czwartek, 15 września 2011

"Murzyni we Florencji" Vedrana Rudan

W ostatni dzień sierpnia spotkaliśmy się w naszym trzyosobowym gronie, by podumać nad “Murzynami we Florencji” Vedrany Rudan. I choć od owego spotkania minęło trochę czasu, to dopiero dziś zebrałem się w sobie, żeby rzecz ująć w słowa. Czemu zwlekałem? Bo lektura książki Chorwatki przynosi ze sobą zarówno czytelniczą przyjemność, jak i, może nie tyle rozczarowanie, co rozdrażnienie. Jak to możliwe? Ano, posłuchajcież.
Zacznijmy od rozdrażnienia. Jak by tu …? Kiedy byłem młodszy lubiłem kontestować świat znad szklanki piwa, z papieroskiem w ręku i nic nie denerwowało mnie wtedy bardziej, niż inny kontestator, który będąc na wyższym poziomie wtajemniczenia (od circa 1,5 promila w górę), chciał się do mnie przysiąść i koniecznie opowiedzieć mi historię swojego życia. Wyżalić się, wywnętrzyć bez ograniczeń, ponarzekać, skląć, wyrzygać cały swój żal do świata, rodziny (jeśli miał), bliższych i dalszych znajomych i nieznajomych również. Takimi właśnie monologami są “Murzyni …” pisani. I choć siłą napędową “spowiadających się” przed czytelnikiem osób nie jest alkohol, a chęć zarobku (za nagrywanie swych przemyśleń na kasety jeden z członków rodziny oferuje reszcie 50 euro), to jednak skutek jest taki sam. Słowotok, w wartkim strumieniu którego są zarówno rzeczy ważne (niekiedy tylko dla mówiącego), jak i całkiem nieistotne. Problem zaś polega na tym, że te pierwsze giną czasem przygniecione lawiną tych drugich. I to właśnie ilość poruszanej w “Murzynach …” problematyki mnie irytowała.
Nie należy jednak odmawiać książce zalet. Głos w niej zabierają przedstawiciele wielopokoleniowej familii, co zatem idzie, te potoki słów, o których mowa wyżej, zawierają mnóstwo istotnych informacji na temat rodaków autorki i jej ojczyzny, a raczej trudów życia w niej, począwszy od czasów II wojny światowej do dziś. Moją faworytką jest tu Prababcia, która wspomina czasy Tity i komunizmu, i żałuje, że nie rozłożyła nóg przed żadnym z miejscowych, partyjnych bonzów przez co sama musi sobie radzić na starość. A nie jest łatwo. Ani młodym, ani starym.
Myślę, że warto po “Murzynów …” sięgnąć, by zajrzeć pod pokrywę bałkańskiego kotła i zobaczyć co też tam się działo/dzieje. Posłuchać zwykłych ludzi i zapoznać się z ich problemami (głównie) i radościami (mało), które autorka przedstawia doprawiając tekst specyficznym humorem, czasem balansując na granicy dobrego smaku. Jeśli więc nie przeszkadza Ci dosadny język i nie boisz się bycia “napadniętym” zbytnią wylewnością narratorów - spróbuj.
PS. Sąsiadkę drażniła kwestia aborcji, którą odebrała jako katolicki głos przeciw (a nie do końca się z nim zgadza), ale my z Kitkiem jakoś nie widzieliśmy tego w ten sposób. Czyżby niezbyt uważni z nas czytelnicy? Sami musicie rozsądzić. Najlepiej czytając.

5 komentarzy:

  1. Mnie osobiście "Murzyni..." bardzo się podobali. Zachwycały mnie te monologi, które były jak ręce sprawnego chirurga posługującego się skalpelem by dotrzeć do środka - serca. Pamiętam, że znalazło się kilka elementów zaskoczenia. Na szczególną uwagę zwraca forma w jakiej wypowiadają się bohaterowie, bezpardonowo, nie uznając zasad poprawności politycznej.
    Jeśli chodzi o aborcję to nie przypominam sobie by próbowano mnie do niej przekonać lub zniechęcić. Pokazano jeden z wielu punktów widzenia tej sprawy i tyle.

    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miss Jacobs Właśnie przed chwilą czytałem relację z innego DKK i tylko jedna osoba zauważyła, że autorka próbuje mówić głosem Chorwatów. Reszta skupiła się na wulgaryzmach i obscenie. I to jest właśnie problem tej książki. Czy czytelnikowi uda się przeniknąć przez formę, by dotrzeć do ważnych elementów treści. Takich jak: opisy wojennej traumy, bezrobocia i emigracji zarobkowej, braku perspektyw w nowej rzeczywistości. Co więcej, zauważyć można, że często lęki te dotyczą także nas samych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ludzie skupiają się na tym co sami widzą w sobie. Wydaje mi się, że w Polsce są dwie skrajności jeśli chodzi o wojnę: albo ona nas w ogóle nie obchodzi, albo podchodzi do niej z wielkim nadęciem. Nie potrafimy rozmawiać o wojnie w wymiarze ludzkim. Dla nas wojna jest od rocznicy do rocznicy, nic poza tym. Stąd to spojrzenie na książkę, trochę krzywdzące. Skoro nie umiemy mówić z dystansem o własnej historii, to jak możemy odnosić się do historii innych narodów?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam tylko jej "Ucho, gardło, nóż", która tez była monologiem, ale jednej bohaterki. Wygląda na to, że to ulubiona forma przekazu autorki. Mocnej w słowach, bo dwie pozostałe powieści kupione z rozpędu leżą i dojrzewają do momentu, kiedy będę wytrzymała na te wylewności.:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Własnie przyniosłam z biblioteki. Jestem bardzo ciekawa bo to pierwsza w moim ręku książka tej autorki, poczytałam nieco recenzji i zauważyłam, że wzbudza kontrowersje.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."