poniedziałek, 15 maja 2017

"Na południe od Brazos" Larry McMurtry

Niestrudzonemu piewcy wspaniałości dzieła McMurtry'ego, Michałowi Stankowi z "Za okładki płotem", zawdzięczam zebranie się na odwagę, żeby przywlec do domu te dwa liczące blisko tysiąc stron tomiszcza. Dodam tylko, że to tysiąc na stare. Wiecie, małe światło między wierszami, mała czcionka, wąskie marginesy i nie tak znów dużo dialogów. Słowem, jak nie zaiskrzy - zgroza, jak wciągnie - małmazja.

Początek, przyznam, był ciężki, ba!, nudny nawet, tak jak nudna była egzystencja dwóch głównych bohaterów w chwili, kiedy ich poznajemy. Dawni kapitanowie Ochotników z Teksasu, ludzie walczący niegdyś z Komanczami, każdego dnia spoglądający śmierci w oczy, żyją z dnia na dzień, parając się handlem bydłem, które podkradają sobie nawzajem z meksykańskimi sąsiadami zza Rio Grande. Gromadzą kasę, którą jeden wydaje na whisky i kobiety, a drugi nie wydaje na nic, bo wystarczy mu sama praca. Poznajcie Augustusa McCrae oraz Woodrow Calla, ogień i wodę, piekło i niebo, ekstrawertycznego bon vivanta i introwertycznego ascetę. Ludzi, którzy gnani niewytłumaczalną potrzebą, przemierzą Stany z południa na północ, pędząc wraz z kilkunastu pomocnikami kilkutysięczne stado bydła. To właśnie ta podróż pozwoli nam przyjrzeć się Ameryce końca XIX wieku, po części spacyfikowanej przez białego człowieka, po części dzikiej i niebezpiecznej. Dodatkowo będziemy mogli poczytać o miłości, dorastaniu, rodzicielstwie, przyjaźni. No, ogólnie o życiu. Bo jak pokaże lektura, mimo iż czasy się zmieniają, to już ludzie niekoniecznie.

Sami widzicie, że początkowy sceptycyzm, powoli jął się przeradzać w umiarkowany entuzjazm. Coraz bardziej podobał mi się Gus i jego filozoficzne, podszyte sarkastycznym humorem, teksty oraz specyficzne, na poły stoickie podejście do życia, a coraz mniej mrukliwy Call, pracoholik, u którego zdiagnozowano by dziś PTSD i niekontrolowane ataki agresji. Z zainteresowaniem zacząłem się przyglądać losom pozostałych postaci tej wielowątkowej epopei: przemianie Loreny, prostytutki, która chciała odmienić swoje życie, walce z trudami życia, jaką toczy Klara Allen, dorastaniu Newta, chłopca wychowywanego przez dwóch wyżej wymienionych przyjaciół, staczaniu się po równi pochyłej Jacka Spoona, nicponia, kobieciarza i szulera, poczynaniom Deetsa, zbiegłego niewolnika i zawołanego tropiciela. Mógłbym tak jeszcze długo, bo karty "Na południe ..." zaludnione są wielością doskonale skreślonych postaci, wchodzących ze sobą w najrozmaitsze interakcje. I bez względu na to ile miejsca im poświęcono, stanowczo zapadają w pamięć, tak jak sylwetka mojej ulubienicy, postaci epizodycznej, Janey.

Ale "Na południe ...", to nie tylko ludzie i ludzkie dramaty i szczęścia. To również opisy ówczesnych Stanów. Typowych miasteczek z saloon barem, burdelem i zakładem pogrzebowym. Wielkich przestrzeni prerii, których już nie zaludniają olbrzymie stada bizonów. Wygłodzonych i zmuszonych do nędznej egzystencji plemion indiańskich, które już tylko od czasu do czasu podnoszą głowę, bądź w desperacji uderzają na białych osadników. Życia i czynów wyjętych spod prawa wykolejeńców, których tak mrocznie i dosadnie opisuje McCarthy. I przyrody. Przytłaczającej swym pięknem i ogromem.

Tak sobie siedzę i stukam w klawisze, ale powoli dociera do mnie, dlaczego Michał, jak sam pisze, do napisania o tej epickiej powieści zabiera się od około ćwierćwiecza. Po prostu jej bogactwa nie da się zawrzeć w kilku akapitach. Sięgam do wspomnień o niej i chciałbym Wam opowiadać poszczególne sceny. Walkę z niedźwiedziem grizzly, rozprawę z bandą Sinego Kaczora czy zabawne spotkanie pewnego zastępcy szeryfa z dość wyzwoloną pionierką. Chciałbym dodać parę słów o tym jak McMurtry oddaje hołd kobietom i ich niesamowitej sile, męskiej przyjaźni czy wierności zasadom aż po grób. Chciałbym pisać i pisać, ale zanudziłbym swoich czytelników na śmierć, więc niech lepiej sięgną do źródła, bo "Na południe ...", to książka prawdziwie wielowymiarowa. Małmazja!

PS. Pomyślałem sobie, że niegłupim pomysłem byłoby linkowanie znajomych blogerów, którzy pisali o omawianym tytule. Da to Wam możliwość wyrobienia sobie opinii w oparciu o bardziej profesjonalne teksty niż moja bezładna paplanina. A zatem:

55 komentarzy:

  1. A ja już zapomniałem, że miałem wypatrywać tego tekstu :) Kolega słowny jak nie wiem co.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się. Jak mówi narodowa mądrość, ponoć słowo droższe piniędzy :P

      Usuń
    2. To teraz ja się muszę przełamać, bo miesiąc mija bez tekstu.

      Usuń
    3. Nieee. Mam, zdaje się, na jutro w planach składanie mebla z Ikei, a to zawsze trwa dłużej, niż by się wydawało, że potrwa. Ale będę próbował :D

      Usuń
    4. Spróbuj też Brazos, bo McMurtry w przeciwieństwie do autora "Drogi" nie wali nas raz za razem brutalnością życia na pograniczu. Wiesz, że tylko prucie flaków, rzeź i krrrrew. Jest humor, jest normalność, a nawet rzewne kawałki. Oczywiście krrrrew i wkładanie odciętego penisa w usta ofiary też, żeby nie było, ale jest jakaś równowaga, której u McCarthy'ego jakby brak. A może mi się wydaje, bo już dawno czytałem.

      Usuń
    5. Brazos stoi na półce i czeka na moment. Droga, zresztą, też czeka. Chwilowo niestety blogowe koleżanki wkręciły mnie w Prousta i chyba się zaparłem, żeby dotrzeć do końca. A to chwilę zajmie :) McMurty'ego nie odpuszczę, ale później.

      Usuń
    6. Do klasyki póki co zupełnie mnie nie ciągnie (no, może trochę do Turgieniewa i Grabińskiego), ale za to mam ochotę uszczknąć choć jednego Wernica, bo widziałem wznowienia :) I może w końcu wypakuję z kartonu przeprowadzkowego "Złoto Gór Czarnych", to bym zerknął :)

      Usuń
    7. Wernic jest ok, w każdym razie pierwsza część :)

      Usuń
    8. A po lekturze wycieczka do osady indiańskiej, których się troszkę w okolicy namnożyło :D

      Usuń
    9. U nas jest w sezonie tylko labirynt w kukurydzy :D

      Usuń
    10. A u nas rok temu nowość - labirynt w konopiach. Powiem Ci, że troszkę mnie ciągnęło :P Może po zwiedzaniu wypalało się tradycyjną fajkę pokoju albo co :D

      Usuń
    11. To raczej z tych konopi. co to się po zwiedzaniu sznurki robi albo worki :D

      Usuń
  2. Zachęciłeś. Ale pytanie - czy to wydanie którego okładkę widzę na zdjęciu nie rozlatuje się? Mam przykre doświadczenia z tą serią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, potwierdzam Twoje przykre doświadczenia. Zarówno pierwszy, jak i drugi tom, mimo czytania niemalże bez rozginania i z zachowaniem wyjątkowej ostrożności, strzelił mniej więcej pośrodku bloku. Stary klej niestety jest kruchy jak szkło, a szycia próżno szukać :(

      Usuń
    2. Ale z dyskusji na FB wynika, że szykuje się wznowienie w starym tłumaczeniu za to z posłowiem, którego brak w pierwowzorze. Niestety nie wiem na kiedy, musiałbym dopytać siły sprawcze. Może warto będzie poczekać :)

      Usuń
    3. Ja swój pierwszy egzemplarz zajechałem i rozpadnięty zabrała mi ciotka. Drugi mam do dziś. Trzeci, pobiblioteczny, wzmocniony żyłką, pożyczyłem i już do mnie nie wrócił. Jakie będzie nowe wydanie - trudno mi przewidzieć. Wydaje Vesper, nie wiem czy oni szyją czy kleją, czy solidnie czy nie. Agnes może wie?

      Nowe wydanie będzie prawdopodobnie po wakacjach. Przekład będzie po redakcji tłumacza, a także prostujemy nieścisłości takie jak "od czapy" tłumaczenie łacińskiego motta z szyldu i błędne określenie "placki" na wypieki Gusa, będące w rzeczywistości bułkami na zakwasie. Do tego planujemy wkładkę ze zdjęciami, a w niej 6 fotografii Billa Wittliffa z przepięknego albumu "The Book of Photographs from Lonesome Dove" (mam przyjemność posiadać dzięki pewnemu internaucie, który w podzięce za stronę www umożliwił mi jego zakup w USA) i 17 fotografii z epoki - efekt mojej dwutygodniowej kwerendy w cyfrowych zbiorach Library of Congress. Ponadto w tomie (będzie jeden) znajdzie się obszerne posłowie, przybliżające postać pisarza, tropy gatunkowe i korzenie historyczne powieści określanej za oceanem jako teksaskie Przeminęło z wiatrem. To wszystko może ulec jeszcze zmianie, zdjęcia mogą wylecieć, a nikt w Vesperze posłowia jeszcze nie czytał i może nie przejść w tym rozmiarze (znormalizowanego tekstu 16 stron, jeszcze o tym nie wiedzą...).

      Rozpisałem się, ale czuję się trochę ojcem chrzestnym tej edycji (w tym układzie matką chrzestną będzie Agnes, bo to ona jest odpowiedzialna za mój pierwszy kontakt z wydawcą) :) Wydanie będzie w jednym tomie, cena oczywiście nieznana, ale dużo niższa niż 70 zł jakie dziś kosztuje pierwsza edycja (obstawiam 40, max 50 zł - winne są zdjęcia). Szczegóły mogą ulec zmianie, ale tak to z grubsza wygląda na dzisiaj. Tak więc jeśli ktoś czuje się zaintrygowany - niech poczeka, to naprawdę będzie dopieszczone wydanie. Ale "Brazos" na to w 100% zasługuje. Kto czytał, ten wie. Osobiście marzyłem o takim wydaniu od 20 lat, nigdy tylko nie przypuszczałem, że przyjdzie mi przy nim pracować. Na koniec powiem za jednym z dzienników tak: jeśli mielibyście przeczytać tylko jeden jedyny western w życiu, to powinien to być właśnie ten.

      Usuń
    4. Brzmi imponująco. To może ja poczekam :D

      Usuń
    5. @Michał Dzięki za obszerne wyjaśnienia. No i dobrze, że dobra literatura ma swoje dobre duszki, którym się chce przy niej chodzić. Jakby tak jeszcze ktoś zrobił coś takiego dla nowych, ładnych wydań Hrabala ... :)

      Usuń
    6. Nie wiem, jak to będzie wydane, szyte czy klejone. Jeśli w twardej oprawie, to pewnie będzie szyte. Ale Terror był w miękkiej i jakoś nic mi się tam nie rozpadło.
      Matka chrzestna! Ależ to brzmi :) Fantastycznie :)

      Usuń
    7. Grube tomy, bez względu na formę, czyta się niewygodnie. I choć nie lubię sztucznego podziału na tomy (a zdarza się, że wydawca na siłę kroi, bo przecież więcej kabzy jest z dwóch książek, niż z jednej), to działania w drugą stronę, też nie popieram. Przykładem choćby najnowsze, jednotomowe wydanie Ziemiomorza. Na półce pikne, w ręku zgrrrroza :P Brazos widziałbym więc chętnie w dwóch tomach jak w pierwszym wydaniu, tylko zwiększyłbym troszkę światło i czcionkę, ale to już pobożne życzenia :)
      @Agnes Bo "Terror" nowy i klej zachowuje jeszcze swoje właściwości. Gorzej będzie za lat dziesiąt, kiedy, jak podejrzewam, może podzielić los Brazos :(

      Usuń
    8. Będzie w jednym tomie ze względu na niższe koszty = niższą cenę. Też nie jestem pewien co do wygody, ale argument cenowy mnie przekonuje. Więcej ludzi kupi tomiszcze za 49 albo 59 zł niż dwa tomy za 20 zł więcej (kwoty są przykładowe).

      Usuń
  3. No to ja tez poczekam (w bibliotece nie ma :/)

    A na pękające grzbiety polecam klej Wikol - uratowałem już tak sporo książek. Trzyma lepiej niż oryginalny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie NIE wikol. Daje twardą nieelastyczną spoinę, najlepiej kupić klej introligatorski, finansowo podobnie, a jakość klejenia nieporównywalna :)

      Usuń
  4. Nie używałem introligatorskiego, dzięki za polecenie. Ale... ja na wikol nie narzekam i nie rozumiem tak radykalnego "Absolutnie NIE" - może źle go stosujesz? :P
    A i kupić go można w każdym sklepie. A introligatorski gdzie? On ma jakąś nazwę? Wiesz, jakimś "introligatorskim" klejem to pewnie były klejone te książki oryginalnie i popatrz jak pękają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, jak można źle stosować klej? :P Wikol jest do drewna, musi dawać spoinę sztywną; próbowałem nim kleić, spojenie pękało. Introligatorski CR do nabycia w sklepach papierniczych, dla plastyków, a najlepiej przez internet, duże, małe opakowania do wyboru.
      Książki z lat minionych to klejone były byle czym :D Technologia poszła do przodu.

      Usuń
  5. Można, można... np. nawalić go za dużo - "klej najlepiej trzyma jak go prawie ni ma" ;)
    Aha - na moim wikolu jest napisane że daje spoinę elastyczną - i taka też jest, nie kłamią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ ostatni eksperyment z książkami klejonymi wikolem przeprowadzałem w głębokich latach 80., to mogę ostatecznie uznać, że komuniści nawet dobrego kleju nie potrafili wyprodukować :D Widać w kapitalizmie spoina się uelastyczniła :D Ale i tak klej CR rządzi :D

      Usuń
    2. Ja mam Żonę scrapbookerkę, która dysponuje całą baterią klejów, to jak mi coś trzaśnie, to wiem kogo prosić o pomoc :D

      Usuń
    3. Póki co obyło się bez psalmów :P

      Usuń
  6. A ja do książek (notesów) używam kleju pod nazwą "Magic" dostępny wszędzie. To jest właśnie ten introligatorski, przy odpowiednim używaniu daje świetne efekty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku! Jak to z Zachodu gładko przeszliście na introligatorstwo :P Swoją drogą nie sądziłem, że tylu jest amatorów w tym szlachetnym zajęciu :D

      Usuń
    2. No pacz, trzy sztuki pod jednym postem. Tyś, Bazylu, to sprawił :D

      Usuń
    3. Kupiłem ten Magic - i pod względem konsystencji, koloru, zapachu a także skuteczności i wyglądu spoiny - jest to to samo co Wikol :)

      Usuń
  7. No to napaliłem się, kupiłem i czytam, przekroczyłem setną stronę - i jestem baaardzo zawiedziony :(

    Na razie to banalna opowiastka przyprawiona elementami "amerykańskiego" humoru (można się uśmiechnąć czytając o prosiaku, ale za 3 razem zaczyna to być nudne)

    Bardzo podobne odczucia miałem czytając "Amerykańskich Bogów" - wielka cegła o niczym. Mam nadzieje że" Brazos" się rozkręci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Identycznie miałam. Trzy razy do tego podchodziłam, czytając kilkadziesiąt stron i trzy razy odkładałam.
      Za czwartym razem zmusiłam się, żeby popchnąć lekturę dalej i och, jak zaiskrzyło!
      http://mcagnes.blogspot.com/2014/12/na-poudnie-od-brazos-larry-mcmartry.html

      Usuń
    2. Czyli jest jeszcze nadzieja... Tyle że jestem trochę rozbestwiony "Krwawym Południkiem" i trochę się boje że "Brazos" to taka westernowa bajeczka.

      Usuń
    3. Cóż, rozbiegówka w Brazos trwa mniej więcej do 100. strony starego wydania - nie wiem dokładnie, jak to się ma do nowego. "Południk" i "Brazos" to zupełnie odmienne książki. Inne stylistyki, inne konwencje. Osobiście znacznie wyżej stawiam "Brazos". Nawet nie uważam "Południka" za najlepszą książkę Cormaca, znacznie bardziej trafia do mnie Trylogia Pogranicza.

      Usuń
    4. Oczywiście że to coś innego. Mam tylko nadzieje że "Brazos" również mi się spodoba. Można przecież lubić i tort, i golonko, n'est ce pas? :P

      Wytrzymam się z ogólną opinią do końca książki, ale zapominając póki co o fabule McCarthy miażdży pod względem literacko warsztatowym McMurtry'ego. To jednak zupełnie inna kategoria wagowa, nie spodziewam się po McMurtrym czegoś co mną wstrząśnie i każe przemyśleć kilka spraw.
      Dodatkowo - amerykańska maniera wciskania "dowcipnych" powiedzonek w nadmiarze nie służy Larry'emu (zawsze czytając takie rzeczy przypominają mi się amerykańskie filmy wojenne, w których żołnierz mielący w paszczęce gumę do żucia rzuca dowcipami nawet w obliczu śmierci). Syndrom stand up comedy ;)

      Co co innych książek Cormaca - napaliłem się na wiele i przez jakiś czas przed samym sobą udawałem że mi się podobają, ale jednak - odrzućmy snobizm ;) - tak naprawdę uznaję tylko "Krwawy Południk" za jedną z nielicznych po porostu genialnych książek jakie w życiu czytałem.

      Usuń
    5. Korci mnie zapytać na czym polega ten geniusz "Południka", bo go jako żywo nie znalazłem, ale nie chcę wyjść na czepialskiego, więc nie musisz na to odpisywać :)

      Usuń
    6. 1. Jeśli chcesz się tego dowiedzieć to najpierw napisz co takiego wyjątkowego jest w "Brazos" :P

      2. Cokolwiek bym napisał - i tak zaprzeczysz.

      3. Zaraz, chwileczkę, czy ja się dałem wmanewrować w dyskusję z osobą która ma coś wspólnego z tym wydaniem "Brazos?! Posłowie, fanpage... chyba jednak nie mogę od ciebie oczekiwać obiektywizmu :P

      Usuń
    7. 1. Najkrótsza odpowiedź jest tu; średnia tu, a najdłuższa w posłowiu. Ale po co to odbijanie piłeczki?
      2. Nie wiem skąd ten wniosek, ale zaprzeczam. :)
      3. Nie rozumiem co czyni mnie mniej obiektywnym w ocenie "Południka", bo o tym przecież mówimy. Potencjalnie mógł mi się podobać, tak jak inne książki CMC - choćby "Rącze konie", "Sodoma...", "Droga". A ma do tego moja relacja z "Brazos"? Jeśli jednak w Twoim mniemaniu coś ma, to chyba sensownie byłoby wrócić do tej rozmowy jak skończysz czytać. Choć, powtarzam, moje pytanie dotyczyło "Południka", nie "Brazos".

      Usuń
    8. Może uda mi się Was pogodzić proponując lekturę "Imperium księżyca w pełni" Gwynne'a? :) Od razu będziecie mogli odpuścić lekturę "Syna" :) A porównywanie dwóch Maków jest raczej bezcelowe, bo to dwa zupełnie inne typy literatury :)

      Usuń
    9. "Imperium księżyca" znakomite jest, teraz czekam na książkę o Stonewallu Jacksonie tegoż autora.

      Znaczy, "Syn" ci nie podszedł"? :)

      Usuń
    10. To nawet nie tak, że nie podszedł, bo czyta się całkiem znośnie. Tyle, że po lekturze Gwynne'a okazuje się, że wątek komanczerski (??), to po prostu świetnie odrobiona wersja ze źródeł (np. zwrócenie uwagi na fakt, że translacje indiańskich imion na potrzeby purytańskich białych, a ich rzeczywiste znaczenie, to dwie zupełnie różne sprawy, znajdziemy w obydwu pozycjach :P), a wątek nafciarski jest, powiedzmy, taki sobie. Więc po co zamulać, skoro można mieć sam mniód? :)

      Usuń
    11. "(...) świetnie odrobiona lekcja". Nie powinienem dziś pisać, bo mam cholernie ciężki dzień :P

      Usuń
    12. No to moje odczucia były podobne. Rozumiem zamysł, ale historia nr 1 jest tak krwista, że reszta do niej nie dorasta. Zróbmy fan-edit z samego wątku o Elim :)

      Usuń
  8. Skończyłem. Ot, dokładnie to czego się spodziewałem - niezłe, ale czytadło. Cały ten szum wokół tej książki to typowy hype. Dorabianie do tej stereotypowej fabuły ideologii to naprawdę spora przesada. Ograne chwyty, jednostronne spojrzenie na kwestię indiańską (postać Sinego Kaczora oparta "częściowo" na dziejach Satanty to wyjątkowo dobry przykład: ta "część" to oczywiście głownie okrutne postępki.), narysowane grubą kreską postacie do których na siłę dorabia się głębię psychologiczną jak w serialach. Przypomina mi sie moja babcia przeżywająca losy bohaterów trylogii o Tecumsehu Longina Jana Okonia :))) I w dodatku te zdjęcia mające dodawać klimatu...dosyć kiczwaty pomysł, bardzo jednak pasujący do amerykańskiego gustu, oni tam uwielbiają tandetę typu "figury z wosku/plastiku odgrywają sceny z historii". Jedyne co w nich ciekawe to to że utwierdziły mnie tylko w przekonaniu ze stetson z rondem wygiętym po bokach w górę to wynalazek Hollywood i muzyków country - na żadnym z archiwalnych zdjęć nikt takiego kapelusza w ten sposób nie nosił - tymczasem na fotosach z filmu - prawie każdy :)))

    W kwestii technicznej - irytujące jest niekonsekwentne tłumaczenie nazw geograficznych - nazwy pochodzące z hiszpańskiego zostają w oryginale, a pochodzenia angielskiego są tłumaczone albo nie, zależnie chyba tylko od widzimisię tłumacza.

    PS. Zerknąłem na ekranizację - wytrzymać się tej tandety nie da dłużej niż 5 minut, przy ekranizacji książka to dzieło sztuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko. Co jest kiczem co nie, i czy sprawdza się gruba kreska (oczywiście jest) - sprawa subiektywnego odbioru, nie widzę sensu dyskusji (podobnie jak Ty nie widziałeś potrzeby rozmowy o "Krwawym Południku" - a byłem ciekaw, bo jesteś pierwszą osobą ze znanych mi polskich czytelników, którą zachwyciła; wolałeś "błyskotliwie" odbić piłeczkę - spoko).

      Ale:

      1. Selektywny portret Indian ma swoje uzasadnienie przyjętą perspektywą. Nie każda opowieść musi pokazywać wszystko ze wszystkich stron. Tylko wytykając jednostronne spojrzenie na kwestię Indiańską pomijasz kilka rzeczy obecnych w powieści, które Twojej tezie przeczą - tragizm ich położenia też jest przecież pokazany. Ale można tego nie widzieć, w końcu przeczy tezie.

      Co do kapeluszy - zupełnie nie masz racji. Ze zdjęć filmowych tylko Duvall nosi kapelusz z rondem wygiętym po bokach w górę (w filmie nie tylko on, ale może co trzecia postać w ogóle). I takie kapelusze oczywiście były w użyciu w XIX w., i nawet są na wykorzystanych archiwalnych zdjęciach, którym wystarczy dobrze się przyjrzeć (i wielu innych historycznych zdjęciach w Internecie). Ale po co się tak męczyć, jeszcze kolejna teza okaże się bzdurna.

      Usuń
    2. Panowie, spokojnie :) Prawie każda książka ma swoje potknięcia i wzloty. Przy czym im większa liczna czytelników, tym częściej wskazywane są w innych miejscach :P De gustibusy i takie tam :D Trudno o książkę idealną, która zaspokoiłaby tęsknoty każdego. A hype w dzisiejszych czasach być musi, inaczej niezauważona pozycja trafi do maszynki do mielenia albo koszów z tanizną. A szkoda byłoby książki, w którą, bądź co bądź, zainwestowano sporo pracy i serca. Poza tym, ja oprócz zachwytów Michała, który nigdy swego stosunku do dzieła McMurtriego nie krył, jakoś tego hajpu nie stwierdziłem :)

      Usuń
    3. Ależ ja jestem spokojny, co uważam za warte dyskusji to staram się wyargumentować dość rzeczowo :) Chyba :)

      Usuń
  9. Zgadzam się z wszystkim, co napisałeś i jak napisałeś. Można by długo o tej książce...

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."