środa, 5 października 2011

"Kongres futurologiczny; Opowiadania Ijona Tichego" Stanisław Lem

Pacholęciem będąc, gdzieś tak w okolicach środka szkoły podstawowej, dostałem, jako zadanie domowe, napisanie wypracowania na temat świata przyszłości. Nie pamiętam dokładnie co sobie wtedy pomyślałem, ale pewnie nie odbiegało to daleko od: “Toż to pikuś. Mały pikuś.”. Siadłem, zacząłem i kiedy już wykorzystałem tę parę pomysłów na “co by było, gdyby”, sklęsłem. I choć od tamtej pory minęło ładnych parę latek, dziś podjęta przez mnie próba rozwinięcia tematu również zakończyłaby się klapą. Ja to wiem. I dlatego doceniam rozmach, wizjonerstwo i lekkość z jaką pan Lem tworzy swe obrazy przyszłości i przekazuje je nam, doprawiając przednim humorem, ustami Ijona Tichego.
O czymże zatem jest ten “Kongres”? A, to już zależy od czytającego! Dla jednych będzie to historia o postrzeganiu, realności naszych doznań i punkt wyjścia do dyskusji o tym, czy lepiej byłoby nam bez emocji (tłumionych środkami farmakologicznymi, jak choćby w filmie “Equilibrium”), czy też, jak sugeruje autor, wręcz przeciwnie, z uczuciami wzbudzanymi wziewami, tabletkami czy podawanymi na inne sposoby chemikaliami. Dla innych, powrót do idei “Matrixa” i pytania czy istniejemy naprawdę czy tylko śnimy swoje istnienie, a może w ogóle jesteśmy czyimś snem czy wręcz zwidem. Ten i ów postrzeże “Kongres” jako śmiesznotę i będzie świetnie się bawił czytając o bembach, czyli Bombach Miłości Bliźniego, dwułagodku dobruchanu czy superkaresynie z felicytolem. Wielość interpretacji świadczy ponoć o wielkości dzieła. Jeśli tak jest, to “Kongres” wielkim jest i basta.
Ja sam i bawiłem się przednio, i podumałem chwilę nad otaczającą rzeczywistością. I na przykład mam wrażenie, że rodzimi politycy stosują ostatnio na potęgę lejowodek obiecytniny, że na giełdach rozpylono dwustrasznik owcoidalny, a ja sam zostałem potraktowany nicniechcemisięrobidyną.
A do czytania Lema zachęcam, bo to i rozrywka, i zachęta do myślenia. Na zakończenie zaś wspomnę tylko, że w wydaniu Agory, z którego korzystałem, zamieszczono dodatkowo: kilka podróży Ijona (równie świetne jak “Kongres”), posłowie Jerzego Jarzębskiego, drugą część słownika terminów lemowskich i rozmowę Edmunda Wnuka - Lipińskiego z Wojciechem Orlińskim. Jedno co mogę tej edycji zarzucić, to straszne nadziubdzianie, czyli jak mawiają fachowcy, typografia jest o kant ...

4 komentarze:

  1. Bardzo lubię i często wracam. A ohydek szalej i wyszalnia weszły do mojego słownictwa na stałe:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie nie trzeba zachęcać :) Dodam jeszcze, że "Kongres" dobrze się czyta, ale też dobrze słucha - znakomicie to czyta Adam Ferency. POLECAM!

    Miałam kiedyś chętkę na całość kolekcji lemowo-agorowej, ale mi chętka zdechła, może i dobrze, tłoczno by było... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi również nicniechcemisięrobidyna nie jest obca. Staram się nie mieszać z fuckitolem, bo to już naprwdę niebezpieczna mieszanka. Wstyd się przyznać, ale mi do tej pory nie było z Lemem za bardzo po drodze i "znam" jego prozę bardzo pobieżnie. Czeka jednak na półce i w końcu się doczeka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czarny(w)Pieprz Uwielbiam tworzenie neologizmów. Nawet ktoś mi, kiedyś, zarzucał w komentarzach, że piszę notki niezrozumiałym językiem... O, mam: (...) denerwuje mnie Twoje pismo: używasz jakiegoś slangu młodzieżowo- infantylnego.
    PS. A do mnie się przyczepiła bemba właśnie :)
    Agnes Jakoś nie mogę się przekonać do książki słuchanej. Wygranego "Księcia północy" zaczynam czwarty raz. Poczekam jeszcze do listopada, bo mam dłuższy wyjazd i może wtedy?? :D
    grendella Fuckitol straszna rzecz, ale zawsze można go zniwelować ajlajkolem w maści i będzie git. Ja na razie pana Lema zgłębiam od strony utworów dość frywolnych, ale może kiedyś ...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."