie pienia pochlebne. Próbowałem tłumaczyć to już żonie i tak się zakałapućkałem, że w końcu burknąłem, że tak, bo tak i przecież mi wolno, więc i Wam tłumaczył nie będę. Wiem jedno, chciałbym mieć tę małą za kumpelę, żeby móc na żywo słuchać jej rewelacyjnych tekstów i błyskotliwych porównań, którymi raczy nas na kartach powieści. Bo czyż można nie polubić osóbki, która zastawszy zamkniętą bibliotekę konstatuje, że w niebie to biblioteki otwarte są 24h przez siedem dni w tygodniu. Ba, osiem dni! Albo opisującą pewną postać jako Georga Bernarda Shaw, który skurczył się w praniu.
Jeśli nie przyciągnie Was świetna okładka, to ja polecam. Żałuję jedynie, że Vesper wydał jak na razie tylko dwie z sześciu książek tworzących serię. I tak odwlekam lekturę “Badyla ...”, ale paluszki i oczka świerzbią ... Kurczę, chyba się złamię.

5 komentarzy:

  1. "cięty jak spocony koński zad przez stado gzów, dowcip."
    buahahahah

    ale ci zazdroszcze.. ech. tez chce ta ksiazke buuu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany julek, jaką ja mam ochotę na tę książkę! A tymczasem w bibliotece czarna dziura... Chyba Empik znowu zarobi :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Odwlekaj, bo drugi tom czytany zaraz po pierwszym traci odrobinę ten powiew świeżości.
    Swoją drogą, muszę pomyśleć nad zestawieniem "młodocianych detektywów" - ładnie to brzmi.

    OdpowiedzUsuń
  4. no nieeee, kolejna pozytywna recenzja tej książki, ja się potnę- życia mi nie starczy na przeczytanie tego,co ciekawi ech..

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."