środa, 31 października 2012

"Mapy" Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Zacznijmy od tego, że ta pozycja obudziła mnie z letargu pisania o ksiązeckach. A to już o czymś świadczy :D

Od kiedy tylko zaczęły się pojawiać wzmianki o “Mapach. Obrazkowej podróży po lądach, morzach i kulturach świata”, autorstwa małżeńskiego i ilustratorskiego duetu państwa Mizielińskich, znanych nam choćby z “Miasteczka Mamoko”, wiedziałem, że to będzie TO. Kiedy zobaczyłem pierwsze, przedpremierowe plansze, zacząłem niecierpliwie przebierać nogami, gromadzić walory i nakręcać zainteresowanie potomstwa. Kiedy wreszcie dostałem książkę (atlas?, wrota na świat?) do rąk, zamiast jakiejś głębokiej refleksji, w mojej głowie zajaśniał nagle wielki neon z napisem: “Ja pierdzielę, ależ to jest WIELKIE!”.
Właśnie. Wielkie, fajne, super, ekstra, świetne. W odniesieniu do “Map” wszystkie te przymiotniki są trafne, ale jakże pospolite. A ta pozycja nie jest pospolita i nie zasługuje na takież określenia. Jest słowo stare, niebanalne, które mi do niej doskonale pasuje. EKSTRAORDYNARYJNE. I takie właśnie jest dzieło, którego tworzenie, jak dowiedziałem się w mailowej rozmowie z Kasią Domańską z Dwóch Sióstr, zajęło pani Aleksandrze i panu Danielowi, trzy lata. Dodajcie do tego rok prac redakcyjnych, a zrozumiecie ogrom pracy włożonej w przedsięwzięcie, które zaowocowało narodzinami jednej z najciekawszych pozycji na polskim (ba, zaryzykowałbym stwierdzenie, że nie tylko) rynku książki dziecięcej. 


Powiem wprost. Gdybym nie był statecznym panem w średnim wieku, ojcem dzieciom i kierowcą Żonie, ta notka roiłaby się od wykrzykników. Całe szczęście moje chłopaki nie mają takich oporów i ich: ale!, zobacz!, lemur!, ale jaja!, tato!, mamo!, patrzcie!, ja cię! … wystarczająco uzupełnią ją o nie. Bo “Mapy” taką właśnie wywołują reakcję. Wykrzyknikową. Przewraca się kolejne płachty (27,2x37 cm), a tam: ninja w Japonii!, piwo w Czechach!! (to ojciec), yeti w Himalajach!!!. A krajów do pooglądania jest ponad czterdzieści i dużo czasu zajmuje odkrycie co się w nich mieści. Popkultura, sztuka, nauka, jedzenie, flora, fauna, zabytki. Jasne, że wybióczo. Jasne, że ja bym se domalował tu to, a tam sro. Ale umówmy się, że autorzy dali nam naprawdę wielość tropów. Ponad 4000 ilustracji, to naprawdę nie w kij dmuchał.


Taka książka należała się ciekawskim dzieciom jak psu kość. To cudo do oglądania, śledzenia, patrzenia, odkrywania, dziwienia się, ale też dopytywania, doszukiwania w necie, bądź w zasobach rodzicielskiej wiedzy. Dlatego też zaznaczam, że jeśli nie macie czasu dla młodego eksploratora świata, którego "Mapy" wzięły w posiadanie, nie kupujcie jej. Tak, owszem, można z nią zostawić małego człeka sam na sam, ale po krótkiej chwili będzie obok, żeby pokazać co znalazł, żeby pogłębić wiedzę, której zalążek ma postać malutkiego rysuneczku.


Kończę, bo popadam w patetyczne tony, a “Mapy” to przecież jeden wielki fan wspólnego odkrywania świata. My mieliśmy przaśne szkolne atlasy po których i tak, mimo ich mizerii, jeździliśmy paluchami. Cieszmy się, że nasze pociechy dostały wersję full wypas. No dobra, cieszmy się, że MY w końcu dostaliśmy, po latach, TAKĄ WERSJĘ.

PS. Przywieziona w sobotni wieczór doczekała się pobieżnego oglądu. W niedzielę pojechała z nami do: dziadków, babci, znajomych, słowem, wszędzie. W poniedziałek emocje trochę opadły, ale ojciec znów podbił bębenek, proponując odkrywanie tajemnic świata z tabletem w ręku. Wczoraj Bartek na własną rękę zorganizował sobie rysowanie flag i zapiski pismem hieroglificznym.
PPS. Dialog, w którym siedmioletni syn objaśnia niekumatego ojca:
- Ale ten instrument jest zupełnie niepodobny do tego z netu.
- Tato, przecież to są uproszczone rysunki!

19 komentarzy:

  1. U mnie też "Mapy" jeżdżą wszędzie i wszyscy muszą je oglądać.
    A pod zdaniem o konieczności jednoczesnego zakupienia "Map" i czasu dla potomstwa podpisuję się wszystkimi kończynami. Gdybym wiedziała wcześniej, lepiej bym to zgrała czasowo:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego właśnie lojalnie ostrzegam :-) Z tym, że pragnę w tym miejscu zaznaczyć, to wpólne błądzenie po mapach jest dla obu stron nader przyjemne. A nie z wszystkimi pozycjami, które zachwycają nasze pociechy tak jest :-)

      Usuń
  2. No to do końca stycznia żadnych Map, rodzice zarabiają na chleb (i książkę) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bądź ludzki ojciec i skróć okres karencji. W święta chyba nie pracujesz, a i Mikołaj jak znalazł na obdarowanie :-)

      Usuń
    2. No jakby mi który kapitalista przedłużył terminy, to czemu nie:P

      Usuń
  3. Mój Mąż się zapalił do poznania tej książki i już jest zamówiona, choć dziecię jeszcze nie jest gotowe do eksploracji "Map". Będzie na zaś, a teraz skorzystają dorośli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam. Ja czasem też przeglądam bez chłopaków :-)

      Usuń
  4. A'propos zabierania wszedzie - jestesmy wlasnie mcd w Zgierzu. Mapy nie weszly do srodka co prawda, ale czekaja wsamo-chodzie. Jada z nami na drugi koniec Pl,bo babci trzeba pokazac!
    Jacie ale technika, pisze ze zgierza... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja piszę z wioski gdzie nie ma McD, to jest dopiero wypas. A Mapy właśnie wróciły od znajznajomyh :-)

      Usuń
  5. Widziałam i mimo, iż jestem nieco starszym eksploratorem, taka pozycja to dla mnie strzał w dziesiątkę! Ninja w Japonii? Jestem na tak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ninja, ninją, ale tam jest jeszcze taki wielki robot. Mam ekspertów pod ręką. Bartek mówi, że fajne są jeszcze ogromne rzeźby ze śniegu, a Szymkowi podoba się maneki-neko :-)

      Usuń
  6. Mizielińscy są świetni, ja tylko na podstawie Mamoko mówię, ale jak mówię to wiem, a nie tylko mówię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetni, ale np. "Tu jesteśmy" u nas nie bardzo chwyciła :-)

      Usuń
    2. Mojego prawie trzylatka (w grudniu nim bedzie)powalila! Nabylismy na wakacjach w Polsce i czytana jest codziennie po pare razy! Syn od dawna zafascynowany astronomia, kosmosem i rakietami. Ksiazke kupilam na zas ale nie dalo sie nie pokazac. Jest natchnieniem do rysowania choc syn byl wczesniej niechetny i powstaja w domu wielkie uklady sloneczne, slonce z protuberancjami,itp. Byla argumentem do odpieluchowania astronauty cwiczacego przed wylotem w kosmos z "Tu jestesmy"na kolanach. Kocham Mizielinskich za te ksiazke wlasnie i od tej pory kupowac bede wszystko w ciemno. Leca juz do nas Mapy, Mamoko pierwsze mamy, dokupilam reszte plus Mam Oko na liczby i litery, no i oczywiscie Zjedz to sam. Wielkie brawa dla autorow! Ja to bym chciala, zeby tak cialo czlowieka rozrysowali i taki atlas anatomii dla dzieci wydali. Podsuwam pomysl, zamawiam od razu. pozdrawiam Mal

      Usuń
  7. Chyba właśnie częściowo rozwiązałeś mi problem świątecznych prezentów, i to chyba dwóch jednocześnie (moja bratanica i siostrzeniec męża). :) Recenzja Rzeżuchy też bardzo inspirująca.
    Czy Twoim zdaniem pięciolatka i ośmiolatek (właściwie prawie dziewięciolatek, urodziny w styczniu) docenią walory "Map"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem, czyli czymś czym przy podejmowaniu decyzji o kupnie książki należy się kierować tylko w ostateczności, jak najbardziej. U nas w układzie 7,4 i 37 sprawdza się nader :-)

      Usuń
    2. Mam inne zdanie na temat Twojego zdania. :) Dzięki, zapowiada się prezentowy przebój.

      Usuń
    3. Lirael, ja Mapami obdarowałam pięciolatka i był zachwycony. U mnie - jak u Bazyla - układ 7 i (prawie)4 i działa! Dziewięciolatek, jeśli jest normalnym a nie zblazowanym dziewięciolatkiem (ostatnio widziałam takich trzech niemal jednocześnie, brr), też powinien być zadowolony.

      Usuń
    4. Momarto, wzmiankowana pięciolatka ma trzyletniego braciszka, więc prezent będzie tym bardziej trafiony. :) Dziewięciolatek in spe nigdy nie wykazywał objawów zblazowania, ale w tym wieku sytuacja jest dynamiczna, więc dyskretnie wybadam. :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."