wtorek, 3 kwietnia 2012

"Sucker Punch" reż. Zack Snyder

Przeczytałem u zuzanki, obejrzałem trailer i stwierdziłem, że przed świętami należy pomyśleć o odkurzeniu sprzętu grającego. “Sucker Punch”, sądząc po zapowiedziach, nadawał się do tego idealnie, więc zasunąłem rolety, upewniłem się, że sąsiedzi wyjechali, podkręciłem volume i dalejże chłonąć audiowizualne fajerwerki.
Że Snyder robi filmy widowiskowe mogłem przekonać się siedząc, jakiś czas temu, w kinowym fotelu i z rozdziawioną gębą podziwiając feerię sekwencji slow motion. Tak, tak, “300” wdarło się do mojego mózgu zdjęciami i muzyką, i przez dłuższy czas tam pozostawało. “Sucker Punch” idzie tą samą drogą, ale niestety, co za dużo to niezdrowo.
Początek historii obiecuje wiele. Oto ojczym, który po śmierci matki dwóch pasierbic dowiaduje się, że nie został nawet słowem wspomniany w testamencie, postanawia działać, rozgrywając sytuację na swoją korzyść. Pomaga mu w tym główna bohaterka, która stając w obronie czci młodszej siostry doprowadza do nieszczęśliwego wypadku. Stąd prosta droga wiedzie do psychiatryka, gdzie Baby Doll trafia i gdzie dzięki pieniążkom przyszywanego papy ma zostać poddana lobotomii.
Tu w zasadzie kończy się to co w filmie (oprócz muzyki) dobre, a zaczyna się oczno - uszny wypas, który być może powoduje opad szczeny oszołomionego widza, ale jako sposób przekazania tego co reżyser chciał przekazać jest do bani. Tak, tak, już słyszę głosy, że przecież motyw mistrza, dążenie do celu, pokonywanie trudności, pozostawanie wiernym zasadom, przyjaźń etc. Cóż jednak z tego, jeśli to wszystko ginie w serii teledyskowych walk, w których twórcy filmu dali się ponieść swoim marzeniom z czasów, kiedy mieli pryszcze i łupali w fpp-y i rpg-i na domowych kompach. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przez większość filmu po ekranie latają półnagie (główna bohaterka odziana jest w marynarski mundurek, mini i podkolanóweczki, że o kucykach nie wspomnę), na fula uzbrojone dziewoje i rozwalają hordy orków, technohitlerowców, megasamurajów, robotów i innych, znanych z komputerowych łupanek, potworów.
Żeby nie przedłużać... Być może i miał coś Snyder do powiedzenia, ale utonęło to w tanim efekciarstwie. I nawet tak popularne ostatnio umieszczenie akcji w przestrzeni ludzkiego umysłu niewiele temu przepakowanemu efektami dziełku przyniosło. I jedno tylko znalazłem światełko w tunelu - muzykę. OST jest niesamowity. Począwszy od “Sweet Dreams” w wykonaniu Emily Browning (gra tytułową rolę) poprzez wielce dynamiczny feat. Björk i Skunk Anansie, po resztę świetnie dopasowanych do obrazu i doskonale go uzupełniających kawałków. Zostawiam Was z tym optymistycznym akcentem, a decyzję o obejrzeniu podejmijcie sami.

9 komentarzy:

  1. Ja miałam problemy z oceną tego filmu, pomysł był świetny, ale wykonanie, no właśnie... "teledyskowate walki" wraz z M. wytrzymaliśmy aż dwie, potem zaczęliśmy je po prostu wytrzymać, bo wyobraźnia autora jego wyobraźnią, ale wszystko ma przecież jakieś granice. Muzyka za to, masz rację, jest świetna, przynajmniej tyle dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, nie. Nie zrozumieliśmy się. Wykonanie też było świetne i teledyskowate walki z błyskającą pośladkami blondynką oglądałem z największą przyjemnością (też kiedyś byłem pryszczatym ... itd.), ale po kolejnej scenie, przy tworzeniu której najbardziej wydajne stacje graficzne płakały jak dzieci, zadałem sobie filozoficzne pytanie: "Babciu, po co to wszystko?".

      Usuń
  2. Oglądałam, stop, próbowała obejrzeć w zeszłym roku, bo pomysł wydał mi się bardzo ciekawy. Ale w połowie dałam sobie spokój, o oprócz wspomnianych przez Ciebie niekończących się komputerowych sekwencji walki, fabuły już tam nie było. Kolejny film, który jest lepszy w wersji 2-minutowego trailera niż pełnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fabuła była, ale jak widać tak bardzo przykryta audiowideo wypasem, że aż niewidoczna :)

      Usuń
  3. "Oczno-uszny wypas, który być może powoduje opad szczeny oszołomionego widza, ale jako sposób przekazania tego co reżyser chciał przekazać jest do bani." - to, to, to!

    Ja miałam wrażenie, że właściwie cała fabuła była jedynie pretekstem do tego, by dziewczyny mogły sobie potańczyć. I fajne to jest, świetne nawet, ale ... taka forma dla formy.

    Niemniej uważam, że obejrzeć warto. Na dobrym sprzęcie wizualno-grającym, gdy sąsiedzi sobie wyjadą.

    "...twórcy filmu dali się ponieść swoim marzeniom z czasów, kiedy mieli pryszcze i łupali w fpp-y i rpg-i na domowych kompach." - :D, :D, :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Można dorabiać do tego filmu filozofię i szukać w nim głębszego przesłania, ale dla mnie pozostanie jedynie środkiem na rozruszanie membran w KD i przykładem, jak powinny wyglądać filmiki w grach dla dużych chłopców :D

      Usuń
  4. Kiedyś próbowałam wziąć się za "Sucker Punch", ale jakoś o nim zapomniałam. A później próbowałam zmusić się do powtórki. A jeszcze później stwierdziłam, że tyle jest na świecie filmów, do oglądania których nie muszę się zmuszać, że może lepiej będzie, jeśli to im poświęcę trochę uwagi. Więc na razie odpuszczam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a ja się zawsze nabieram na fajne zajawki i później mam za swoje :)
      PS. Ale "300" chyba sobie powtórzę :)

      Usuń
  5. Zaznaczyć tylko pragnę, że wymieniony kawałek jest jedynym z udziałem Björk :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."