poniedziałek, 7 listopada 2011

XV Targi Książki w Krakowie

Progenitura patrzy panu Widłakowi na ręce :)
Przyznam szczerze, że im bardziej zbliżał się termin naszego wyjazdu do Krakowa, tym bardziej się bałem. Bo co tym razem? Przeziębienie już było, zapalenie oskrzeli też, a przecież wachlarz chorób jest szeroki, więc … Jakieś tam pokasływanie i katar potomstwa zignorowałem, bo stwierdziłem, że nie będzie byle wirus pluł nam w twarz i kolejnej próby dotarcia na Targi plugawił, i w końcu udało się. Poszły konie po betonie, a właściwie leciwy Peż po dziurawych asfaltach i w piątek wieczorem wylądowaliśmy u szwagra. Po tradycyjnym chlebiesolizerosiedem, poszliśmy spać, a rankiem wolnym krokiem udaliśmy się w kierunku czytelniczej Mekki, bo w praniu wyszło, że to rzut beretem.
Pierwszy szok to kolejka. Olbrzymia. Drugi szok to ścisk. Jak przy stoisku z próbkami jogurtów w supermarkecie. Tyle że tu, książki. Mnóstwo! I ludzie zainteresowani książkami. I pisarze. I w ogóle. I już nie straszny był mi zaduch, i w zapomnienie poszło wyszarpywanie Bartka spomiędzy dwóch ludzkich rzek i kitkowy bieg z Szymkiem do wielce oddalonego i słabiutko oznaczonego klo. Wczułem się.
Na pierwszy ogień wpis u pani Agnieszki Frączek i próba recytacji, w wykonaniu Starszego, zakończona niepowodzeniem z racji tremy. Na drugi, wcześniej niż zaplanowano spotkany pan Wojciech Widłak, który złożył autograf, porozmawiał z chłopakami na temat pana Kuleczki i zawrócił ich do stolika, bo akurat pojawiła się pani Ela Wasiuczyńska. Jak to autor ujął: “ja się wam tylko wpisałem, a pani Ela coś wam narysuje” i w ten sposób mamy w książeczce długopisowego Pypcia. W międzyczasie pognałem z “Saturnem” pod pachą do pana Jacka Dehnela, który zaskoczony trochę prośbą o wpis dla Bazyla, wypytał mnie o pseudo i w związku z tym zapomniałem o własnych pytaniach. Po drodze jeszcze parę zakupów i sympatyczne spotkanie z panem Waldemarem Cichoniem, autorem świeżynki dla dzieci pt. “Cukierku, ty łobuzie”, której to książki okładka zawładnęła sercem Szymka. Potem było jeszcze trochę walki z coraz większym tłokiem, kilka podejść do stoiska Medii Rodziny, bo polowaliśmy na “Uwaga, budowa!”, która ostatecznie nie dojechała (przeprosiny przyjęte, panie Jacku :D ) i decyzja o wyprowadzeniu progenitury na z góry upatrzone pozycje, czyli do domku.
A po obiadku wielki come back głowy rodziny (oraz, niestety, kupno kolejnego biletu, bo ten obowiązuje tylko na jedno wejście, a nie na cały dzień). I spotkanie z Mr. Alanem Bradleyem, autorem serii książek o Flawii, o których pisałem TU i TU. Przesympatyczny, starszy pan, którego nie zdziwiło, że targam trzy sztuki ostatniego tomu i któremu zupełnie nie przeszkadzała moja przeokropna angielszczyzna. Mam nadzieję, że podczas następnych Targów wydawnictwo zorganizuje spotkanie w salce seminaryjnej i z udziałem tłumacza. Będę zobowiązany. Na koniec zostawiłem sobie wizytę u pana Łukasza Wierzbickiego, którego najnowszą książkę zakupiłem na miejscu, a którego pisarstwa jestem fanem, o czym przekonać można się TU i TU.
No dobra, niech ktoś mi ktoś zabierze klawiaturę, bo ja tak mogę jeszcze długo. A zdjęć nie ma, bo nie chciało mi się uganiać z aparatem. Choć gdy zobaczyłem panią, która przyjechała na rowerku z trójką dzieci (fotelik + przyczepka), to stwierdziłem, żem cieniarz i jednak mogłem canona wziąć. Trudno, za rok, bo już wiem, że będę. No, chyba że piorun albo cuś.


Alan Bradley i ja (fot. © Piotr Sternal)

22 komentarze:

  1. No ale autograf Bradleya mógłbyś pokazać, o Pypciu nie wspomnę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ZWL Ależ, proszę ja Ciebie, będą. Jako ekstra dodatki do recenzowanych książek. Raz - dla mnie mobilizacja. Dwa - przyjemność rozłożona w czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaa, tu Cię mieli:) No dobra, dawkuj sobie i nam te przyjemności:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jeden z owych autografów jest dla mnie, za co niniejszym składam Bazylowi już teraz serdeczne podziękowania!

    OdpowiedzUsuń
  5. Agnes Oj tam, oj tam! Dzięki temu miałem pretekst by posiedzieć dłużej. Najlepszy był dżings z Twoim imieniem. Mr. Bradley z zapałem wziął się do literowania, ale obaj polegliśmy i posiłkowaliśmy się karteczką :) A zapowiedziałem je mrożącym krew w żyłach: "And now, difficult name" :)

    OdpowiedzUsuń
  6. UUuu, jak śmiałeś nie wziąć aparatu, uuuuu. :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. chyba zaczne zalowac, ze mnie nie bylo :))

    OdpowiedzUsuń
  8. all Na otarcie łez, ramotka z telefonu :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ranyyyyy.... Zazdroszcze tych targów... oj zazdroszcze...

    OdpowiedzUsuń
  10. Intensywne spojrzenie progenitury na książkę świadczy o tym, że rosną kolejni literaccy koneserzy!
    Twoja relacja upewnia mnie, że popełniłam błąd nie jadąc. Niestety, tym razem się nie udało.
    Wyobrażałam sobie, że spotkanie z Bradleyem będzie miało charakter taki, jak piszesz (oddzielna sala), ale na pewno rozmowy z nim w cztery oczy też miały mnóstwo uroku. Biorąc pod uwagę popularność Flawii na całym świecie, obawiam się, że Bradley nieprędko zawita znowu w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  11. Potwierdzam, że pięknie było. Zebrałeś delicje. W panu Kuleczce (pardon, Wojciech) jestem permanentnie zakochana, a i pan Wierzbicki okazał się w bezpośrednim kontakcie rewelacyjny. Jako że byłam kolejny raz, aparat wzięłam i też mam zamiar dawkować fotki społem z recenzjami. Żonglowanie w tłumie z dziećmi - podziwiam stokrotnie. No ale w końcu mole ksiązkowe to kulturalny tłum. A jak! Pozdrawiam.:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Oj widziałam te kolejki z książkami o Flawii :) ścisk okropny. Ciężko było przejść obok miejsc, gdzie byli popularni autorzy, a już nie daj Boże spróbować przejść przez kolejkę czasami graniczyło z cudem. Nie cierpię tłumów ludzi :) ale jakoś przeżyłam. Tylu wydawnictw w jednym miejscu jeszcze w życiu nie widziałam i w przyszłym roku postaram się znowu przybyć ^-^ Tym razem zaopatrzę się koszulkę z krótkim rękawem, a okrycia wierzchnie ograniczę do minimum - zaduch był okropny pomimo otwarcia wszystkich wyjść ewakuacyjnych.

    OdpowiedzUsuń
  13. Fajnie, Bazylu, nie ma co:) Jako wielbicielka Flawii, oczywiście zazdroszczę spotkania z Bradley'em:) Z niecierpliwością będę czekać na recenzję!

    OdpowiedzUsuń
  14. W zeszłym roku też byłem na Targach w sobotę i przeżywałem ten tłoczno-kolejkowy koszmar. Tegoroczna wizyta w piątek była znacznie bardziej spokojna...

    OdpowiedzUsuń
  15. Voila, okazało się że pan Piotr z Vespera robił zdjęcia i się załapałem :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja również dziękuję za miłe spotkanie.
    Mam nadzieję, że książka przypadła Szymkowi do gustu.
    Do zobaczenia - gdzieś, kiedyś.
    Waldek Cichoń

    OdpowiedzUsuń
  17. Fajnie wyglądają te fioletowe Flawie na stoliku :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Waldemar Cichoń Książka czeka na swoją kolej, bo na razie Młodszy zasłuchał się w lekturę Starszego. Ale spokojnie, zaraz po konsumpcji, pozna Pan nasze zdanie :) Pozdrawiam.
    PS. Rano Starszy, który nie dał sobie zmyć pieczątki, miał ją w kilku kopiach, w kilku miejscach. Mocna rzecz :D
    Agnes Jeszcze fajniej wyglądały fioletowe rzędy za naszymi plecami, tylko trochę z boku :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ależ kapitalna relacja. Okazuje się, że dla chcącego nie ma przeszkód. Podziwiam wytrwałość w edukacji czytelniczek latorośli. Ja ubolewam nad swoją nieobecnością ale dopiero w styczniu będę mogła zdradzić jej przyczynę:-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  20. Progenitura? Hę? To już normalnie nie można: dzieci, synkowie? ;))))))

    OdpowiedzUsuń
  21. m Czyżby kolejny blog z tekstami o ksązeckach?
    matylda_ab Można, ale lubię od czasu do czasu rzucić obcobrzmiącym słowem, którego nie rozumiem. Wiesz, żeby zrobić wrażenie :P
    larysan Ja to się tak cieszę, że nam się w końcu udało, że sam sobie zazdraszczam :D

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."