czwartek, 26 maja 2011

“Wolski w shortach (1): Kwadratura trójkąta.” Marcin Wolski

Zacząć wypada od tego czymże “Wolski w shortach (1): Kwadratura trójkąta.” jest. Otóż, ni mniej ni więcej, tylko zbiorem publikowanych już wcześniej opowiadań z tomów: “60 sekund na godzinę”, “Z przymrużeniem ucha”, oraz “Tragedia “Nimfy 8”, zwieńczonych tytułową minipowieścią. Zżymać się, na ten literacki recycling, oczywiście mogą ci, którzy satyryka już znają, ja jednak ucieszon jestem wielce, że zamiast polować na wspomniane wyżej książki na Allegro, dzięki takiemu zabiegowi mam trzy wróble w garści i wisienkę na torcie w postaci niepublikowanej bodajże “Kwadratury …”.
Opowiadania pana Wolskiego uwodzą konceptem, niewielkim rozmiarem i błyskotliwymi puentami. Jest w nich żart, czasem nonsensowny, czasem odrobinę filozoficzny, a czasem całkiem wprost. Są mieszanką obyczajówki, fantastyki, opowieści grozy, ba, czasem nawet horroru. Są też oczywiście lepsze i gorsze, ale to już kto co lubi i moje wskazania komuś innemu do niczego się nie przydadzą, więc listy the best of nie będzie. Czy mają wady? Jedną, zasadniczą. Są za krótkie i ich “spożywanie” można porównać do jedzenia zupy, która co prawda pobudzi kubki smakowe, ale żeby się tym najeść... Radochę miałem podczas samej lektury okrutną, ale gdybyście mnie dziś zapytali o szczegóły - tabula rasa i odległe wspomnienie świetnego smaku, skondensowane do zwykłego: “było dobre”.
Spytacie pewnie o drugie danie, czyli “Kwadraturę …”? Tu oczywiście jest lepiej, bo choć historia trzech państw: Federacji, Ekumeny i Wandalii jest aż nazbyt czytelnym odniesieniem do Europy czasów zimnej wojny, to jednak szpiegowsko - sensacyjny wątek jest poprowadzony na tyle brawurowo, że nie można się od stronic oderwać. A i długość pozwala lepiej poznać bohaterów i wciągnąć się w opisywane wydarzenia.
Cieszę się, że wygrzebałem sobie pierwszy tom shortów, bo uświadomił mi, jak wielki błąd popełniłem nie kontynuując przygody z twórczością pana Marcina po lekturze “Agenta dołu”, która miała miejsce eony temu. I szkoda tylko, że Solarisu nie stać na porządnych korektorów i redaktorów, bo znalezionych byków wystarczyłoby Hiszpanom na 10 lat corridy. “Że” zamienia się w “jeż” (str. 80), “Ramona” w “Romanę” (str. 172), a “panna Andrews” w “pannę Morley” (str. 191), że o reszcie (licznej) zmilczę. Nie dajcie się jednak zrazić, bo Marcin Wolski pisze świetnie, o czym pamiętających z Trójki “60 sekund …” przekonywać nie muszę, a resztę namawiam na próbę, w której parę wydawniczych kiksów nie powinno przeszkodzić. Ja chętnie wrócę do niektórych miniatur i poszukam w necie archiwalnych nagrań. Mniam.

4 komentarze:

  1. To już drugi Wolski, na którego natykam się na blogach. Ten z półki mruga do mnie coraz bardziej znacząco. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw Pablo, teraz Ty :) "Pies w studni" i "Rekonkwista" czekają na półce na moją uwagę - mam nadzieję, że zdołam docenić ich autora :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Skuszę się więc na zawarcie znajomości z Wolskim :) A korekta mnie zadziwiła - że na jeż? Jak? ;)) I jak można coś takiego przegapić?...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wolski... tego pana polecać nie trzeba:) Ja czytałem Enklawę, czyli shortów część drugą i jest bardzo fajna. Teraz mam w planie Agenta dołu:)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."