wtorek, 8 marca 2011

"Strażacy. Świat w obrazkach." Emilie Beaumont, Marie-Laure Bouet, Philippe Simon

Każdy, czytający dzieciom, rodzic, raz na jakiś czas spotyka się z czymś, co roboczo pozwoliłem sobie nazwać “hitem sezonu”. Jest to książka, którą, na przykład, przez przypadek znajdujecie w bibliotece i na zasadzie “może mu się spodoba”, zabieracie ze sobą do domu. Parę godzin i około piętnastu czytań później, klniecie los, który podszepnął Wam powyższą myśl i chcąc nie chcąc, poganiani niecierpliwymi okrzykami, tupaniem i innymi, werbalnymi i nie, środkami przymusu bezpośredniego, czytacie po raz szesnasty. I na nic zdaje się sugerowanie, że może byśmy tak coś innego, fajniejszego, śmieszniejszego, etc., bo hit pozostaje hitem, a biednemu rodzicielowi pozostaje zacisnąć wargi i ruszyć w bój siedemnasty, osiemnasty …, w międzyczasie modląc się, by sezon potrwał raczej krócej niż dłużej.
Hitem poprzedniego weekendu byli w naszym domu, wygrzebani przez Kitka z półki WBP, “Strażacy”, ze znanej nam z innych odsłon (“Rekordy zwierząt”, “Smoki”) serii “Świat w obrazkach”. Przy pomocy dużej ilości ilustracji (w końcu nazwa serii nie wzięła się znikąd) oraz objaśniających, najczęściej jedno lub kilkuzdaniowych, opisów pod nimi, pozycja ta porządkuje i wzbogaca wiedzę małego człowieka na temat pożarnictwa.
Czy powinien mnie dziwić strażacki szał, który ogarnął moich dwóch małych facecików (ze wskazaniem na Starszego), skoro w książce można znaleźć informacje o sprzęcie pożarniczym, ubraniach, samochodach, wyposażeniu remizy i tysiącu innych rzeczy, na widok których chłopcom, a czasem i dużym chłopom, lśnią oczęta. W dodatku autorzy nie ograniczyli się jedynie do kwestii polewania ognia z sikawki, ale wychodząc od prehistorycznego ujarzmienia żywiołu, na kilkudziesięciu stronach przedstawili historię walki z czerwonym kurem i inne wyzwania, które stoją przed współczesnymi strażakami. Mamy więc strony o ratownictwie medycznym, morskim czy drogowym i wielu innych aspektach pracy dzisiejszych sikawkowych.
Coby nie zanudzać. Nie dajcie się zmylić. Mnogość tytułowych obrazków wcale nie oznacza, że to książka bez treści, bądź przeznaczona dla maluchów. Wiadomości jest w niej sporo, a ilustracje są ważne również dla starszych dzieci, zauważyłem bowiem, że choć Bartek z uwagą słucha tekstu z “gołych” stron, to paluszki w międzyczasie sięgają, by zobaczyć czy na następnej stronie będzie czym ucieszyć oczy. A w “Strażakach” zdecydowanie jest.

4 komentarze:

  1. Gratulacje ;) Na "Strażaków" specjalnie bym nie narzekała, bywają lepsze ulubione lektury kilkulatków ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta. U nas święci triumfy "Transport" z tej samej serii. Od przewożenia ładunków na pniach drzew po Concorde'a. Młody zafascynowany, a ja umieram z nudów ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytaj czytaj! A jak już za bardzo się będą chłopaki napraszać, zarzuć hasłem "a nauczcie się i czytajcie sobie sami!" :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mala_forma Przez lepsze rozumiesz np. zafascynowanie książeczką z bzdurnymi wierszykami o zwierzątkach zilustrowaną oczojebliwymi wycinankami z cynfolii zdobionej brokatem? :D
    Hanyszka Eee, pierwsze dwa czytania były nawet ok, ale im dalej w las tym rzeczywiście bliżej śmierci z nudów :)
    Agnes Bartek jest totalnym leniwcem i choć już nieźle duka, to jednak tatuś jest dużo lepszy jako maszyna do przerobu papieru na audiobuki :D

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."