środa, 16 lutego 2011

"Komórka" Stephen King


Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że telefon komórkowy stał się nieodłącznym towarzyszem życia lwiej części współczesnej populacji. Nie dziwi w ręku buddyjskiego mnicha i zakonnego rycerza w inscenizacji bitwy pod Grunwaldem. I dawno już przestał dziwić na ruchliwej ulicy, gdzie gros przechodniów szepcze tajemne zaklęcia do małej skrzyneczki przystawionej do ucha. “Byłam u Hanki …”, “W tesco jestem …”, “Dziesięć tych jajek?”, płyną sobie mroczne inkantacje w świat. Nic dziwnego zatem, że ten właśnie, co dzień używany, ba, nie bójmy się stwierdzić, nadużywany, gadżet wykorzystał mistrz grozy jako narzędzie doprowadzające do globalnej apokalipsy. Czy lektura “Komórki” sprawiła, że patrzę na swoją stareńką Nokię z przerażeniem? Cóż, nie. I tak jak pozostałe dwie DKKowiczki uważam, że:
- King pomysł miał dobry, ale zaczynając z wysokiego C i osiągając na samym początku maksymalne stężenie grozy nie potrafił utrzymać napięcia i ciąg dalszy książki sprowadza się do fruwających flaków, co może i ma swoich zwolenników, ale nie jesteśmy nimi my;
- Mistrz jak zwykle świetnie maluje sylwetki i otoczenie, ale to za mało, żeby nazwać książkę godną polecenia (szczególnie tym, którzy jak Sąsiadka, od niej zaczynaliby przygodę z prozą Kinga);
- zakończenie woła o pomstę do nieba, bo bez względu na to czy jest przymiarką do kontynuacji czy nie, jest do bani (Sąsiadka została pocieszona stwierdzeniem, że autor ma tak prawie zawsze).
Żeby się nie rozwodzić … Apokaliptyczny horror, literatura drogi - prawda jakie to ładne określenia? Cóż, skoro “Komórka” jest tak naprawdę ciągnącym się po horyzont opisem krwawych rzeźni dokonywanych na cellphonezombies, zadaniem którego jest przesłanie nam jednozdaniowego komunikatu: “Komórki są be, a nawet błe!”. Słabo!
PS. Można oczywiście założyć, że to książka o wielkiej sile miłości, która pokonuje wszelkie przeciwności, bo przecież główny bohater wędruje przez kraj by spotkać i ocalić syna. Niestety, kolejny wybuch i przelatujący mimo korpus oraz solidna porcja wylewających się na ziemię jelit, skutecznie mnie od tej tezy odciągnęły.

15 komentarzy:

  1. Jestem zagorzałą wielbicielką Kinga, więc przykro mi słyszeć niepochlebną opinię o jego książce. Sama jeszcze "Komórki" nie miałam okazji przeczytać. Być może jest słaba, tak jak mówisz, kiedyś sama się o tym przekonam ;). Niestety przy takiej ilości książek wydanych przez jednego autora musi się trafić czasem jakieś zgniłe jajo i ja na kilka takich już trafiłam w przypadku Kinga. Ale pozostaję jego fanką nawet mimo tych słabszych książek ;). A Ty co sądzisz o pozostałych książkach Mistrza Grozy?

    OdpowiedzUsuń
  2. madit Powiem tak. Z Kingiem jest jak z panią Chmielewską. Stare rzeczy bardzo lubię, do nowych nie jestem przekonany.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście, nowsze książki Kinga są zupełnie inne niż te z początków jego kariery. Ja jednak bardzo lubię kilka tych nowych, np. "Pod kopułą", "Rękę mistrza" i "Historię Lisey". Ale tak, jego nowy styl jest dość specyficzny i nie wszystkim się podoba ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielbicielką Kinga jestem, ale podobnie jak Ty wolę jego starsze książki. Dlatego "Komórka" nie podobała mi się wcale.

    OdpowiedzUsuń
  5. A King wielkim pisarzem jest! I zachwyca.

    No dobra, Komórki jeszcze nie czytałam, może mnie tez nie zachwyci?

    Ale Twoje mroczne inkantacje mnie ubawiły. W świetle wczorajszego zakupu nowej telefonii dla córki - moja stareńka nokia( tak, też mam stareńką nokię) przy jej wypasionym telefonie, którego nazwy teraz nie potrafię przywołać, to jak ... jak w enerdowskim filmie SF - tekst z Machulskiego.

    Wiem, że odbiegam od tematu, ale tak mi się kojarzy swobodnie - gdyby ktoś 15 lat temu mi powiedział, że wszyscy będą mieli takie komórki, to nie uwierzyłabym. A dziś wierzę, że za 10 lat podręczny tablet z netem w każdej damskiej torebce i w męskiej tylnej kieszeni spodni jest jak najbardziej realny. Chyba lubię obserwować te zmiany.
    To sobie pogadałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak na miłośnika zombie i Kinga powiem, że takie historyjki już były, i to w lepszym wykonaniu, nawet u Kinga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż ja jestem fanką Kinga, ale ostatnio np. Buick 8 mi nie podszedł. Jakby było z Komórką? Mam nadzieję, że się przekonam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że King zawsze trzyma wysoki poziom, bez względu na datę napisania/opublikowania swoich powieści. Dlaczego? Ponieważ historie, które wymyśla i wszelkie szczegóły, które się na nie składają, mają trzeciorzędne znaczenie. Są pretekstem do pokazania prawdy o człowieku, bo cokolwiek się u Kinga wydarza, tylko poprzez relacje międzyludzkie zyskuje swój sens. Pisarz w każdej książce ukazuje jedną prawdę: katalizatorem zła i dobra jest zawsze człowiek, tylko on, swoją postawą i działaniem, zło wyzwala, odpowiada na nie. Jednocześnie, inny człowiek, odwołując się do zwykłej ludzkiej dobroci, zło przezwycięża, odbiera mu rację bytu. Kosmici, mordercze monstra czy przedmioty - to tylko rekwizyty. Przy ich pomocy King korzysta z pewnej konwencji literackiej (takiej, a nie innej), aby tworzyć określone tło dla poczynań swoich bohaterów. Najważniejsza w jego książkach jest wiedza o naturze ludzkiej, której dwoistość, niejednoznaczność sprawia, że jesteśmy zdolni do najokrutniejszych czynów i najwspanialszych poświęceń.

    Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale wydaje mi się, że czytającym Kinga zupełnie ten aspekt umyka, a wszyscy skupiają się w swojej lekturze przede wszystkim na konwencji, którą zaadaptował dla swoich powieści. Dla mnie jego książki, jakkolwiek to brzmi, są głębokimi traktatami o kondycji ludzkiej, o sile ludzkiego strachu i ludzkiej miłości. O sile człowieczeństwa, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bazyl, należy Ci się nagroda za ostatnie zdanie tej recenzji ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jabłuszko Tylko widzisz, mnie te rekwizyty przytłaczają tak bardzo, że nie chce mi się przez nie przedzierać w poszukiwaniu drugiego, tego bardziej filozoficznego, dna. To po pierwsze. Po drugie, jeśli sięgam po, jednak, horror, to chcę przede wszystkim strachu, a nie traktatu filozoficznego o naturze dobra i zła. Tym bardziej, że taka np. "Droga" McCarthy'ego jest, mimo swego minimalizmu (i to nie tylko w porównaniu do "Komórki"), o wiele w tej tematyce (dobra i zła) bardziej wymowna, bo ona nie odwraca uwagi czytelnika rąbanką, której w opisywanej książce jest po prostu za dużo. "Lśnienie" owszem, "Misery" - tak, ale nie postawiłbym "Komórki" w jednym z nimi szeregu. Zresztą, gdyby ją zekranizowano, plasowałbym ten film, gdzieś tak koło "Resident Evil". No, chyba że aktorzy uratowaliby go grą.
    Howgh! Rzekłem (trochę chaotycznie)!

    OdpowiedzUsuń
  11. Skoro przedzierać Ci się nie chce, Bazylu, to, oczywiście, rozumiem, aczkolwiek u Kinga przedzierać się nie trzeba, bo wszystko jest czytelne po prostu i skomplikowanych przesłań doszukiwać się w treści nie trzeba. I bardziej chodzi tu o kwestie psychologiczne, niż filozoficzne, no, ale to już sprawa tego, co kto tam sobie w książce wyczyta ;)

    Wahałabym się przed porównywaniem Kinga i McCarthy'ego, bo ani "Droga" horrorem nie jest (jako gatunek literatury; kwestia odbioru wykreowanego świata to już inna para kaloszy), a obaj panowie posługują się jednak zupełnie innym sztafażem w konstruowaniu swoich fabuł. I nie wiem, czy nie powiedziałabym, że McCarthy wyłącznie dzięki swojemu minimalizmowi tak silnie oddziaływuje na czytelnika, bo w kwestii oryginalności tematu jest jednak wtórny. Oszczędność środków wyrazu i odautorskich komentarzy zawsze nadaje książce inną rangę, ale to nie świat opisany przeraża i zapiera dech, tylko sposób jego opisania. Dlatego rąbanka u Kinga ma inną siłę wyrazu niż facet bez nóg, oczekujący ze strachem swego losu w spiżarni ludożerców u McCarthy'ego. U jednego i drugiego natomiast, ten sam walor ma groźba spotkania z innym człowiekiem (oraz nadzieja na nie, bo może być przeciwwagą dla okrucieństwa i przerażenia). Jak pisałam: strach niesie największą grozę, kiedy jest związany z istnieniem drugiego człowieka (i, adekwatnie, tylko człowiek może przynieść wyzwolenie od niego), nie, gdy wywołuje go wściekły pies czy zainfekowana odpowiednim sygnałem komórka. King jak nikt potrafi opisać, do czego przerażenie mobilizuje człowieka, jakie pokłady uczuć w nim uruchamia, jak dzieli, ale i jednoczy, brata ludzi. Moim zdaniem, McCarthy tego nie potrafi: świetnie wychodzi mu opis zagrożenia, ale kwestię więzi dzielących ten sam los ludzi w ogóle (nie tylko ojca i syna), troszkę, pisarsko, gorzej już odrobił.

    I na koniec: czyż nieodłącznym rekwizytem horrorów nie jest, obok potu, lęku, łez, również lejąca się krew i jakiś flaczek tu czy tam? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jabłuszko Ja naprawdę lubię Kinga za rozbudowane portrety psychologiczne bohaterów i takież relacje między nimi. Niemniej "Komórka" to, moim zdaniem, pójście na łatwiznę. Źli kontra dobrzy. Koniec. A flaczek? Flaczkowi mówię tak, ale stu tonom ... Przesadził ze środkami wyrazu :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobra, wypracowaliśmy kompromis: Ty czasami przymkniesz oko na nadwyżkę flaczka, a ja już Ci podaruję swoje komentatorskie ustosunkowanie się :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Jabłuszko Po prostu uważam, że King powinien wrócić do tego co potrafił najlepiej. Detalicznie gawędzić o życiu w małym miasteczku i niezauważalnie sączyć grozę i to o czym Ty pisałaś. Gore mu po prostu nie wychodzi, oczywiście moim zdaniem. A takie komentarze jak Twój, to przecież miód na serce książkowego blogowicza, bo tu przecież o dyskusję, a nie jednozdaniowe: "Słit, też czytałem." chodzi :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Dzięki za klikanie, bo obowiązku nie było :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."