tag:blogger.com,1999:blog-35397036461358572312024-03-13T12:31:58.692+01:00Śmieciuszek życiowy, czyli co u Bazyla piszczy."Może warto o niektórych książkach wspomnieć bodaj krótko niż wcale, bodaj po laicku niż nigdy." W. SzymborskaBazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.comBlogger792125tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-67086436685246684182024-01-24T07:30:00.002+01:002024-02-06T12:02:08.775+01:00Ze wspomnień cyklisty - Bolesław Prus<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij50NmZtRQUsSmnNmdsIHF8hmDpVyivBV8Vq_8PAudanNfAZIfOBSkAl8rh1WHm2egm-Mz_8XvmmcFUn8s7SjZaf43xJZ1u3mB2K-ho1pnL1CISTXTfAcIFi3SlYlYZHq1t1XkYcIffeMSH85IBhWKyyqtXpElrdwPDym9TfyzQKbF8TKPWBsdk6y4v14/s846/Ze_wspomnien_cyklisty.jpg" style="clear: left; float: left; font-family: helvetica; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="846" data-original-width="600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij50NmZtRQUsSmnNmdsIHF8hmDpVyivBV8Vq_8PAudanNfAZIfOBSkAl8rh1WHm2egm-Mz_8XvmmcFUn8s7SjZaf43xJZ1u3mB2K-ho1pnL1CISTXTfAcIFi3SlYlYZHq1t1XkYcIffeMSH85IBhWKyyqtXpElrdwPDym9TfyzQKbF8TKPWBsdk6y4v14/s320/Ze_wspomnien_cyklisty.jpg" width="227" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">O rety, rety! Ja wiem, "Lalka", dzieło! Ale czemuż, ach!, czemuż nie pokazano mi w liceum "Ze wspomnień ...", bym mógł się przekonać jak świetnym Prus był obserwatorem (wiem, "Lalka") i jakim ciętym piórkiem władał. Nie wiem co prawda czy licealistą będąc doceniłbym ów uszczypliwy dowcip, biczykiem którego smaga co i rusz głównego bohatera swej miniatury, ale na pewno lektura rowerowych i sercowych przygód Anastazego Fitulskiego byłaby miłą odmianą od syczenia w myślach w ucho Wokulskiego: "Otrząśnij się, człowieku!".</span></div><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Ale do brzegu. "Ze wspomnień ...", to historia pewnego dobrze zapowiadającego się młodego człowieka. Pracownik banku, z perspektywami na kolejne awanse, nieźle zarabiający, oszczędny, bez nałogów, cyklista z własnym mieszkaniem, po prostu partia prima sort! Jak pisze sam autor: <i> </i></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><i>"(...) Bo i naprawdę, czy może być coś więcej interesującego niż dobrze zbudowany blondyn, cyklista, z niebieskimi oczyma, niezłą pensją i widokami na przyszłość?"</i>.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"> Szkopuł w tym, że człek to kochliwy strasznie, a na dodatek imaginacja jest jego piętą achillesową. Po prostu rzeczywistość nie chce dorównać temu co wyobraża sobie nasz bohater, a wyobraża sobie historie nie lada. Każdą z sobą w roli głównej i kolejnymi bogdankami w rolach drugoplanowych. Kłopoty w jakie wpędza go ten stan rzeczy są kanwą opowieści. A gdzie rower?, spytacie. Otóż jest miejsce i na rower. Prus ustami książkowego lekarza nakazuje rzeczonemu Fitulskiemu leczyć złamane serce i miłosną obsesję rowerowymi wycieczkami za Warszawę. Młodzieniec bierze sobie receptę do serca i podczas rowerowej eskapady, na którą wyruszy dozna uczuciowych uniesień, a jednocześnie uraczy nas obserwacjami życia na przedmieściach i prowincji. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jakże świetnie pan Bolesław odwrócił role i miast szukającej partii dziewoi zaprezentował nam młodzieńca, który nie ustaje w próbach odnalezienia drugiej połówki. Jakże pięknie portretuje postać urzędnika, który z jednej strony jest wcieleniem trzeźwego myślenia, kiedy prowadzi buchalterię, z drugiej, romantycznym lekkoduchem, który na sam widok ładnej buzi oddaje jej właścicielce serce i portfel (pod warunkiem, że luba dysponuje sutym wianem, o czym wielce lubi fantazjować, podobnie jak o swoich bohaterskich czynach). Rzuca tu Prus pomost między romantyzmem (rycerskie czyny, których dokonuje w głowie Anastazy), a pozytywizmem (praca u podstaw, którą Fitulski prowadzi na rzecz lokalnych społeczności, również w głowie, rzecz jasna). Przy okazji dostaje się chłopom, kupcom, mieszczanom, młodzieży czy ziemianom, których nasz cyklista w zależności od rozwoju sytuacji raz chwali pod niebiosa, a raz potępia w czambuł, przy czym tempo zmian w jego podejściu do ludzi czy sytuacji potrafi przyprawić o zawrót głowy.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jak na półtorej setki stron jest w tej książeczce sporo treści. Znajdziemy tu miłość Prusa do stolicy: </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><i>"Warszawa jest miastem wesołym i wygodnym, gdzie na przestrzeni stu kroków można znaleźć zaspokojenie wszelkich potrzeb i przyjemności życia"</i>,</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">obiegowe opinie o różnych grupach społecznych: <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><i>"Chłopu nie poradzi nie tylko tyfus, ale nawet zgniła gorączka... Ma żyć, będzie żył, ma ginąć, zginie... Ale panu zaszkodzi nawet ten wiatr, co szelepie między liśćmi..."</i>,</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">zachętę do zdrowego stylu życia: <br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><i>"Jako zaś cyklista, posiada pan lekarstwo mocniejsze od wszelkich narkotyków... to jest rower. Gdy zacznie pan jeździć na rowerze, byle z rozwagą, nie męcząc się, wówczas muskuły będą pracowały, a nerwy odpoczną..."</i> </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">i wiele więcej. Jest pouczająca historia o wartości edukacji, rzecz o migracji zarobkowej czy specyficznym podejściu do ekonomicznego patriotyzmu. Pyszna rzecz! <a href="https://pl.wikisource.org/wiki/Ze_wspomnie%C5%84_cyklisty/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87" target="_blank">I to za kompletną darmoszkę</a>.</span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">O książce, w o wiele lepszej i bardziej skondensowanej formie, pisały również </span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://czytankianki.blogspot.com/2019/06/ze-wspomnien-cyklisty.html" target="_blank">Czytanki Anki</a></span></p><div style="text-align: center;"><i style="font-family: courier;">Przeczytano w ramach wyzwania</i><br /></div><span style="font-family: helvetica;"><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://ksiazki-sardegny.blogspot.com/p/trojka-e-pik.html" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;" target="_blank"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="282" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-rarR99wifGlpFwRSvhJv54BmrDQLx7p8OMwfEkVXxhJLTg1_xCy4s4880pfSLy7wb99LvkE3WQLW0RslqoChJf4qe1Qm4lowJK9Z3IkGMlRVTwI6p4ibyLlLTn6JLZaBgmfcrhbYQtWiwgE7qLSbY0llsjXgXPLv8LRN-fNIZo0MpzUcj7T8iMeQVmg/w141-h200/stycze%C5%84.jpg" width="141" /></a><span style="font-family: helvetica;"> <br /></span></div></span>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com25tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-89035607774409127752024-01-23T06:46:00.003+01:002024-02-06T12:01:28.305+01:00Byłam sekretarką Rumkowskiego: Dzienniki Etki Daum<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbGnbtkhZ9oYVQ4PC_-3Ij5PCrmzqyRfuMCwYhKPlQMOnbJoBGiS_AJ9G3dpqwk9N40g63YgP7SNNwLg9FdUdsBHZIDzYsnRFn4-FA3jeuTfENhMwBXvexW4Lm9oTZ-jFbGuP0ZC6GbGyTlZQHWY5jeW129qJj2EhrwYdk7csHwTnyv4Mq6-iesfJOoXc/s544/bylam-sekretarka-rumkowskiego-dzienniki-etki-daum.webp" style="clear: left; float: left; font-family: helvetica; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="544" data-original-width="529" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbGnbtkhZ9oYVQ4PC_-3Ij5PCrmzqyRfuMCwYhKPlQMOnbJoBGiS_AJ9G3dpqwk9N40g63YgP7SNNwLg9FdUdsBHZIDzYsnRFn4-FA3jeuTfENhMwBXvexW4Lm9oTZ-jFbGuP0ZC6GbGyTlZQHWY5jeW129qJj2EhrwYdk7csHwTnyv4Mq6-iesfJOoXc/s320/bylam-sekretarka-rumkowskiego-dzienniki-etki-daum.webp" width="311" /></a></div><span style="font-family: helvetica;">Moje pokolenie nie powinno już w sobie nosić wojennej traumy, ale sytuacja na świecie sprawia, że myśli automatycznie wędrują nie tylko ku doniesieniom ze wschodu, ale i ku obrazom wyniesionym ze szkolnych lekcji historii czy książek w jakiś sposób związanych z historią II wojny światowej. Groza wojny to jedno, ale nawet na jej tle wyróżnia się Shoah. Ludobójstwo około 6 milionów europejskich Żydów przeprowadzone w sposób planowy i administracyjnie zorganizowany (nawet nazwa akcji, Endlösung der Judenfrage, ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, to podkreśla), do dziś napełnia przerażeniem. Dzienniki Etki Daum, jak wskazuje tytuł, sekretarki Chaima Rumkowskiego, Przełożonego Starszeństwa Żydów, rzucają dodatkowe światło zarówno na wycinek tego bestialskiego procesu, jakim była rozłożona w czasie likwidacja łódzkiego getta, jak i, jednocześnie, kreślą rys człowieka, o którym powiedzieć, że był postacią dwuznaczną, to nic nie powiedzieć.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Od razu na początku należy wskazać, że Dzienniki należy traktować z pewną dozą ostrożności. Po pierwsze, ponieważ oryginalny dokument, mimo ukrycia na terenie getta, po wojnie nie został odnaleziony, jego autorka spisała w czasie późniejszym, na prośbę bliskich, wspomnienia, które stały się kanwą książki. Bo, po drugie, do rąk czytelnika trafia literacko opracowana, przez panią Elżbietę Cherezińską, wersja tych wspomnień. Mimo więc wiary w pamięć pani Estery (pamiętajmy, że spisywała rzeczy, które z pewnością z pamięci wyrzucić trudno) oraz rzetelność przy dopasowywaniu do jej wspomnień faktów przez wspomagających literatkę naukowców, pamiętać należy o tym podwójnym filtrze.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><blockquote><i>"(...) Etka pisze jak ktoś, kto milczał zbyt długo i teraz słowa niewypowiedziane na czas wylewają się z niego strumieniem gwałtownym, nieuporządkowanym. W jednym zdaniu miesza przeszłość z teraźniejszością."</i></blockquote><p>Jakim zatem organizmem było Ghetto Litzmannstadt i jaką rolę odegrał w jego historii Prezes czy jak nazywali go na ulicach mieszkańcy getta, Cesarz Rumkowski? Zasadniczo wystarczyłoby tu przytoczenie wstępu śp. Szewacha Weissa, który na kilku stronach podsumował dzieje obydwu, ale w końcu mowa o Dziennikach. Z ich kart wyłania się obraz dzielnicy żydowskiej, którą swą charyzmą i swoim niekwestionowanym ponoć talentem oratorskim, zamienił Przełożony w doskonale, oczywiście jak na warunki, którymi dysponowano, działający obóz pracy. Praca według słów Rumkowskiego była jedyną rzeczą, która mogła ocalić Żydów, więc organizował kolejne zakłady, bo zatrudnieni w nich robotnicy, jako trybiki gospodarczej machiny III Rzeszy, mogli jego zdaniem czuć się bezpiecznie. Czas pokazał, że były to tylko pobożne życzenia (wielka szpera) i choć łódzkie getto było najdłużej funkcjonującym na obszarze okupowanej Polski (do sierpnia 1944), to w końcu również ono zostało zlikwidowane. Mimo przechwałek Króla:</p><p><i></i></p><blockquote><i>"Ja wyprowadzę Żydów z getta jak Mojżesz z niewoli egipskiej! Bo ja wiem, jak to zrobić!"</i></blockquote>Etka Daum opisuje zatem kolejne dni wojennej gehenny. Portretuje zarówno składający się na obszar getta kawałek miasta, jak i mieszkańców, władze (zarówno żydowskie jak i niemieckie) oraz swoje życie zawodowe i prywatne. Możemy z jednej strony poczuć strach i niepewność jutra młodej dziewczyny, która w tak niesprzyjających warunkach znalazła miłość i zamartwia się o swoją przyszłość, z drugiej, posłuchać o brakach w zaopatrzeniu, problemach dotyczących nawału papierkowej roboty w sekretariacie, gdzie pracowała, bądź opinii o osobach które funkcjonowały w jej otoczeniu (Biebow, Gertler, Rumkowscy, Jakubowicz).<p></p><p>Dzienniki dają zatem wgląd w codzienne życie getta. Co prawda jest to widok z pozycji osoby z racji pracy u Przełożonego w pewien sposób uprzywilejowanej, a także, jak można wnioskować z wielokrotnych prób obrony Rumkowskiego przed plotkami krążącymi po <span style="font-family: helvetica;">Ghetto Litzmannstadt, nieco zauroczonej jego postacią, ale warto się z nim zapoznać. Wspomnienia Etki pokazują bowiem osobę Króla z różnych perspektyw i na przykład nie potwierdzają pewnych faktów z jego czarnej legendy. W całej książce brak na przykład jakiejkolwiek wzmianki o pedofilskich skłonnościach Prezesa. Z drugiej strony stwierdzenie, że </span></p><p><span style="font-family: helvetica;"></span></p><blockquote><span style="font-family: helvetica;">"<i>(...) Czasami wydaje mi się, że wśród dzieci Przełożony po prostu odreagowuje napięcia i stresy związane z pracą</i>", </span></blockquote><p></p><p><span style="font-family: helvetica;">w kontekście tych podejrzeń brzmi co najmniej dwuznacznie. Jako przeciwwagę należy odnotować, że dzięki Rumkowskiemu w początkach getta</span></p><p><span style="font-family: helvetica;"></span></p><blockquote><span style="font-family: helvetica;">"<i>(...) W sumie funkcjonuje teraz w getcie 36 szkół podstawowych, dwa gimnazja, szkoła muzyczna, cztery szkoły religijne i dwie specjalne. Poza tym poszczególne resorty zajmują się dokształcaniem zawodowym. A do tego stołówki w szkołach, opieka lekarska"</i>.</span></blockquote><p></p><p><span style="font-family: helvetica;">Po chwili jednak możemy przeczytać, że: </span></p><p><span style="font-family: helvetica;"></span></p><blockquote><span style="font-family: helvetica;">"<i>(...) Jak Rumkowski wpada w furię, nie przemawiają do niego żadne rozsądne argumenty. Czerwienieje, co przy jego białych włosach odznacza się bardzo, i krzyczy, mieszając żydowski, rosyjski i niemiecki</i>" </span></blockquote><p></p><p><span style="font-family: helvetica;">czy</span></p><p><span style="font-family: helvetica;"></span></p><blockquote><span style="font-family: helvetica;"> "<i>(...) Obserwuję co dnia dwa różne światy — biedę ulicy i jaskrawy na jej tle przepych dygnitarzy getta</i>".</span></blockquote><p></p><p><span style="font-family: helvetica;">Ciężko znaleźć środek.<br /></span></p><p><span style="font-family: helvetica;">Rozpisałem się jak nigdy, a przecież nie wykorzystałem nawet ćwierci notatek i cytatów, które skwapliwie zaznaczyłem w książce. Zachęcam zatem do lektury i własnych przemyśleń, bo warto.</span></p></span><div style="text-align: center;"><i style="font-family: courier;">Przeczytano w ramach wyzwania</i><br /></div><span style="font-family: helvetica;"><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://ksiazki-sardegny.blogspot.com/p/trojka-e-pik.html" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;" target="_blank"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="282" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-rarR99wifGlpFwRSvhJv54BmrDQLx7p8OMwfEkVXxhJLTg1_xCy4s4880pfSLy7wb99LvkE3WQLW0RslqoChJf4qe1Qm4lowJK9Z3IkGMlRVTwI6p4ibyLlLTn6JLZaBgmfcrhbYQtWiwgE7qLSbY0llsjXgXPLv8LRN-fNIZo0MpzUcj7T8iMeQVmg/w141-h200/stycze%C5%84.jpg" width="141" /></a></div><p></p></span></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-80474283695444603072023-12-20T11:56:00.006+01:002023-12-21T15:09:25.263+01:00Preludium Fundacji - Isaac Asimov<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1dFPyx6EL0SXvHTS_HAYUrJuy-ZFxOhoXNnRx_STeh6o_hcTik0cxGUzblS6fTbY6UogvkLfRAYPgkGFmaGLgfCUMM_AhrHyWX6qV-8D4w71ieuhgJKKdypUzGRNlwxf9cBzcyTHRipL10CU47ZJROeC-GgXewzqN-rcEI0qXOM5lPxykD1_DlOKtvCw/s500/preludium-fundacji-fundacja-tom-1.webp" style="clear: left; float: left; font-family: helvetica; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="331" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1dFPyx6EL0SXvHTS_HAYUrJuy-ZFxOhoXNnRx_STeh6o_hcTik0cxGUzblS6fTbY6UogvkLfRAYPgkGFmaGLgfCUMM_AhrHyWX6qV-8D4w71ieuhgJKKdypUzGRNlwxf9cBzcyTHRipL10CU47ZJROeC-GgXewzqN-rcEI0qXOM5lPxykD1_DlOKtvCw/s320/preludium-fundacji-fundacja-tom-1.webp" width="212" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Zacznę może od powodów, które przywiodły mnie, czytelnika raczej rzadko sięgającego po sf pod różną postacią, do przeczytania "Preludium ...". Otóż zgodnie z niepisaną zasadą "najpierw książka", postanowiłem przeczytać "Fundację" Asimova, zanim zacznę oglądać ekranizację serwowaną przez stację z jabłkiem. Tę zaś (ekranizację, nie stację), chciałem zobaczyć ze względu na kreację Jareda Harrisa, który w produkcji Skydance Television wciela się w postać Hariego Seldona, genialnego matematyka i twórcy dziedziny nauki zwanej psychohistorią. Zanim jednak sięgnąłem po pierwowzór scenariusza, czyli książkę z 1951 roku, poczytałem o samym cyklu i wyszło mi, że kolejność wydarzeń, a nie chronologia wydawania kolejnych części, będzie lepszym wyborem przy zgłębianiu zawiłości cywilizacji ludzkiej za kilkanaście tysięcy lat. A zatem "Preludium ..." (1988), czyli jak do tego wszystkiego doszło.</span><br /><span style="font-family: helvetica;"></span></div><div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Niewątpliwie preludium wydarzeń, które rozgrywają się na kartach omawianej powieści, stanowi wystąpienie wspomnianego już wyżej Hariego na Zjeździe Dziesięcioletnim. Jest to impreza naukowa mająca miejsce na Trantorze, planecie - stolicy Imperium Galaktycznego gromadzącego pod swymi rządami 25 milionów różnych światów i rządzonego przez Imperatora, Cleona I, a właściwie jego doradcę i szarą eminencję, Demerzela. Bo, mimo że od naszych czasów minęło srogie sto wieków z okładem, a ludzkość skolonizowała kosmos (a przynajmniej jego wycinek), to jednak nic tak naprawdę się w stosunkach międzyludzkich nie zmieniło. Ba, opisany przez Asimova świat, bardziej nawet niż ten nam współczesny przypomina czasy, bo ja wiem, Ludwika XIII. W końcu mamy nawet odpowiednik Richelieu, a i dworskich intryg tu nie brakuje. Ale wracając do Zjazdu, wystąpienie nie znanego bliżej matematyka wywołuje niepokój wśród sfer rządowych, a jego samego zmusza do ucieczki przed czynnikami oficjalnymi, którym wydaje się, że oto ziścił się mokry sen każdego satrapy, bo z referatu Seldona zrozumieli tylko tyle, że można przepowiadać przyszłość.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Taka sytuacja pozwoliła autorowi przeciągnąć nas przez kilka sfer Trantora i pokazać, że świat ludzkości dalej pełen jest podziałów, uprzedzeń, dziwnych wierzeń, przemocy, mizoginizmu, wielu nierówności, żądzy władzy, etc., etc. W skrócie - <i>nihil novi</i>, człowiek nie nauczył się niczego na swoich błędach. Rozpoczyna zatem Hari swoją pełną przygód wycieczkę, a raczej eskapadę, od imperialnych pomieszczeń, by po pobycie na Uniwersytecie Streelinga (neutralny i eksterytorialny ośrodek naukowy), przez mocno patriarchalny Mycogen, podzielony nierównościami społecznymi Dahl, dotrzeć do militarystycznego sektora Wye, gdzie wyjaśni się większość ukrytych w tekście (acz niezbyt mocno) zagadek. Dodać należy, że w swej niedoli nie jest uczony sam. Wsparcia udzielają mu bowiem: tajemniczy nieznajomy, Chetter Hummin oraz poznana na Uniwersytecie doktorka Dors Venabili.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Trzeba przyznać, że udał się Asimovowi ten miks sf, powieści drogi, przygody, tajemnicy i romansu. Lektura gładko mknie naprzód, a czytelnik nie musi się zatrzymywać, by zmierzyć się z jakimiś naukowymi teoriami, które przerastają jego wiedzę czy futurystycznymi wizjami, których nie jest w stanie sobie zobrazować. Ja, zwykły chłop ze wsi, poczytuję to sobie za plus, aczkolwiek czasem uproszczenia stosowane przez twórcę Fundacji troszkę mnie uwierały, a myśli w stylu: "Naprawdę, tylko o tyle poszliśmy naprzód w ciągu tych wszystkich lat?", pojawiały się wcale nierzadko. Rozumiem jednak, że opisanie złożoności stosunków panujących choćby na samym Trantorze (800 różnych sektorów), wymagałoby morza słów i papieru i trzeba było szukać kompromisu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">I teraz stoję niejako na rozdrożu, bo w sumie nie wiem czy dalej chcę podróżować po świecie Fundacji. A jeśli już, to czy tą samą drogą (kolejność wydarzeń) czy jednak przejść od razu do jądra cyklu i wgryźć się w tom, który dał wszystkiemu początek? A może bałwochwalczo obejrzeć po prostu serial? Wiem natomiast jedno, po Asimova warto było sięgnąć.<br /></span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://owarinaiyume.wordpress.com/2021/12/14/psychohistoria-slowo-o-preludium-fundacji-isaaca-asimova/" target="_blank">Profesjonalnie o "Preludium Fundacji" pisała Luiza z Owarinai Yume<br /></a></span></p></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-45271259764075227042023-12-14T19:36:00.003+01:002023-12-14T19:36:30.649+01:00Piąty kier - Dan Simmons<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGStficPEfKegF_F04v7JmVzcFHrMj_Lxwiv-tZ1SW1DOzd_5vb-ddEEH9b5siv1NhiSr2grA6ukDumWw4YlZh61SPoO5D0fFCopg-3l-uGsgLyWRLLh0foFOGvx3Lmfe2GEBX-zYQLLtGY0xrPbY7tY3nLgBsleIbttiApUO1Vjnvj7Urp9NgsdSwCtU/s1025/piaty-kier.webp" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1025" data-original-width="723" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGStficPEfKegF_F04v7JmVzcFHrMj_Lxwiv-tZ1SW1DOzd_5vb-ddEEH9b5siv1NhiSr2grA6ukDumWw4YlZh61SPoO5D0fFCopg-3l-uGsgLyWRLLh0foFOGvx3Lmfe2GEBX-zYQLLtGY0xrPbY7tY3nLgBsleIbttiApUO1Vjnvj7Urp9NgsdSwCtU/s320/piaty-kier.webp" width="226" /></a></div><div style="text-align: justify;">N<span style="font-family: helvetica;">ie wiem czy fani prozy Dana Simmonsa podzielą moją opinię, ale uważam przeczytanie "<a href="https://bazyl3.blogspot.com/2015/10/terror-dan-simmons.html" target="_blank">Terroru</a>" jako pierwszej jego książki w ogóle, za pewnego rodzaju nieszczęście. "Terror" jest bowiem powieścią prima sort i co za tym idzie każdą następną, chcąc nie chcąc, porównuję do niej, traktując jako pewnego rodzaju wzorzec. I póki co, żadna z przeczytanych ("<a href="https://bazyl3.blogspot.com/2019/01/letnia-noc-dan-simmons.html" target="_blank">Letnia noc</a>", "<a href="https://bazyl3.blogspot.com/2023/09/trupia-otucha-dan-simmons.html" target="_blank">Trupia otucha</a>") nie pokonała tej wysoko zawieszonej poprzeczki (książek sf nie porównuję). Nic więc dziwnego, że sięgając po "Piątego kiera" zastanawiałem się czy ta solidna cegła przyniesie dobrą rozrywkę czy też będzie kolejnym przeciętniakiem, który co prawda czyta się dobrze, ale nie pozostaje na dłużej w pamięci.</span></div><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jedno jest pewne. Simmons to prawdziwy literacki DJ, który z wielką wprawą miesza fakty z fikcją, miksuje je na swój niepowtarzalny sposób i w rezultacie uzyskuje utwór, który zawiera w sobie zarówno spory zasób wiedzy (na temat miejsca i czasu akcji oraz postaci historycznych zaludniających karty jego powieści z tego "nurtu"), jak i dozę czystej rozrywki. Tak był skonstruowany "Drood", w którym autor wziął na tapet Dickensa, z tego samego wzorca korzysta "Piąty ...", w którym spotykają się: gnębiony kryzysem wieku średniego Henry James oraz zastanawiający się nad swoją realnością Sherlock Holmes. Ten ostatni owładnięty chęcią rozwiązania zagadki samobójczej śmierci Clover Adams, żony amerykańskiego historyka Henry'ego Adamsa.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Widać, że autor lubi i dobrze się czuje w XIX-wiecznym świecie i tak jak bez problemu ganiał pana Karola po slumsach Londynu, tak tu gania Jamesa po zakazanych dzielnicach Waszyngtonu. Choć nie tylko, bo przecież bohaterem jest członek socjety (o czym autor nie daje nam zapomnieć, na każdym kroku podkreślając kindersztubę dżentelmena, jakim niewątpliwie autor "Portretu damy" był), a zatem odwiedzamy również wspaniałe salony i eleganckie dzielnice zamieszkiwane przez amerykańską śmietankę. Właśnie, szczegóły wystroju wnętrz, ubiorów czy rozlokowania ulic i budynków, podawane czytelnikowi w powieści są liczne. Pytanie czy nie nazbyt, jak na książkę bądź co bądź, raczej rozrywkową. Myślę, że osoby lubiące takie detale poczytają to za plus, natomiast zwolennicy page-turnerów mogą się na nich wykładać i psioczyć na spowolnienie akcji. A tej, zaznaczyć trzeba, i tak nie ma w "Piątym kierze" jakoś specjalnie dużo.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Otóż to! Akcja jest nieśpieszna albo wręcz zamiera w natłoku proszonych obiadków, na których goście (np. Mark Twain albo Theodore Roosevelt), rozprawiają o bieżących lub przeszłych sprawach zaprzątających umysły im współczesnych. I mimo, że zdarzają się też fragmenty "zabili go i uciekł", a profesor Moriarty niemrawo straszy, to jednak gros powieści to opisy miejsc (dość detaliczne przedstawienie Wystawy Światowej w Chicago) i osób (ze szczególnym uwzględnieniem stanów ducha Jamesa i Holmesa). Jeśli lubicie klasyczny kryminał, zapewne odnajdziecie się na ponad sześciuset stronach "Piątego ...", jeżeli wolicie współczesny thriller, cóż, możecie ziewać. Proces rozpracowywania ogólnoświatowego spisku w wykonaniu najsłynniejszego detektywa cechuje bowiem brytyjska flegma i to nawet mimo zamiłowania Sherlocka do nowego wynalazku, heroiny.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Czy zatem warto? Ja z lekturą trafiłem u siebie akurat w czas głodu wiedzy, nie zaś czczej rozrywki, co sprawiło, że z chęcią odkładałem powieść i sięgałem po tablet, żeby uzupełnić to co autor opisywał czasem w ogólnikach (być może sądząc, że dla czytelnika z jego kręgu kulturowego są to rzeczy znane) i nie poczytywałem przegadania i lekkiej ślamazarności akcji za wadę. Z uśmiechem czytałem jak Holmes badając swoją realność, wytyka błędy, nieścisłości i niemożliwości, które Conan Doyle (Watson?) zawarł na kartach opowiadań o detektywie konsultancie. Z przyjemnością śledziłem próbę wejścia przez Simmonsa w buty Henry'ego Jamesa i przybliżenie nam jego osoby. Ba, nabrałem nawet ochoty na lekturę którejś z powieści tego drugiego. Mimo więc pewnych zastrzeżeń, nie uważam czasu poświęconego na lekturę za czas stracony. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">PS. Na Swaroga i Dadźboga, kiedyż, ach kiedyż, doczekamy ebooków od Vespera? Wydanie, które miałem w ręku niewątpliwie ładnym jest i pięknie zdobić będzie półkę, ale nie wiem ile czasu zajmie mi pozbycie się wgłębienia w brzuszku, którego dorobiłem się czytając tomiszcze. <br /></span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://mcagnes.blogspot.com/2023/06/piaty-kier-dan-simmons.html" target="_blank">O książce pisała również Agnieszka z Dowolnika.</a></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-29542338959386294712023-11-27T21:26:00.001+01:002023-11-27T21:26:57.379+01:00Przyjaciele. Ten o najlepszym serialu na świecie - Kelsey Miller<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_lwiQOIWqdhYFJsMNc_6t6Xj0IUfcp4CFvh8nYaRfOn9162gVwkcIO2bm5d6G7xxMq_Dt56DwVzp6B2YMs3DWJJntEiOCwtB3vgFzvIV-mYFlX9DTu_VxuLIR1xvOcjxn8ZVIXtD8d-TZN5BJDPrOD9IMii3eaIz3Exs889OLVJ19lBATUluOEw9z6Qw/s623/przyjaciele_serial_Miller.webp" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="623" data-original-width="426" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_lwiQOIWqdhYFJsMNc_6t6Xj0IUfcp4CFvh8nYaRfOn9162gVwkcIO2bm5d6G7xxMq_Dt56DwVzp6B2YMs3DWJJntEiOCwtB3vgFzvIV-mYFlX9DTu_VxuLIR1xvOcjxn8ZVIXtD8d-TZN5BJDPrOD9IMii3eaIz3Exs889OLVJ19lBATUluOEw9z6Qw/w219-h320/przyjaciele_serial_Miller.webp" width="219" /></a></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Gdyby ktoś spytał mnie o to kiedy "Przyjaciele" pojawili się w moim życiu, to nie byłbym w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Niewątpliwie po raz pierwszy obejrzałem serial w którejś z komercyjnych telewizji, ale w której (Polsat?) i który to był rok ... Podobnie przedstawia się sprawa z pytaniem o bycie fanem. Czy fakt kilkukrotnego obejrzenia wspominanego tu sitcomu na przestrzeni całego życia predestynuje mnie do tej roli? Nie mam pojęcia. Ustalmy zatem, że "Przyjaciele" nie są dla mnie zjawiskiem na tyle ważnym, żeby czytać o nich książkę, z drugiej jednak strony podobają mi się na tyle, że po pozycję autorstwa pani Miller jednak sięgnąłem. Z czystej chłopskiej ciekawości. Czy było warto? I znów, i tak, i nie. Zanim wyjdę na najbardziej niezdecydowanego z ludzi, spróbuję skupić się na meritum.</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">W roku, w którym, z małymi schodami, zdałem maturę, w Stanach wyemitowano pilot serialu, który jak wszyscy choć trochę interesujący się popkulturą wiedzą, podbił później cały świat. "Friends", bo tak po kilku przymiarkach ostatecznie zatytułowano produkcję, opowiadał historię grupy młodych ludzi, tytułowych przyjaciół, którzy mieszkają na Manhattanie i próbują jakoś ogarnąć dorosłość. Dziesięć sezonów spędzonych (kilkakroć) z Chandlerem, Phoebe, Monicą, Rossem, Joeyem oraz Rachel sprawiło, że wdrukowali się oni w moją codzienność. Poznałem ich wady i zalety, używałem tekstów (How you doin'?) i próbowałem śpiewać piosenki (Smelly Cat) i w zasadzie do tej pory zdarza mi się powoływać w rozmowach na niektóre sceny z filmu (- A pamiętacie jak Joey uczył się francuskiego?). Wychodzi zatem na to, że mimo iż nie uważam tej miejscami cholernie niespójnej filmowej historii za najlepszy serial na świecie, jak chciałby podtytuł przeczytanej książki, to jednak lubię go i z chęcią do niego wracam. Bo choć czasem nie zgadzam się z autorką, to jednak w jednej kwestii obydwoje mamy pewność, na łono produkcji NBC wracamy zazwyczaj, kiedy nam źle i potrzebujemy "pocieszka".</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">I znów niewiele o książce. A książka to bardzo nierówna i chaotyczna. W mojej opinii autorka nie mogła się zdecydować jaki ma być jej motyw przewodni: historia serialu, jego wpływ na szeroko pojmowaną popkulturę czy może w końcu spojrzenie przez pryzmat "Przyjaciół" na aktualnie nośne tematy (reprezentacja rasowa, kwestie równościowe, homofobia, transfobia czy nawet ruch #MeToo) i postanowiła hołdować zasadzie, że Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Wiadomo jednak, że jak coś jest do wszystkiego, to jest ..., może nie do niczego, ale jednak nie jest to coś czego się spodziewałem.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jakie zatem są moje zarzuty? Psychofani raczej nie dowiedzą się z niej niczego nowego na temat samej produkcji, a lubiący serial zderzą się ze sposobem pisania, który tchnie zbytnim hurraoptymizmem. Wiecie, wszyscy mieli dobre przeczucia co do idealnego dopasowania obsady, tego, że sitcom okaże się hitem itd. i w ten deseń, a dodatkowo większość ludzi związanych z planem dokładnie pamięta co sobie myślało w danej chwili czasem kilka lat wstecz. To męczące. Męczące jest też przykładanie do realiów lat 90tych miarki dzisiejszej poprawności politycznej i zarzucanie "Przyjaciołom", że brak im różnorodności kulturowej i reprezentatywności czy podkreślanie homofobii, ze względu na niezbyt dziś dobrze widziane dowcipy o homoseksualistach. Najbliżej jest mi chyba do opinii jednej z rozmówczyń autorki, czarnoskórej scenarzystki, która powiedziała, że kiedy oglądała "Friendsów" po raz pierwszy nie przeszkadzało jej, że wszyscy w filmie są biali, a liczyło się, że "<i>to był po prostu najlepszy serial</i>". I jeszcze jedno. Choć nie chciałbym żeby książka była tylko zbiorem anegdot, to zbywanie mnie tekstem "<i>na ich temat krąży nie jedna i nie dwie anegdoty</i>" bez przywołania paru, a w zamian opisywanie procesu asystentki scenarzystów, która po zwolnieniu wytoczyła proces o dyskryminację, uważam za nieporozumienie. I żeby było jasne, sprawa Lyle vs m.in. Warner Bros. jest frapująca i ciekawa, ale wydaje się dopięta do książki na siłę. Te strony można by wykorzystać choćby na opis walki Matthew Perry'ego z uzależnieniami, który to temat traktuje pani Miller po macoszemu.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Czas na podsumowanie. Dla kogo zatem moim zdaniem "Przyjaciele" są? Bardziej chyba dla ludzi rozpatrujących fenomen serialu w odniesieniu do współczesności i praw obecnie rządzących produkcjami TV (bo naprawdę spora część książki jest temu zagadnieniu poświęcona), niż dla zwykłych jego oglądaczy. Choć w sumie dla nich też, bo gdy autorka przeskakuje na kwestie historii samej produkcji, to fragmentami potrafi takiego laika jak ja zaciekawić. Z lektury pozostało mi w głowie jedynie kilka faktów (zapewne wina głowy, nie faktów) i z perspektywy czasu uważam, że lepszym dla mnie pomysłem, byłoby, miast lektury, oddać się kolejnej powtórce serialu. Byłbym uboższy o wiedzę na temat wysokości gaż aktorskich w kolejnych sezonach, ale bogatszy o frajdę jaką za każdym razem sprawia mi seans wyrywkowego odcinka.</span><br /></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-30570416001407203992023-10-23T11:17:00.002+02:002023-10-23T11:17:59.138+02:00Wtem denat - Marta Kisiel<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwf2OaefoPezOhap-Y9-UT23mx3l68XnZqDAnNn8iuuv8Oh834FPCj7X7e7oLpRPiN2UPAKFCCPpBly4rPpltN5x3W3ho3-WbbcgBwN_CsNVUNJnjg8RvEdSefyvvoOPd94tzufVpaxTp0sPbaBGoFgZvlcao17RJoxPvhsw7SurTpYg/s800/KisielWtemDenat_3D_popr_copy_600x888.png" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="541" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwf2OaefoPezOhap-Y9-UT23mx3l68XnZqDAnNn8iuuv8Oh834FPCj7X7e7oLpRPiN2UPAKFCCPpBly4rPpltN5x3W3ho3-WbbcgBwN_CsNVUNJnjg8RvEdSefyvvoOPd94tzufVpaxTp0sPbaBGoFgZvlcao17RJoxPvhsw7SurTpYg/s320/KisielWtemDenat_3D_popr_copy_600x888.png" width="216" /></a></div><div style="text-align: justify;">Jeśli kiedykolwiek przemknęła Wam przez głowę myśl, żeby może zmienić stronę barykady i zamiast pochłaniać kolejne wyrazy jako czytelnik, zacząć tworzyć, <i>excusez le mot</i>, wyrzygując je z siebie i unieśmiertelniając swoje nazwisko na okładce stworzonej przez siebie powieści, to "Wtem denat" będzie idealnym kubełkiem lodowatej wody na rozpalone tą myślą głowy. Marta Kisiel wzięła bowiem w obroty część znanej już z pierwszej części cyklu "Autokorekta" ekipy i ucząc bawi i bawiąc uczy jakie to kłody (i to wycięte z mamutowca olbrzymiego), rzuca pod debiutanckie nogi tzw. branża. Już nie mówiąc o wilczych dołach jakie kopią sobie sami autorzy.<br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jeśli jeszcze nie znacie krasnoludzkiego sekretarki, Mogiły, a sztywny kojarzy Wam się z ... Zresztą, nieważne z czym! Po prostu próbuję powiedzieć, że przed przystąpieniem do lektury "Wtem ..." warto byłoby rozważyć przeczytanie tomu pierwszego serii, gdyż ładnie zapozna nas z częścią <i>dramatis personae</i>, a i wszelkie nawiązania i mruganie oczkiem w "dwójce" łatwiej będą wchodzić. Do brzegu jednak.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Po raz wtóry nad wydawnictwo JaMas nadciągają czarne chmury. Nagły trup zrobił swoje, ale jak to mówią, jedna bieda nie dokuczy, więc Los postanowił poprawić firmie prawym sierpowym i pozbawić ją głównego źródła dochodu, czyli prawa do wydawnictw może mało ambitnych, ale za to schodzących jak ciepłe bułeczki. Komercji sponsorującej ambit i zapewniającej chlebek skromnej trzódce zatrudnionej w ww. przedsiębiorstwie. Zdawać by się mogło, że na horyzoncie majaczy już góra lodowa, a kurs JaMasu jest jednoznacznie kolizyjny, ale ...</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Ałtorka zapakowała do busa Wojciecha Szumskiego, kierownika promocji (bez handlu), Arkadiusza Krawczyka, maestra sekretarkowania i bodybuildingu oraz Michała Mogiłę, policyjnego eksperta (debiut w tej roli), chwilowo na urlopie i wysłała ich razem z pięcioma autorami i jednym influencerem ... W sumie to nawet nie bardzo wiem gdzie. W cholerę! Pod czeską granicę! Tam gdzie psy ... I właśnie tam, na łonie zapomnianego przez bóstwa i ludzi ośrodka wojskowego ukrytego w głębokich lasach miały się odbyć najbardziej wyczesane warsztaty kreatywnego pisania powieści kryminalnych. Ich zwieńczeniem zaś, wydanie antologii będącej, jeżeli nie ratunkiem, to początkiem drogi do sukcesu JaMasu. Pisałem już o Losie? Bo wiecie, tytuł nie wziął się z tyłka leniwca.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">I znów przyjdzie mi wymieniać za co lubię pisarstwo Marty. Postacie - każda jest indywidualnością i wystarczy, że otworzy paszczę, a ja już wiem, kto zacz, nawet bez wskazywania. Xavier, król dobrego smaku (po Mamusi) i Insta. Troszczaniec, cesarz moralnego niepokoju, burz, naporów i palenia w zacinającym deszczu. Oleńka, księżniczka emocji, emocji, ach!, emocji. Margo, królowa pragmatyzmu i sarkazmu. Dowcip - nawet karkołomne odniesienia popkulturowe są dla mnie zrozumiałe i śmieszą, może dlatego, że poruszamy się z Ałtorką mniej więcej w tym samym świecie: gier, seriali i innych takich. Przygotowanie merytoryczne - bo to jest w zasadzie seria, którą można by nazwać, trawestując tytuł Allena, wszystko co chcielibyście wiedzieć o wydawaniu książek, ale baliście się zapytać. Widać, że wiedza na ten temat pochodzi nie tylko z własnego doświadczenia, ale również ze źródeł zbliżonych do oficjalnych.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Co tu dużo mówić, świetnie się bawiłem, ba!, nawet uczyniłem sobie z niedzielnego czytania wymówkę dla niebiegania. I, jak już wspomniałem na początku, jeśli gdzieś w którejś szufladce umysłu, nawet podświadomie, kiełkował pomysł o próbach radosnej tfurczości, to książka w moim przypadku podziałała nań lepiej niż najnowocześniejsze środki chwastobójcze. Jeśli jednak drzemie w Was prawdziwy Talent, nie lękajcie się!<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></p></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com20tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-84757323678154959552023-09-11T11:01:00.002+02:002023-09-11T11:01:43.448+02:00Trupia otucha - Dan Simmons<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtqQJapQ5pQeLMrySUe6c_XXP6A3Q0sRAp8rEU6leeZWsP9Hr8eWkApsJZHHbdAFm2vGoPzKeNFuVssAPunoHjTbHzFPbwgj4fRBqHxjf0pMAweWUcAXUrHz_y0kGtVuzzXjAeoZEH5hZPb0IAxvKcaK6MgzaooURwKeyDGJEBiRGlK_2a8Q4AkgJ8em4/s608/trupia-otucha-dan-simmons.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="608" data-original-width="427" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtqQJapQ5pQeLMrySUe6c_XXP6A3Q0sRAp8rEU6leeZWsP9Hr8eWkApsJZHHbdAFm2vGoPzKeNFuVssAPunoHjTbHzFPbwgj4fRBqHxjf0pMAweWUcAXUrHz_y0kGtVuzzXjAeoZEH5hZPb0IAxvKcaK6MgzaooURwKeyDGJEBiRGlK_2a8Q4AkgJ8em4/s320/trupia-otucha-dan-simmons.jpg" width="225" /></a></span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Monumentalna "Trupia otucha" Dana Simmonsa, to książka obsypana nagrodami (</span><span style="font-family: helvetica;">Bram Stoker Award i Locus Award) i jednocześnie jedna z pierwszych powieści autora (1989). Niestety lektura dość odczuwalnie pokazuje, że opisywaną tu pozycję i nader entuzjastycznie przeze mnie przyjęty <a href="https://bazyl3.blogspot.com/2015/10/terror-dan-simmons.html" target="_blank">"Terror"</a> (2007) dzieli przepaść jakościowa. Nie znaczy to oczywiście, że tysiącstronicowe tomiszcze należy po kilkudziesięciu stronicach odłożyć i ewentualnie zacząć używać jako obciążenia przy robieniu domowego pischingera, co to to nie. Należy jednak przystępując do lektury mieć świadomość, że ta mieszanina horroru, akcyjniaka i przygodówki ze sporą domieszką psychologizowania powstała jednak trzy dekady z okładem temu. Trzeba zatem być przygotowanym na dłużyzny (objętość nie wzięła się znikąd), niepotrzebną multiplikację intryg powodującą, że momentami akcja przybiera taki obrót, że prawdopodobieństwo trzeba zawiesić na wysoookim kołku.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Kontrolowanie ludzkiego umysłu zaprząta, nomen omen, umysły twórców od lat. W filmach (klasyczne "They live"), książkach ("Klucz do północy" D. Koontz) i komiksach, władzę nad poczynaniami jednostek czy też większych grup przejmowali zarówno kosmici jak i wysoko rozwinięta technologia. Simmons postawił na czynnik ludzki i wykreował postaci, które jakaś zapomniana ścieżka ewolucji wyposażyła w Talent, jak sami nazwali swoją niezwykłą zdolność. Talent pozwalający na wejście do głowy dowolnej osoby, przejęcie "panelu sterowania" i zmuszanie praktycznie bezwolnej kukły do wykonywania nieetycznych zazwyczaj działań. Na tym właśnie pomyśle oparł autor historię mającą swój początek przed wybuchem II wojny światowej, a która swój finał znajdzie w latach 80. dwudziestego wieku.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Siłą napędową zachodzących w powieści wypadków jest Saul Laski, więzień Chełmna i Sobiboru, cudem ocalony od obozowej śmierci z jednej strony, z drugiej zaś, z łap dysponującego wyżej wymienioną mocą, demonicznego i pozbawionego jakiejkolwiek moralności Obersta. To właśnie ich spotkanie po latach będzie iskrą, która wyzwoli reakcję łańcuchową zdarzeń, początkowo obejmującą swym zasięgiem niewielkie amerykańskie miasteczko, a z czasem eskalującą do bez mała wybuchu III wojny światowej. Brzmi jak przepis na wciągającą lekturę przy której ogryzamy paznokcie i nie możemy się doczekać co dalej? Owszem. Co w takim razie nie pykło?</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Myślę, że po prostu zabrakło sentymentu, który towarzyszy mi przy ponownej lekturze Ludluma czy coraz rzadszym, nostalgicznym powrotom do Rambo czy Commando. Mimo bowiem próby podlania historii z półki "zabili go i uciekł" sosem rozważań o naturze zła, książka Simmonsa w większości składa się ze strzelanin, wybuchów, pościgów i ucieczek, które, jak się dobrze zastanowić, w dużej części nie mają najmniejszego sensu. Dobry redaktor przyciąłby tu i ówdzie co na pewno wyszłoby na dobre płynności tego akcyjniaka z parapsychologicznym aspektem. A tak mamy dość nierówną powieść przez którą albo się pędzi jak na skrzydłach albo w której topimy się jak mucha w miodzie. I jak lubię takie tomiszcza, bo to miło przywiązać się do bohaterów i nie za szybko wychodzić z ich świata, tak tutaj, gdzieś od połowy książki, siedział w mojej głowie, jak w karocy, osioł i cmokając pytał: "Daleko jeszcze?".</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">I żeby zakończyć pozytywem - wizualnie wydanie prezentuje się naprawdę godnie. <br /></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-26082568826378505242023-05-23T09:21:00.000+02:002023-05-23T09:21:05.766+02:00"13 pięter" Filip Springer<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNwio1IRYalIXrGQSVoOHYk6DDrBmmojP9p85E9NIcMCjzK3hX0btCFPDIan3LG76vNsxp8VfIjGixMYXzBwDe-DhOckdNFAu_wZtFxk8BMFhn-_QbBfRuSU3mVMmND54g-wAcNdoL9nSXgL4vQFIS9nOl6hDGNCW17T4qSrJj0095AfmOK6RjVrdW/s800/13-pieter-springer.jpg" style="clear: left; float: left; font-family: helvetica; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="564" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNwio1IRYalIXrGQSVoOHYk6DDrBmmojP9p85E9NIcMCjzK3hX0btCFPDIan3LG76vNsxp8VfIjGixMYXzBwDe-DhOckdNFAu_wZtFxk8BMFhn-_QbBfRuSU3mVMmND54g-wAcNdoL9nSXgL4vQFIS9nOl6hDGNCW17T4qSrJj0095AfmOK6RjVrdW/s320/13-pieter-springer.jpg" width="226" /></a></div><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Medialne doniesienia o spektakularnej klapie kolejnego w historii naszego kraju programu, który miał rozwiązać problemy nękające mieszkalnictwo, skłoniły mnie do wspomnienia o książce próbującej ująć w karby zagadnienie łatwej dostępności taniego lokum dla szerokiego spektrum osób potrzebujących takich lokali. Filip Springer wystartował w okolicach międzywojnia, a wylądował w czasach nam współczesnych i jedyna konstatacja jaka płynie z lektury jego reportażu/eseju jest taka, że nie było, nie jest i pewnie nieprędko będzie dobrze, jeśli chodzi o bezproblemowe wejście w życie z własnymi czterema kątami.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Najlepiej będzie chyba zacząć od opisu własnej peregrynacji. która zakończyła się, szczęśliwie, zamieszkaniem w białym domku pod lasem.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Początki, to kilkanaście wynajmowanych metrów kwadratowych, ogrzewanych piecem kaflowym, bez łazienki, z wychodkiem, podobnie jak składzikiem na węgiel, oddalonym o kilkadziesiąt metrów od budynku, bez bieżącej wody (ta pojawia się w okolicach przełomu wieków) i dwupalnikową kuchenką gazową, zamontowaną na nieogrzewanym, mikroskopijnym poddaszu. Trzy osoby (wychowuje mnie Babcia, bo samotna Mama pracuje zawodowo), jedna wersalka i słynna "amerykanka". Kiedy mam kilkanaście lat (Babcia niestety już nie żyje), Mama przenosi się do pokoju piętro niżej, który dostaje po przenoszonej do nowego lokalu bibliotece publicznej (tak, tak, przez lata mieszkałem nad biblio). Następny etap, to poznanie Kitka i pójście na swoje, czyli wynajęcie małego M w starym budynku. Lata zmagań z przeciekającym dachem i brakiem zgody zarządcy na przeprowadzenie gruntownego remontu lokalu, który aż się prosił o zadbanie. W końcu jutrzenka - nowy właściciel, nowy dach i generalka. Rodzą się chłopaki i myśl o budowie. Jednocześnie rodzi się strach przed kredytem. Bierzemy, na szczęście, jak się okazuje, w złotówkach. Budujemy (po drodze siwiejąc, bo nie zna życia, kto nie czuwał nad siłą fachową), wprowadzamy się, płacimy, spłacamy. Jesteśmy na swoim.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Ten telegraficzny skrót spokojnie, gdyby nie brak pisarskiego talentu, mógłbym rozbudować do książki grubości "13 pięter". Szczegółowo opisać radości, smutki i strachy, które towarzyszyły nam w drodze do oglądanego teraz co dzień widoku ściany lasu, który podziwiamy z okna w kuchni. Ale i tak, biorąc pod uwagę to co znajdziecie na kartach książki Springera, moje / nasze doświadczenia były kaszką z mleczkiem.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Patologie dotykające budownictwa mieszkaniowego mają długą historię. Jeśli słyszeliście o współczesnych czyścicielach kamienic, to co powiecie na to, że w latach 30. kamienicznicy pobierają od eksmitowanych opłatę za to, że wyrzucenie na bruk jest podparte wyrokiem sądu, bo tylko ten "<i>uprawnia do starania się o miejsce w schronisku</i>". Za przeprowadzenie procedury wyrzucenia na bruk płaci więc sam wyrzucany. Monty Python? Nie, II Rzeczpospolita. Ówczesne próby pomocy instytucjonalnej i finansowej mieszkańcom np. jednego z największych, podwarszawskich schronisk w Annopolu, kończą się tym, że "<i>większość mieszkańców wprost żeruje na opiece społecznej od szeregu lat, wyciągając ze społeczeństwa znaczne środki zużywane zresztą na demoralizację</i>". Czy taki stan rzeczy nie pokutuje w części społeczeństwa do dziś? Albo ten ustęp dotyczący dzikiego budownictwa: "<i>Niektórzy społecznicy postulują nawet, by część takiej inicjatywy w jakiś sposób zalegalizować - <u>uprościć procedury i zwolnić je z opłat</u>, a nawet by stworzyć system małych, niskooprocentowanych kredytów, z których mogliby korzystać najbardziej potrzebujący (...)</i>". Kto gromadził papierologię do budowy domu jednorodzinnego (i nie tylko) i płacił za nią, łatwo odpowie sobie na pytanie czy coś się w tym zakresie zmieniło.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Długo by można jeszcze pisać o rozdawaniu publicznych środków przeznaczonych na budownictwo mieszkaniowe krewnym i znajomym królika, o lex Wedel czy wszelkich szwindlach (wspomniani czyściciele) już z bliższego nam czasowo podwórka. I choć książka Filipa Springera nie jest może doskonała, bo ze względu na ogrom materiału, siłą rzeczy, wybiórcza, to jednak dotyka spraw podstawowych - prawa człowieka do dachu nad głową. Przeczytawszy ją, człowiek w mojej, nie oszukujmy się, komfortowej już sytuacji, może tylko pokiwać głową nad swoim szczęściem.</span><br /></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-90898191291605745512023-05-16T08:38:00.001+02:002023-05-16T11:08:52.631+02:00"Zawsze coś" Marta Kisiel<p style="text-align: justify;"> <span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj4i_KMEZ0JY7yWwRw7hTCsXlaeFvIpoAINuV__ZioFKkQIOiZ9XUgqsY2kLnBgANOX6-QxIJWIoxVhHw16RbowZz_NbzrSQSFAX0j3FQ2FlCqOhP2-7abyBCtxd3hQUk-8CHIMP7uVCObVHTiROVVOk_2oQ0fJnCjs_NIDYg3s71r5f4WUbyW70k4y=s262" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="262" data-original-width="175" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj4i_KMEZ0JY7yWwRw7hTCsXlaeFvIpoAINuV__ZioFKkQIOiZ9XUgqsY2kLnBgANOX6-QxIJWIoxVhHw16RbowZz_NbzrSQSFAX0j3FQ2FlCqOhP2-7abyBCtxd3hQUk-8CHIMP7uVCObVHTiROVVOk_2oQ0fJnCjs_NIDYg3s71r5f4WUbyW70k4y=w214-h320" width="214" /></a>Jestem Tereską Trawną! Może nie tak do końca, może nie w 100%, w końcu płeć nie ta, a i momentami temperament, ale z drugiej strony obydwoje mamy na stanie młodzieńców - odkurzaczy, dzielimy słabość do kasztanków i ból skręconej kostki. I choć milczałem przez dwa poprzednie tomy przygód rzeczonej (Tereski, nie kostki), to jednak "Zawsze coś" jest tak miłym kawałkiem prozy (oprócz tych niemiłych fragmentów, co to Rodzina, bo wiadomo), że postanowiłem to milczenie przerwać i salwą paru nieskładnych zdań honor przedniej rozrywce z elementami spraw wielce poważnych, oddać.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Powtarzam to nie od dziś, że miło jest czytać książki kogoś, w kogo światopoglądzie odnajdujemy swoje widzenie rzeczywistości. Kogoś o zbliżonych: zainteresowaniach i poczuciu humoru. Kogoś kto w swego bohatera tchnął te wszystkie rzeczy, które sprawiają, że czujesz, że z taką zaokrągloną księgową, to nic tylko kasztanki, ba!, Kasztanki nawet, kraść! Bohaterka zatem, to duży plus serii o Trawnych wraz z przyległościami. Przy czym, umówmy się, przyległości zazwyczaj już takie fajne nie są.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">W trzecim tomie przygód za przyległości robi Rodzina. A jak wszystkim doskonale wiadomo z Rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach (a i to nie zawsze). Bo już w takim testamencie, to niekoniecznie. O wspólnie spędzanych, na niewidzianym przez ćwierć wieku łonie, świętach, nie wspominając. A tu, jak raz, szybka rodzinna imprezka z planowanym w tym samym dniu powrotem w domowe pielesze przekształca się w kilkudniową nasiadówkę w strasznym architektonicznie domu dziadunia, gdzie zbrodzień dybie na życie na równi ze schodami różnej wysokości. Nie wspominając o tym, że temat sałatki jarzynowej może stać się przyczynkiem, jeśli nie zabójstwa w afekcie, to przynajmniej ciężkich obrażeń ciała (ręce precz od Kieleckiego!!!).<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">"Zawsze coś" łatwo można zaszufladkować jako komedię kryminalną, bo też i nie raz zdarzyło mi się radośnie kwiknąć podczas lektury. Myli się jednak ten kto myśli, że to tylko taka historyjka do śmichu. Bo też co i raz wjeżdżają przed oczy rzeczy ważkie: niełatwa historia Ziem Odzyskanych, animozje, niesnaski, </span><span style="font-family: helvetica;">zagmatwane stosunki rodzinne</span><span style="font-family: helvetica;"> czy nawet mroczne familijne tajemnice i wszystkie te rzeczy, które zazwyczaj w rodzinach przemilczamy, bo przecież nie wypada roztrząsać. A Ałtorka pokazuje, że może nie warto milczeć, może trzeba przegadać, przepracować, wyrzucić z siebie zatruwające nas latami miazmaty. I posłuchać co tłamszą w sobie inni, bo może się okazać, że ciotuchna z piekła rodem, swą doprowadzającą do szewskiej pasji apodyktyczność wypracowała nie jako narzędzie zbrodni na pociotkach, a jako tarczę ochronną przed spadającymi co i rusz na głowę nieszczęściami. Pokazuje też, że może nie warto odkładać pewnych rzeczy na później i zawalczyć z tym dupnym "zawsze coś", które zawsze wchodzi nam w paradę, kiedy chcemy, dajmy na to, odwiedzić niewidzianych dawno przyjaciół. <i>"Czasem nachodziła mnie taka myśl, że ciekawe, co u ciebie, że może zadzwonię, pogadamy, jak kiedyś, a potem ... Potem znów coś się działo i nim się obejrzałam, było już rok później"</i>. Znacie? Ja znam.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Polecam się zapoznać z historią jaką zapoczątkował nestor rodu Jędrzejczyków. Jeśli nie po to, żeby w tej kołomyi zdarzeń odnaleźć odniesienia do własnych wspomnień czy traum, to może żeby się przekonać czy rację miał Tołstoj pisząc: "<i>Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób"</i>.</span><br /></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-70011016199828378442023-04-12T21:10:00.001+02:002023-04-12T21:11:21.093+02:00"Nie ma tego złego" Marcin Mortka<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwViekB6IF4QRRgz3_4fuVeB3XgYBqOv0upeWTealweveVsjO_Ab4JUPFkwBf1NRdHF8tmxV17VdMZGFcAB3bBc3i178495Be9psaJdFALucySOj1VmfGjsjXfog6w0_ZIcWxbzGGRQ05GLICzVTD1HmRYQlIaoQ5qva4MFsBIEZGlA5Eza5YKjPs2/s1200/nie-ma-tego-zlego-mortka.jpg" style="clear: left; float: left; font-family: helvetica; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="820" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwViekB6IF4QRRgz3_4fuVeB3XgYBqOv0upeWTealweveVsjO_Ab4JUPFkwBf1NRdHF8tmxV17VdMZGFcAB3bBc3i178495Be9psaJdFALucySOj1VmfGjsjXfog6w0_ZIcWxbzGGRQ05GLICzVTD1HmRYQlIaoQ5qva4MFsBIEZGlA5Eza5YKjPs2/s320/nie-ma-tego-zlego-mortka.jpg" width="219" /></a></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Jeśli chodzi o moje czytelnicze stosunki z "dorosłą" (bo wiadomo, że Tappiego we właściwym czasie czytaliśmy jak leci), twórczością Marcina Mortki, to ze zdziwieniem stwierdzam, że najprościej powiedzieć: non consummatum. Ze zdziwieniem, bo książki autora kilkukrotnie obracałem w wirtualnych rękach i choć ciągnęło mnie do nich jak misia do miodu (część okładek), to jednak zawsze coś wepchało się przed. I tak odłożyłem na bok Morza Wszeteczne (jak ja lubię ten wyraz - wszeteczne!), Miasteczko Nonstead czy Trylogię Nordycką. Ale przewrotny Los postanowił dać mi jeszcze jedną szansę i poprzez szereg zbiegów okoliczności (przeprowadzka znajomej znajomej, zresztą, to długa historia...), wepchnął mi był w łapki i na półkę "Nie ma tego złego". Szyderczo - cyniczny humor zapowiadany na okładce przez Andrzeja Pilipiuka, mimo że do takich deklaracji podchodzę z wrodzonym sceptycyzmem, tym razem trafił jako zachęta.</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Zatem. Do baru wchodzą: elf, krasnolud, goblin, guślarz i rycerz... Znaczy, niedokładnie tak. Bo nie do baru, a opuszczonej karczmy i nie wchodzą tylko próbują się niepostrzeżenie dostać. I tylko skład osobowy tej prowadzonej przez byłego wojaka, karczmarza z doskoku, Kociołka, drużyny do zadań specjalnych, się zgadza. Fakt jednak jest faktem, sytuacja jest krytyczna, pomysły się kończą, na horyzoncie majaczy gniew księcia, którego córę nasi bohaterowie mają uwolnić, słowem - czarna doopa. I tak zasadniczo przez całą książkę, bo rzeczony Kociołek za nic mając napomnienia małżonki, która mimo profitów płynących z najemniczej profesji bardziej widziałaby go za kontuarem w rodzinnym biznesie gastronomicznym, pakuje się wraz z ww. przyjaciółmi w kolejne kabały.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Dobra, awanturnicza proza z soczystym językiem (tu nikt nikomu nie każe chyżo się oddalić, ograniczając się zazwyczaj do jednego słowa), miejscami koszarowym wręcz humorem i świetnymi bohaterami, z którymi nie chce się człowiek rozstawać. Podoba mi się też praktycznie niezauważalne wprowadzenie w świat przedstawiony. Krok po kroku poznajemy jego strukturę, prawa nim rządzące oraz wady i zalety życia w nim. Dodatkowo barwne dialogi oraz moc intryg, przygód, walk i pościgów, sprawiają że przez "Nie ma tego złego" leci się w tempie w jakim przez jelita lecą śliwki zapite kefirem. Nie zapominajmy też o </span><span style="font-family: helvetica;">drugim, poważniejszym dnie tej niby jajcarskiej opowiastki (nie dajcie się zmylić), bo stanowi ono wartość dodaną do czczej rozrywki, za jaką niektórzy uważają czytanie łotrzykowskiego fantasy.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Za jedyną łyżkę dziegciu uznaję jedynie fatalną korektę, która dość często psuła mi przyjemność z lektury. Głupie literówki czy brak wyrazów w zdaniu wybijały z rytmu i denerwowały. Przykłady? <i>"Westchnąłem i uniosłem wzrok ku poruszanych wiatrem koronach drzew (...)", "(...) która właśnie wślizgnęła się książęcej komnaty", "(...) wyłoniła się ze sklepu rogu z przejętą miną"</i>. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Podsumowując. Z radością w serduszku przyjąłem fakt, że przygody wariatów spod znaku Kociołka będą miały swój ciąg dalszy w kolejnych tomach sagi. Bardzo chętnie wrócę zobaczyć czy Złe nie rozpanoszyło się aby w księstwie Stefana, czy Urgo aby nie stracił cnoty, a mistrz patelni, głowy i komu uda się ostatecznie przeżyć, bo przy stylu życia prezentowanym przez bohaterów w tomie pierwszym, pewne jest jedno - Śmierć już siodła Pimpusia. </span><span style="font-family: helvetica;"></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-1517897478196757542023-04-08T07:59:00.003+02:002023-04-08T08:10:20.380+02:00Słowo na sobotę...<div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-pTuTqHArUTpVdIkkG8Fv2407lf7V_mMCbPw4iy8SIKn4L9kcHzM0C7BFmCxAeqt-5t-l3pguTQgmc14zo9LMH-bs-7pMX-XkIILkVImbSfkcUeVoVtZKbN00XWmW80rlTSGNSLlncNwW2zacwJlj1V4HdhzgNn74DjuzOZj2Ajgq6VGyNgrQbOIR/s4000/PXL_20230318_140253029.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2250" data-original-width="4000" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-pTuTqHArUTpVdIkkG8Fv2407lf7V_mMCbPw4iy8SIKn4L9kcHzM0C7BFmCxAeqt-5t-l3pguTQgmc14zo9LMH-bs-7pMX-XkIILkVImbSfkcUeVoVtZKbN00XWmW80rlTSGNSLlncNwW2zacwJlj1V4HdhzgNn74DjuzOZj2Ajgq6VGyNgrQbOIR/s320/PXL_20230318_140253029.jpg" width="320" /></a></div>Zasadniczo ten tekst miał ukazać się na blogu pierwszego kwietnia. Jednak kiedy na białej kartce pojawiły się pierwsze litery dotarło do mnie, że koincydencja daty i tematu wpisu może dać mylne wrażenie jakoby robię sobie z SzP Czytelników (o ile jeszcze jacyś pozostali), jajca. No bo wiadomo.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Pomyślałem wtedy, że trzeba to przesunąć na drugi dzień tego miesiąca figlarza co to trochę zimy, trochę zimy, trochę zimy. I tak zejszło do dziś. Bo nie wiem jak Wam, ale mnie tak ostatnio schodzi. Tygodniami, a niekiedy wręcz miesiącami.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">I pomyślałem, że może by troszkę zatrzymać. Migawki. Książkę, grę, komiks, płytę, miejsce, obraz. W końcu to Śmieciuszek, czyli co u Bazyla piszczy, a z niewiadomych mi dziś przyczyn piszczały tu do tej pory prawie wyłącznie książki.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Co zatem myślicie? Może nie do końca lajfstajl (bo o jakimż lajfstajlu można w przypadku przeciętniaka pisać :) ), ale coś więcej niż blog o książkach. Takie pitu, pitu, jak najdzie ochota. Może to pozwoli choć trochę spowolnić czas i ponownie nawiązać z Wami kontakt?</span></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-34070096815425247742023-01-10T22:42:00.002+01:002023-01-10T22:43:44.581+01:00"Żelazny" Stanisław Kowalewski<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3KY7pDzR7LdWUH8O8qH3tWLC9CNVNPZy2FP6XM1tkmq3JsTsX20J0SvbFEUG5HvDOBVsM18JgS74zSpXwK0HKSbwxmyK5GcMHG5B3chpix3Q2faAACdYIrggGUkG3rK4vW-tt485ean1RNlG1ajceLhe8tdA9cFtisQGRZvfl0sYlRrb4TtctWwJj/s1011/Zelazny_Kowalewski.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: helvetica;"><img border="0" data-original-height="1011" data-original-width="724" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3KY7pDzR7LdWUH8O8qH3tWLC9CNVNPZy2FP6XM1tkmq3JsTsX20J0SvbFEUG5HvDOBVsM18JgS74zSpXwK0HKSbwxmyK5GcMHG5B3chpix3Q2faAACdYIrggGUkG3rK4vW-tt485ean1RNlG1ajceLhe8tdA9cFtisQGRZvfl0sYlRrb4TtctWwJj/w229-h320/Zelazny_Kowalewski.jpg" width="229" /></span></a></div><span style="font-family: helvetica;">Chcąc odetchnąć od serwowanych przez autora biografii pani Modrzejewskiej, pełnymi akapitami, pochwalnych pień dziewiętnastowiecznych krytyków na temat przymiotów wielkiej Heleny, postanowiłem zrobić jakiś bezpretensjonalny wtręt w lekturę. Dzięki FB i <a href="https://www.facebook.com/plugins/post.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2FZacofany.w.lekturze%2Fposts%2Fpfbid06aft39BzSkhV2b8pxf4uYVJHg3BP4SDQL1UCLwCB5vRqMN6DUmXEq2mf2quohhtql&" target="_blank">notce niezawodnego ZwL</a>, wybór padł na młodzieżową powieść Stanisława Kowalewskiego "Żelazny". Wakacje, przygody, Góry Świętokrzyskie i Sandomierz. Na dodatek pozycja całkowicie mi nieznana. Ruszyłem na łów.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Powiedzmy sobie szczerze, że ani fabuła, ani tym bardziej styl nie sprawiły, że doczytałem rzecz do końca. Bo też ni tajny związek kilku chłopców, który zawiązuje się w czasie wakacji i oparty jest na wielkiej tajemnicy, ni też jego, związku, późniejsze perypetie, które w nastoletnim Bazylu wzbudziłyby wielką ciekawość, mnie, starego chłopa, jakoś specjalnie nie urzekły. Autor również nie za bardzo pomaga, używając języka, który wydaje mu się młodzieżowy, no, chyba że w latach siedemdziesiątych nastolatki rzeczywiście używały takiego dziwnego slangu, to przepraszam (<i>"Możecie być nagrzani, że ze skarbem coś nie wyszło, i to jest racja. Chcę wam powiedzieć, że i ja jestem nagrzany</i>.").</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Rację jednak ma ZwL, że siłą tej książki są realia. Dla mnie o tyle istotniejsze, że dotyczące mojego skrawka świata. Odkryłem więc, że w okolicach Stąporkowa rzeczywiście położona jest miejscowość Czarniecka Góra (główne miejsce akcji), w której znajdowało się <a href="http://www.czarniecka-gora.pl/historia.html" target="_blank">słynne onegdaj uzdrowisko</a>, jak również będąca znaczącym dla akcji miejscem - kopalnia rudy żelaza, a obecnie znajduje się Świętokrzyskie Centrum Rehabilitacji. Z przyjemnością śledziłem też podróż chłopców do Sandomierza przez miejsca i miejscowości tak dobrze mi znane, szkoda tylko, że przez pana Stanisława potraktowane po macoszemu. Jedynie targ w Bodzentynie doczekał się szerszego niż kilka zdań opisu. No, może jeszcze Sandomierz.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">"Żelazny" to podróż sentymentalna i przyczynek do przemyśleń na temat zmieniającego się świata. To pierwsze, bo perypetie grupy wakacyjnych kolegów przywołują wspomnienia naszych własnych przygód (ot, choćby budowanie w pobliskim lasku tajnego bunkra jako miejsca spotkań) czy zawartych wówczas znajomości. To drugie, bo pół lektury zastanawiałem się jak teraz wyglądałaby kilkudniowa, autostopowa, kilkudziesięciokilometrowa wycieczka grupy dwunasto-, trzynastoletnich chłopaków bez dorosłego opiekuna. Bo że ja bym na udział w takiej eskapadzie swojemu dziecku w takim wieku nie pozwolił, to wiem na pewno.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Podsumowując, próchno, z odrobinę drewnianym językiem, ale dla sympatycznych bohaterów (w tym wiecznie nadziabanego "profesora" od usuwania nagniotków - Kapciucha) i "okoliczności przyrody", warto. I to nawet mimo koncertowo spapranego zakończenia, bo tak uciąć książki siekierą, to nawet mistrz dziadowskich finałów, pan King, by nie potrafił.</span><br /></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-64671212959332176382022-11-06T20:46:00.004+01:002022-11-06T20:52:40.548+01:00"Dwie karty" Agnieszka Hałas<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIdIxMT7lcWLSaC19lfsP0TZyBTRsIHvcUsgvcoHQ3_iXE2flaPTFZW492cC9QkjNANR3EyTnjihkXGQIUi8a4rZmKBu8gLkoMXKREbN6YyIrEQEM_3w0sR7NiG-hwfPtEzNn-AwS1j-AB5bEZICf4FSw337gAeIGrn7FvNMZu8JqjrhcYBpUKj5HG/s463/dwie-karty-teatr-wezy-tom-1.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="463" data-original-width="300" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIdIxMT7lcWLSaC19lfsP0TZyBTRsIHvcUsgvcoHQ3_iXE2flaPTFZW492cC9QkjNANR3EyTnjihkXGQIUi8a4rZmKBu8gLkoMXKREbN6YyIrEQEM_3w0sR7NiG-hwfPtEzNn-AwS1j-AB5bEZICf4FSw337gAeIGrn7FvNMZu8JqjrhcYBpUKj5HG/s320/dwie-karty-teatr-wezy-tom-1.jpg" width="207" /></a></span><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Moja czytelnicza młodość przypadła na ten, w zasadzie niezły czas, kiedy wybuchł u nas kapitalizm, a interesy robiło się praktycznie na wszystkim. Dlaczego niezły? Bo w tym "wszystkim" znalazło się również wydawanie książek. I pal licho, że były to zazwyczaj czytadła, sensacje, horrory i sajens fikcje, które swymi krzykliwymi okładkami opatrzonymi wyzłoconymi tytułami przyciągały wzrok przechodniów, leżąc stosami na ulicznych straganach. Pal licho, bo były! Na wyciągnięcie ręki, a nie spod lady od zaprzyjaźnionego księgarza czy wystane w kilometrowej kolejce.</span></div></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">No dobrze, ale skąd ten dziwny wstęp, skoro mam pisać o książce, która jest stosunkowo młoda i tamte czasy jej nie dotyczą? Ano stąd, że Krzyczący w Ciemności, protagonista powieści będącej pierwszym tomem cyklu "Teatr węży" autorstwa Agnieszki Hałas, jako żywo przypomina mi Jasona Bourne'a, którym zaczytywałem się przed laty. Ranny, dotknięty amnezją, bezwiednie posługujący się niebagatelnymi zdolnościami, nie dający sobie w kaszę dmuchać i powoli odkrywający swoją przeszłość facet, przypomniał mi jak nie mogłem się oderwać od kolejnych Ludlumów. I, mimo że mamy tutaj do czynienia z zupełnie innymi dekoracjami niż u mistrza powieści sensacyjnej, bo omawiana książka to rasowe fantasy, to jednak poziom wciągnięcia pozostaje ten sam. Dzięki bogom, w międzyczasie trylogia ewoulowała w pentalogię, więc nurkować w stworzony przez autorkę świat możemy bez obawy o syndrom nagłego odstawienia.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Właśnie, świat! A właściwie światy, zaświaty i międzyświaty, bo tam właśnie rozgrywa się akcja. Uniwersum powołane do życia przez panią Agnieszkę, to konglomerat tak wielu komponentów, że długo by tu wymieniać. Urzeka złożonością i rozmachem. Sama mieszanina demonologii z różnych stron znanego nam świata może przyprawić o zawrót głowy. Gnomy, demony, ifryty czy sylfy wpływają na mieszkańców materialnego świata, który przypomina, przynajmniej w moim odczuciu, osiemnasto- albo dziewiętnastowieczną Ziemię. Wiecie, suknie z falbanami, szlachta, rapiery (choć to bardziej XVI-XVII wiek) i takie tam.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">"Dwie karty", to naprawdę niezłe otwarcie. Piękna i tajemnicza opowieść o
odrzuceniu, manipulacji, popadaniu w nałóg i obłęd, miłości, zdradzie,
wyrachowaniu, altruizmie, honorze, inności. O ludzkich i nieludzkich wadach,
zaletach i słabościach. Z Krzyczącym jako bohaterem charakterystycznym,
zapadającym w pamięć, ale i całą plejadą postaci, które niby robią tło,
ale są tak dobrze naszkicowane, że mielibyśmy ochotę bardziej zagłębić
się w ich osobiste historie. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">W tym miejscu powinienem przestać w nieskładny sposób próbować wyrazić, że książka jest świetna i niewiele w niej znalazłem rzeczy, które mi się nie podobały (drażniący deusik, w tomie drugim nawet bardziej) i odesłać zbłąkane dusze, które tu dotarły, do wstępu pióra Roberta M. Wegnera, który radzi sobie ze słowną materią o dwa nieba lepiej, a wyraża dokładnie to, co ja chciałbym. Tak też czynię, od siebie dodawszy, że zabieram się za powtórkę tomu trzeciego. Wiedzcie, że to bardzo dobra rekomendacja, bo w pewnym wieku człowiek po prostu nie ma czasu na powtarzanie kiepskich książek.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">PS. A, jeszcze jedno. Jeśli baliście się, gdy proboszcz groził, że czytanie Harry'ego to prawie satanizm, to błagam, nie sięgajcie po "Teatr ...", bo dawka okultyzmu, demonów i pentagramów jest naprawdę spora :) <br /></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheDvuMSahkVXwG7LA9XjLtEGML2DybgkR6IraA1bpf21bcoGVqqg9BmHu_OzhJNJtbqboMyn2QKMEySFxwG8Gq9BYdVhuu66Nm1ddJcsejdfAitSzCkY9LPvQsQTODt4Do2bXEWEM0ZhPGNtwPotvzzhTahsf-h05lxtdGfv_IPmzpyPylaQHzfNoq/s2345/PXL_20221106_203135111.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2345" data-original-width="1490" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheDvuMSahkVXwG7LA9XjLtEGML2DybgkR6IraA1bpf21bcoGVqqg9BmHu_OzhJNJtbqboMyn2QKMEySFxwG8Gq9BYdVhuu66Nm1ddJcsejdfAitSzCkY9LPvQsQTODt4Do2bXEWEM0ZhPGNtwPotvzzhTahsf-h05lxtdGfv_IPmzpyPylaQHzfNoq/w127-h200/PXL_20221106_203135111.jpg" width="127" /></a></span></div><span style="font-family: helvetica;"></span><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-47860417001314582972022-08-22T13:51:00.005+02:002022-08-22T13:58:08.487+02:00"Metallica - kompletna ilustrowana historia" Martin Popoff<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfYWYJ0O4HPskAeo7TCG1WXmk9DEvHnWU4HHy5sNAnxeYztA2CvfYXuxt0HIfsdcyYFCZgLteJUmYuNQjCmSuPU3u1fYlUEI4BxMRTRqzOivn4sTD5ZaoLVLwRKjG5C03T2xaD-vFY0lxlvbgetYvoGPGkrcmLoGwUFeJu8yoTLxof2_r-QsOGVsQ8/s800/metallica-kompletna-ilustrowana-historia.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="663" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfYWYJ0O4HPskAeo7TCG1WXmk9DEvHnWU4HHy5sNAnxeYztA2CvfYXuxt0HIfsdcyYFCZgLteJUmYuNQjCmSuPU3u1fYlUEI4BxMRTRqzOivn4sTD5ZaoLVLwRKjG5C03T2xaD-vFY0lxlvbgetYvoGPGkrcmLoGwUFeJu8yoTLxof2_r-QsOGVsQ8/s320/metallica-kompletna-ilustrowana-historia.jpg" width="265" /></a></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Nie jestem psychofanem Metalliki. Niech świadczy o tym fakt, że w sumie do końca nie wiem, kiedy muzyka zespołu pojawiła się w moim życiu.
Czy był to koniec podstawówki i odkryłem ją sam czy też był to już czas
liceum i zostałem nią "zarażony" przez nowych kolegów, metalowców. Zresztą, nieważne. Ważniejsze jest to, że od tych zamierzchłych
czasów łomot garów Larsa, gitarowe riffy Hetfielda i Hammetta oraz
dźwięki tworzone przez kolejnych basistów grupy towarzyszą mi do dziś. I właśnie na fali sentymentu postanowiłem odświeżyć sobie historię ekipy z LA, a jakież inne narzędzie mogłoby lepiej do tego posłużyć jak nie "kompletna ilustrowana historia" pióra Martina Popoffa, krytyka i najbardziej znanego dziennikarza piszącego o metalu. Błąd!</span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Nie wiem co wydarzyło się podczas procesu przygotowywania polskiego przekładu książki, ale na pewno nie było to nic dobrego. Już pierwsze akapity zadziwiły mnie jakąś taką drewnianą frazą, pomyślałem jednak: "Ok, w końcu to nie literatura piękna, w biografii liczą się w końcu fakty, a nie wartości literackie" (choć oczywiście miło by było, gdyby język był przynajmniej przyzwoity). Niestety z każdą przewracaną stroną było coraz gorzej. To już nie drewniana fraza, tylko zdania, które po prostu nie chciały się czytać, a miejscami nie miały sensu. Żeby jednak nie psioczyć na translatorką i redakcyjną robotę gołosłownie, bo przecież to może oryginał był tak pisany, pokusiłem się o poszukanie w sieci pliku. Znalazłem i parę porównań zjeżyło mi włos na głowie, bo tłumaczenia tłumacza Google, którymi się podpierałem, okazały się bardziej czytelne i bliższe oryginału niż te wykonane przez człowieka, wydawać by się mogło, fachowca.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Nie będę tu smagał biczem wszystkich przeczytanych fragmentów, przytoczę tylko ten, na którym się zawiesiłem i skończyłem lekturę. Najpierw w oryginale: "<i>First, the record received no airplay. None. (...)</i>". A teraz w "tłumaczeniu": "Po pierwsze album był często prezentowany na antenie. W ogóle. (...)". Fakt, że polski odpowiednik nie ma sensu i wyłapuje to niezbyt uważny czytelnik jak ja świadczy prawdopodobnie o tym, że terminy miały pierwszeństwo przed solidną robotą. A to nie jedyna wpadka. Podsumowując, chcąc poznać historię kolosa muzyki i biznesu jakim stała się w końcu Metallica sięgnijcie po jakieś inne wydawnictwo.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Żeby jednak nie było, że nic mi się nie podobało. Kiedy już przestałem zmagać się z topornym tekstem z przyjemnością obejrzałem dość bogatą, ikonograficzną część tego albumowego wydania. Zdjęcia z koncertów, bilety, plakaty, koszulki, naszywki, to wszystko sprawiło, że pamięcią wróciłem do czasów, kiedy najważniejszym punktem dyskusji było czy czarny album, to zdrada thrashu czy też może nowa, odkrywcza droga i najlepszy krążek w historii zespołu. Do dziś się waham co myśleć.</span></p><p style="text-align: center;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjR_MxElU8ANmeS8vYnkD6VyEOE1cQ-RDDQs3IXigWE8RWXakquODsUTq-pj7l1Sgmrj4nq8QFfdCV5RlT6mlCQCDNjw2BkUwwundIAlo5rtAwCTtGgyHhbWiy4FQPZb9fP-yydKsx-kxbdz1i9X46SQHcJsh0PxhXKXdRHK_1SlXATWNSpvhAXaKMZ/s532/d%C5%82ugie%20hairy001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="532" data-original-width="490" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjR_MxElU8ANmeS8vYnkD6VyEOE1cQ-RDDQs3IXigWE8RWXakquODsUTq-pj7l1Sgmrj4nq8QFfdCV5RlT6mlCQCDNjw2BkUwwundIAlo5rtAwCTtGgyHhbWiy4FQPZb9fP-yydKsx-kxbdz1i9X46SQHcJsh0PxhXKXdRHK_1SlXATWNSpvhAXaKMZ/s320/d%C5%82ugie%20hairy001.jpg" width="295" /></a></div><br /><span style="font-family: helvetica;"><br /></span><p></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-19923616199799925302022-03-06T11:31:00.002+01:002022-07-25T15:24:48.893+02:00"Trzy tłumaczki" Krzysztof Umiński<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhYqhy7x_29OqKl3DFKkoVG8dBHkumsaKU2_TJnQXDqsSQUObEgce6b62uyPndDkVm1tcoJcyEWoDpvoAEB_p3Sc4x0c9rvhp2sg4VQeQaLXN0HnCXlUjjJDNREYDq50in6MYopNwv7HdCXmjRO1LybRaVc5AgMEz5XMDMLSHZeGdwvqY4PDzYMN_y1=s1200" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="784" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhYqhy7x_29OqKl3DFKkoVG8dBHkumsaKU2_TJnQXDqsSQUObEgce6b62uyPndDkVm1tcoJcyEWoDpvoAEB_p3Sc4x0c9rvhp2sg4VQeQaLXN0HnCXlUjjJDNREYDq50in6MYopNwv7HdCXmjRO1LybRaVc5AgMEz5XMDMLSHZeGdwvqY4PDzYMN_y1=s320" width="209" /></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Z
pewnym zażenowaniem przyznać muszę, że jeszcze do niedawna kwestia
przekładu była dla mnie, żeby użyć eufemizmu, mało istotna.
Przekłady po prostu były. Nad faktem, że dzieła pisarzy z całego świata
dostępne są po polsku, przechodziłem do porządku dziennego. Normalka,
wchodzisz do księgarni, a tam Faulknery, Camusy i inne Salingery w
ojczystym, no bo w jakim? Wiadomo, gdzieś tam obił się człowiekowi o
uszy spór nad tłumaczeniem "Władcy pierścieni" i chyba tylko dlatego
znałem nazwisko jednej spośród trzech prezentowanych w książce pana
Krzysztofa tłumaczek. That's all, żeby zaszpanować marniutką znajomością
angielszczyzny.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span> </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Z
czasem jednak zaczęło być dla mnie zastanawiające dlaczego część
czytanych przeze mnie przekładów wchodzi mi do głowy gładko, a część
sprawia wrażenie tweeta czytanego po naciśnięciu guziczka "Przetłumacz
to". I coraz bardziej zacząłem zwracać uwagę na to kto i jak dokonał
danego przekładu. Nie, nie mam jeszcze ulubionych tłumaczy, ale
rozpoznaję (albo tylko tak mi się wydaje), dobrą translatorską robotę i
mam w czułej pamięci kilka nazwisk. </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span> </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>"Trzy tłumaczki", to
naprawdę świetny tekst, w którym autor biorąc pod lupę życie i twórczość
(tak, twórczość, bo przekład to dzieło) trzech pań parających się tą trudną i jak się okazuje często niewdzięczną profesją, przedstawia dylematy, trudności i radości napotykane na drodze do przekładu idealnego. Który, swoją drogą, nie istnieje, ale cała zabawa polega na tym, żeby ciężką pracą, zaangażowaniem i talentem zbliżyć się do niego (<i>"Uważam, że każdy przekład jest klęską. (...)Właściwie chodzi o różnicę punktów w tej przegranej, żeby była jak najmniejsza."</i>). Lektura w momencie kiedy przez internety przetacza się burza związana z nowym tłumaczeniem historii pewnej rudowłosej dziewczynki bardzo wskazana, bo być może pozwoli wszystkim gardłującym na zasadzie "bo tak", poznać z czym mierzyła się i czym w swoich wyborach kierowała się pani Bańkowska.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Krzysztof Umiński przedstawia nam życie i dokonania Joanny Guze (m. in. Camus, Baudelaire), Marii Skibniewskiej (m. in. Tolkien, Greene, Salinger), oraz Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej (m. in. Dickens, Faulkner, Austen). Przedstawia na ile to możliwe, bo panie będąc "tylko" tłumaczkami są postaciami dość widmowymi i gdyby nie listy, garść wspomnień czy w końcu dociekliwość badacza pamięć o nich pewnie wkrótce wyblakłaby do zera. Dzięki zaangażowaniu pana Krzysztofa możemy zatem prześledzić losy trzech kobiet, które w ciężkich czasach powojennych, dzięki tytanicznej pracy (przypominam, to czasy bez internetowych słowników i grup wsparcia), uporowi (cenzura i inne problemy wydawnicze) oraz żelaznym cechom charakteru dały polskiemu czytelnikowi możność obcowania z dziełami światowej klasyki. A my dzięki lekturze możemy spróbować sobie odpowiedzieć na parę pytań.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Jedno z nich to: za co odpowiada tłumacz? <i>"Czy tylko za jakość swej pracy? Czy również za idee, które niesie tłumaczona przezeń książka?"</i>. Tylko "jak?" czy także "co?", co wcale takim łatwym wyborem nie jest. Sam autor z rozbrajającą szczerością przyznaje, że w sporze o to chciałby być maksymalistą, który widziałby siebie tylko jako tłumacza rzeczy ważnych, ale życie przecież się toczy i <i>"(...) z czegoś żyć trzeba"</i>. I chyba w tym kontekście należy widzieć niektóre z tłumaczeń dokonane przez bohaterki książki. Swoją drogą czasy niby się zmieniły, ale obyczaje nie i tak wówczas jak i teraz przekładający musieli się nieraz upominać o należne im pieniądze.<br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Ale "Trzy tłumaczki", to także wgląd w warsztat, w obyczaje, w problemy w końcu. Jak przetłumaczyć afroamerykański dialekt? Czy wypada tłumaczyć cytat, który już ktoś kiedyś przetłumaczył? Czy ważniejsza jest wierność słowu czy obrazowi? Na te wszystkie pytania przy okazji omawiania przekładów pań i czerpiąc z własnych doświadczeń próbuje odpowiedzieć autor. I pokazać czytelnikowi, że sztuka przekładu, to coś więcej niż naciśnięcie guzika w Google translatorze.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>Mógłbym tu jeszcze długo cytować co ciekawsze passusy, których sporą liczbę zgromadziłem w zakładkach czytanego ebooka, ale myślę, że lepszym pomysłem jest byście sami zagłębili się w świat tłumaczek i tłumaczeń. A po lekturze być może pozwolicie sobie na większą tolerancję dla Anne i jej Zielonych Szczytów.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span> </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>PS. Pan Krzysztof wspomina, że to tłumacze ubogacają literaturę, a zatem i nasz język związkami frazeologicznymi, które wnikają do codziennego języka, a nad autorstwem których nawet się nie zastanawiamy (przywołując casus ryczącego z bólu rannego łosia, pana Paszkowskiego). Zatem z tego miejsca chciałbym autorowi podziękować za jego tłumaczenia komiksów Benjamina Rennera w ogólności, a za tekst: <i>"Księżna pani coś dzisiaj nierada ..."</i>, w szczególności. <br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><br /></span></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span><a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/2022/02/ksiazka-ktorej-nam-brakowalo.html" target="_blank">Zacofany w Lekturze o "Trzech tłumaczkach"</a><br /></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-85990742685542156452022-02-20T10:21:00.006+01:002022-07-25T15:25:18.838+02:00"Anne z Zielonych Szczytów" Lucy Maud Montgomery<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg2wJMTFJl9H1meIU-ZE5g19EWgmsBDpc6n66aHpdsBPTgfrkB6CzCpCCEvhghbL1nhe7nIv1pkIEiNe-Y3J8AxtXMettqmvs0zOv0NWZ2eCkBZFAmqyHRXp0GHzlmkEX3pFd2ICGZX87obuVlKkM5XRwlxWzFWGUOB75jpOPqq9-tcYMY2qlV1G7tA=s1200" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="789" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg2wJMTFJl9H1meIU-ZE5g19EWgmsBDpc6n66aHpdsBPTgfrkB6CzCpCCEvhghbL1nhe7nIv1pkIEiNe-Y3J8AxtXMettqmvs0zOv0NWZ2eCkBZFAmqyHRXp0GHzlmkEX3pFd2ICGZX87obuVlKkM5XRwlxWzFWGUOB75jpOPqq9-tcYMY2qlV1G7tA=s320" width="210" /></a></div><div style="text-align: justify;">Parafrazując znaną reklamę: wszyscy znają Anne znam i ja. Choć może nie do końca, bo większość zna Anię, a nie Anne, Mateusza miast Matthew itd. itp. Ale, choć nowy przekład był asumptem do lektury pozycji, która normalnie pewnie nie trafiłaby do moich rąk, to jednak chciałbym póki co odłożyć na bok kwestie translatorskie, a skupić się na samej treści. I co ta treść potrafiła zrobić staremu, cynicznemu do szpiku kości, koniowi.</div><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;">Pierwsze wrażenie było nie najlepsze. Nie przepadam za ludźmi głośno afirmującymi swą ogromną, bezwarunkową miłość do świata. Zachwyty byle kwiatkiem, laudacje wygłaszane na cześć owocowych sadów i kwietnych łąk czy konieczność przytulenia pierwszej z brzegu brzozy, to dla mnie trochę za dużo. Moja fascynacja otoczeniem (o ile uda mi się na tę fascynację znaleźć jeszcze czas) jest cichsza, bardziej do wewnątrz i zderzenie z ekscytacją czy nawet egzaltacją Anne sprawiło, że miałem chęć ofuknąć chudą, rudowłosą dziewczynkę, słowami jej opiekunki: "<i>Stanowczo za dużo gadasz jak na małą dziewczynkę!</i>". Jednak im dalej w las, tym bardziej "<i>(...) ku swemu zdumieniu, słuchał jej z prawdziwą przyjemnością</i>". Bo też to podekscytowanie dwunastoletniego podlotka potrafi być naprawdę zaraźliwe. Człowiek przypomina sobie czasy, kiedy sam poznawał świat i każda nowość wywoływała drżenie serca. I choć może nie byłem tak skory do artykułowania swoich uczuć jak bohaterka Montgomery, to jednak wspomnienia wróciły.</p><p style="text-align: justify;">Z coraz większą zatem ciekawością zacząłem zgłębiać świat Avonlea i, co okazało się dla mnie sporym zaskoczeniem, zacząłem się w nim zadomawiać. I to mimo tego, że dziewiętnastowieczni, protestanccy do bólu mieszkańcy okolicznych farm ze swoimi konserwatywnymi poglądami i religijnym zacietrzewieniem mocno działali mi momentami na nerwy (<i>"Nie wiesz, że to straszny grzech nie modlić się co wieczór? Obawiam się, że jesteś bardzo złym dzieckiem."</i>). Montgomery oprócz opowieści o perypetiach wychowywanej przez rodzeństwo Cuthbertów sieroty, a właściwie nie oprócz, ale w niej, zaszywa obraz kanadyjskiej prowincji. Proste życie naznaczone ciężką pracą i nielicznymi, nader skromnymi przyjemnościami w rodzaju niedzielnego ciasta z sąsiadami czy spotkaniami przykościelnego chóru. Udział w charytatywnym koncercie organizowanym w miasteczku jest tu przedstawiony bez mała jako sybarytyzm i rozpasanie (Marilla "<i>(...) nie uważa za właściwe, aby młode panny włóczyły się po hotelach (...)</i>).</p><p style="text-align: justify;">Proste życie nie znaczy jednak życie nudne. Oprócz opisów avonleaskiej przyrody oraz przejawów ówczesnej obyczajowości jest bowiem "Anne ..." książką, w której mnóstwo humoru i scen rodem z komedii pomyłek. Kolejne wpadki głównej bohaterki nie powinny jednak odciągnąć naszej uwagi od tego co dzieje się w tle. A przebiega tam szereg ważnych zmian. Anne z trzpiotowatego, rozpoetyzowanego dzieciaka wyrasta na pannę, której co prawda zdarza się jeszcze pobujać w chmurach, ale na której obcowanie i coraz większa bliskość z pragmatyczną Marillą wywierają swoje piętno. Marilla pod wpływem rodzącej się, czasem w bólach, miłości do podopiecznej, zyskuje ludzkie oblicze, miast maski surowego cyborga... Nie dziwię się, że wielbiciele książki mogą o niej mówić bardzo długo.</p><p style="text-align: justify;">Na koniec tylko kilka zdań na temat szaleństwa, które rozpętało się w związku z najnowszym przekładem autorstwa Anny Bańkowskiej. Na początku pomyślałem o równoległym czytaniu opisywanej pozycji razem z zasiedziałą na stałe w polskiej świadomości czytelniczej "Anią ..." Bernsztajnowej. Jednak już po kilkunastu stronach wydawnictwa Marginesów stwierdziłem, że chyba szkoda mi czasu na tę, w sumie nikomu niepotrzebną, bo amatorską, pracę. Nie mam do kanonicznej translacji stosunku uczuciowego, a i udomawianie, stosowane przez panią Rozalię nie jest chyba wyborem, który przy tłumaczeniu jest mi bliski (vide "Władca pierścieni"). Natomiast pracę pani Anny uważam za świetną (a jak ciężki to chleb zrozumiałem lepiej po lekturze <a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/2022/02/ksiazka-ktorej-nam-brakowalo.html" target="_blank">poleconej przez ZwL lekturze "Trzech tłumaczek" K. Umińskiego</a>), a przekład pozbawiony archaizowania za mogący trafić do współczesnego, nie tylko nastoletniego, czytelnika. Do mnie trafił (Kitek może potwierdzić, bo podawała chusteczki we właściwych momentach) i czekam na więcej.</p><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: center;"><a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/2022/02/zielone-szczyty-wszystkiego.html" target="_blank">O Zielonych Szczytach wszystkiego pisał też ZwL</a></p><p style="text-align: center;"> <a href="https://zpopk.pl/anne-z-zielonych-szczytow.html" target="_blank">Zdanie Zwierza Popkulturalnego</a></p><p style="text-align: center;"><a href="https://zmalakafka.blogspot.com/2022/03/709-najbardziej-znana-dziewczynka.html" target="_blank">Punkt widzenia Małej Ka(f)ki </a><br /></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-54626204578567376072022-02-08T14:04:00.001+01:002022-07-25T15:25:43.872+02:00"Gorączka w Hawanie" Leonardo Padura<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgZllegj_kPNm73aGW7YO4P7r3ytck4PWsq7gLT-4MuxAe6kF9OuJlFCdsHhyCjkfPCYUmlcn2ozpP4tEBYqR-OeUXJ4-zUr5vNuEhtSAkl1a7VsZz8NoGFkXCLi0PIWo27RLjTEZ0wKTTrAHOwXibj58Y9lvnEqfjxpDHTRGU8UN1b8-64ZGzBNS7/s500/goraczka-w-hawanie.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="333" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgZllegj_kPNm73aGW7YO4P7r3ytck4PWsq7gLT-4MuxAe6kF9OuJlFCdsHhyCjkfPCYUmlcn2ozpP4tEBYqR-OeUXJ4-zUr5vNuEhtSAkl1a7VsZz8NoGFkXCLi0PIWo27RLjTEZ0wKTTrAHOwXibj58Y9lvnEqfjxpDHTRGU8UN1b8-64ZGzBNS7/w213-h320/goraczka-w-hawanie.jpg" width="213" /></a></span></div><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Kiedy książka zaczęła się wspaniałym opisem jeszcze wspanialszego kaca zrozumiałem, że polubię tego gościa, który mimo odpokutowywania zbrodni zwanej nieumiarkowaniem w piciu, takimi ładnymi słowy jest w stanie opisywać swój stan (narracja w większej części pierwszoosobowa). I miałem rację, bo mimo swych przywar jest pan porucznik hawańskiej policji, Mario Conde, osobą sympatyczną i nietuzinkową.<br /></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Hawana końca lat osiemdziesiątych nie jest jak się okazuje ani rajem (reżim, przestępczość), ani piekłem (ludzie, mimo wszystko, potrafią znaleźć swój sposób na życie). W tym egzotycznym dla nas, nazwijmy go roboczo, czyśćcu, swój żywot wiedzie kubański dochodzeniowiec z przypadku. Z przypadku, bo los (a może raczej konieczność pewnych życiowych wyborów), miast uczynić Condego pisarzem, skierował go do akademii policyjnej. W "Gorączce ...", towarzyszymy mu podczas sprawy zaginięcia licealnego kolegi. Nuda, gdyby nie fakt, że zaginiony przez całą młodość był wrzodem na tyłku dla głównego bohatera. On bowiem (zaginiony, nie tyłek) zdobył władzę, pieniądze i co najistotniejsze, kobietę, która była obiektem pożądania Maria. Ale jak to mawiają, pieniądze szczęścia ..., itd.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">"Gorączka ..." to pierwszy z trzech wydanych w Polsce kryminałów kubańskiego pisarza. Choć dodać tutaj należy, że słowo "kryminał" jest trochę na wyrost, bo więcej tu scen obyczajowych, rozmyślań Condego nad życiem czy opisów tegoż życia za rządów Castro, niż samej policyjnej roboty. Mam wrażenie, że wątek śledztwa jest dla autora jedynie wymówką do przybliżenia nam życia jednostki w tamtym czasie i miejscu. I trzeba przyznać, że nieźle mu się to udało.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Zatem ogół Kubańczyków żyje biednie, ale wesoło. Gospodynie domowe wymyślają proste, ale pyszne potrawy, a reszty dopełnia dobry rum, muzyka i niekończące się rozmowy o baseballu, kobietach/mężczyznach, pogodzie czy sensie życia. To jeden biegun. Na drugim są ludzie pokroju poszukiwanego </span><span style="font-family: helvetica;">Rafaela Morina Rodrigueza, wysoko postawionego i nieźle uposażonego aparatczyka, któremu mamona i władza troszkę zryły berecik i kiedy sięgnął po zbyt duży kawałek tortu ...</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Nie wiem czy można zrozumieć komunistyczną Kubę po lekturze tej historii, ale ja z przyjemnością wyłapywałem podobieństwa z naszą ludową ojczyzną lat 80tych. I znalazłem ich całkiem sporo, łącznie z kubańskim odpowiednikiem ORMO, że o podrasowanej, polskiej zupie pieczarkowej nie wspomnę. I nie jest może "Gorączka ..." jakąś pozycją wybitną, mimo że autor próbuje ją podrasować wprowadzając np. retrospekcje w postaci strumienia świadomości, ale z pewnością jeszcze Maria odwiedzę, bo na półce czekają "Wichura ..." wraz z "Transem ...".</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Mario gościł także na <a href="https://czytankianki.blogspot.com/2022/01/goraczka-w-hawanie.html" target="_blank">Czytankach Anki</a><br /></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com28tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-23108057439229838712022-01-25T21:01:00.004+01:002022-07-25T15:25:59.673+02:00"Trzeba ratować święta!" Benjamin Renner<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi1_2khlG2taQovGcOwlsbH7CLcpriEFDbWepNyW4LHE9-AthqD5PQHf-4jFZbGVw2Jatwpsms0KXVEWCY6sPd0yybZ--4TbRynZJdRI1_O3TqtvfA9z-BXhH6ivgBBL8jmwkEr__vfXRA9qUv1oNkMMjvB7h7bVSMDIjgVdEJjTKzc772glUcYn-m-=s1126" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1126" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi1_2khlG2taQovGcOwlsbH7CLcpriEFDbWepNyW4LHE9-AthqD5PQHf-4jFZbGVw2Jatwpsms0KXVEWCY6sPd0yybZ--4TbRynZJdRI1_O3TqtvfA9z-BXhH6ivgBBL8jmwkEr__vfXRA9qUv1oNkMMjvB7h7bVSMDIjgVdEJjTKzc772glUcYn-m-=w227-h320" width="227" /></a></span></div><span style="font-family: helvetica;"> </span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Różne są sposoby na poprawienie sobie humoru. Jedni przełamują chandrę za pomocą 50 gramów czegoś mocniejszego (sam posiadam w spiżarni Matkę Pocieszycielkę na trudne chwile), inni focha na świat niwelują waleniem w worek treningowy albo dziesięcioma ostrymi kilometrami daleko poza sferą komfortu. Co kto lubi. My czytelnicy lubimy sobie na takie okazje sięgnąć do sprawdzonych, rozweselających tytułów. Jak to ładnie nazwała <a href="https://buksy.wordpress.com/2021/11/14/pocieszajki/" target="_blank">w swoim wpisie</a> Buksy - pocieszajek. I znów. Jedni wciągną wtedy nosem dwa Pratchetty pod rząd, inni "starą" Chmielewską, a jeszcze inni dwie historie z Dekamerona. Bo...? Właśnie. Co kto lubi.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Swój, niewielki w sumie, katalog słowa pisanego, które przyprawia mnie o pozytywne wibracje, poszerzyłem ostatnio o komiks. Tak, tak, wiem, że tymi słowami rozpętałbym kiedyś dyskusję czy komiks to słowo pisane czy też raczej obrazki ze szczątkowym tekstem. Rozpętałbym... kiedyś... Ale ja nie o tym.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Benjamin Renner jakiś czas temu wprawił mnie w zachwyt swoim "Wielkim złym lisem" i to był jeden z tych niewielu momentów, w których prawdziwie żałowałem, że mi się nie chce pisać. "Wielki ..." też jest w ww. katalogu i mam nadzieję, że doczeka się osobnego, entuzjastycznego wpisu na jaki zasługuje. Cholera! Do brzegu!</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg1yKnckJQkNWxe4HNg-Jc5RX-gm2mK086I7IdzKl7PSIdKYIYZ_rDMV4jczn6QTKkHlwrH_LZkEfo-0BWl-e2gpFjZIlmEPXrqx1_fIW7B6S7p1ctOw5WIKeCaUJn1u254q-obXcrqXfX6LV1_A8lJYEcoIbtSUC_Hlv2I7IbVqgm1S3S72IsYFUDh=s670" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="441" data-original-width="670" height="211" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEg1yKnckJQkNWxe4HNg-Jc5RX-gm2mK086I7IdzKl7PSIdKYIYZ_rDMV4jczn6QTKkHlwrH_LZkEfo-0BWl-e2gpFjZIlmEPXrqx1_fIW7B6S7p1ctOw5WIKeCaUJn1u254q-obXcrqXfX6LV1_A8lJYEcoIbtSUC_Hlv2I7IbVqgm1S3S72IsYFUDh=s320" width="320" /></a></span></div><p></p><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">"Trzeba ratować święta!", to jak sam tytuł wskazuje historia stricte bożonarodzeniowa. Bohaterami są postaci znane już czytelnikom "Lisa", czyli neuronienormatywni: kaczka i królik, matkujący im prosiak oraz wyczilowany na maksa pies - strażnik podwórza. Dość powiedzieć, że wskutek pewnego wypadku w powiązaniu z delikatną indolencją umysłową głównych bohaterów, którą ci ostatni popierają za to tonami animuszu i wywalonych w kosmos pomysłów, dochodzi do sytuacji, w której nasi, nie bójmy się tych słów, słodcy wariaci, muszą zastąpić Świętego Mikołaja. A kto wie jakie zadania stoją przed panem biskupem od sań i reniferów, ten zdaje sobie sprawę, że dźwignąć taaaaaką odpowiedzialność nie jest łatwo. Ale kaczka z królikiem są zwierzakami, które w swych poczynaniach kierują się maksymą ślepego konia od Wielkiej Pardubickiej - nie widzą przeszkód. Żadnych!</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Renner jest mistrzem oddawania stanów ducha swoich bohaterów kilkoma na pozór niedbałymi kreskami. Kiedy prosiak się złości, wiemy że jest wściekły level maks. Kiedy łasperdaki mają wielki zaciesz z nowo wymyślonej, absurdalnej akcji, to radość bijąca od nich z kadru jest nie do przegapienia. Potęga prostoty rysunku mistrza Benjamina wielką jest i basta. I nie dajcie się nabrać na małą ilość koloru i sporo bieli na każdej ze stron. W tych dość nietypowych, małych kadrach jest dokładnie to, co ma być, żeby historia mogła toczyć się w swoim szybkim, zwariowanym rytmie.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj_ms99WqCscKNV3Q12ri9iUL3bsiw51EYiXjVCVUgQK8QpuQgQyCkjhdrX2hLU84c9YcUAjegQZlT_iLSR0WR7rfZv1jx87dSo8SuRG9aG2EB4L6Kq7EOPEmrSgsKQiM_b_nT9QNHM5XUXxlybXkxfRxFV4s-fsFbzKgRjdS5OhAKXHJg-PXZVyBOA=s670" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="441" data-original-width="670" height="211" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj_ms99WqCscKNV3Q12ri9iUL3bsiw51EYiXjVCVUgQK8QpuQgQyCkjhdrX2hLU84c9YcUAjegQZlT_iLSR0WR7rfZv1jx87dSo8SuRG9aG2EB4L6Kq7EOPEmrSgsKQiM_b_nT9QNHM5XUXxlybXkxfRxFV4s-fsFbzKgRjdS5OhAKXHJg-PXZVyBOA=s320" width="320" /></a></span></div><span style="font-family: helvetica;"></span><p></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Re-we-la-cy-jny poprawiacz nastroju. Z jednej strony mamy naładowaną żartami sytuacyjnymi opowieść, która swym humorem przemawia wprost do młodszego odbiorcy. Z drugiej, starszy czytelnik, zwłaszcza rodzic, łapie odniesienia do stosunków panujących w rodzinie (prosiak jako matka kwoka, pies - ojciec, siła spokoju i w końcu nadaktywne, nabuzowane pomysłami nie z tej ziemi dzieciaki: królik i kaczka). Dla każdego coś miłego. I dlatego pewnie czytany już czterokrotnie przeze mnie i co najmniej dwa razy kartkowany z Młodszym w poszukiwaniu ulubionych "klatek" i celem wyławiania tekstów do zaanektowania ("- Problem z prosiakiem?!", "- HAU! HAU! HAU!" czy "- A prosiak? Prosiak wam niepotrzebny! - Ano ... Rzeczywiście").</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">BOMBA!!!<br /></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-38328294407622162392022-01-23T13:10:00.005+01:002022-02-09T05:51:45.817+01:00Co dalej?<div><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiiNJxzQne--u6ro4RHCIFZhYiIBXEXGUn_eWqkgrzvOW_tJF3DZc_PBNoHttf7iPYaZBCSP6sQ0u0-t1lOH62x61KVNLJGtnNXApdOPwduoR7Zx6YnpZKkQKi8_JHbDkAodSNdhoPjTyTDApukPbucuxdmOzLBorVCZiRB3VgrpOH_VLEwMCWwJgpv=s6650" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4433" data-original-width="6650" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiiNJxzQne--u6ro4RHCIFZhYiIBXEXGUn_eWqkgrzvOW_tJF3DZc_PBNoHttf7iPYaZBCSP6sQ0u0-t1lOH62x61KVNLJGtnNXApdOPwduoR7Zx6YnpZKkQKi8_JHbDkAodSNdhoPjTyTDApukPbucuxdmOzLBorVCZiRB3VgrpOH_VLEwMCWwJgpv=w320-h213" title="Photo by Tim Mossholder on Unsplash" width="320" /></a></div><br /></div><div style="text-align: justify;">T<span style="font-family: helvetica;">o już kolejny weekend, w czasie którego siadłszy do klawiatury i popatrzywszy na biel formularza, miałem zamiar się poddać. Bo ...</span></div><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Bo z pisaniem nie jest jak z jazdą na rowerze. Zapomina się. Gubi się swoją specyficzną frazę i mimo jakichś kilku niemrawych wprawek nie potrafi do niej wrócić.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Bo w głowie lęgnie się myśl: "po co?". Przecież tyle dobra w internetach. Piszą ludzie wyrobieni, z doświadczeniem w branży "literackiej", często wsparci kierunkowym wykształceniem. Piszą piękne, wnikliwe teksty, bez popadania w osobiste dygresje i wodolejstwo wierszówkowe.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Bo gdzieś podświadomie rośnie obawa braku feedbacku, który w tej mojej pisaninie miał niebagatelne znaczenie, mimo wmawiania sobie, że przecież sobie, a muzom i że to tylko taka przypominajka o tym co się przeczytało. Choć to oczywiście też.</span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Z drugiej strony tak cholernie brakuje mi oczekiwania na komentarze. Rozmów o wszystkim i niczym. Blogowania. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Zaryzykuję.<br /></span></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com33tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-82523729884807325192021-04-08T20:41:00.003+02:002021-04-09T05:57:44.108+02:00"Wakacje z Sherlockiem Holmesem" Jaroslav Tafel<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbrNJmJZEdn8vzzkE-Xvm_C-WzWiNeCTDb6_0eaD-B4LurJUqT7jtYAeB53DokvCEBNGyz8E4BzJvpAfEilzTTKEGWBYqltGzjGKbEmsNobF49eqM2_bzQdBDlN3cvj0o53-IhjgEm4NY/s277/Wakacje_z_Sherlockiem.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="277" data-original-width="182" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbrNJmJZEdn8vzzkE-Xvm_C-WzWiNeCTDb6_0eaD-B4LurJUqT7jtYAeB53DokvCEBNGyz8E4BzJvpAfEilzTTKEGWBYqltGzjGKbEmsNobF49eqM2_bzQdBDlN3cvj0o53-IhjgEm4NY/s0/Wakacje_z_Sherlockiem.jpg" /></a>Nie wiem, może to tylko takie moje złudne wrażenie, ale wydaje mi się, że każdy, przynajmniej raz w życiu, miał do czynienia z mitomanem. Oczywiście nie mówię o mitomanie w sensie klinicznym. Raczej o człowieku, który nie może się oprzeć chęci ubarwiania swojego życia przez dodawanie do opowieści o nim odrobiny, nazwijmy go, kolorytu. Znaliście kogoś takiego? Jeśli nie, nic straconego, bo oto nadchodzi pan Tafel ze swoim głównym bohaterem - Tomkiem Jandą, detektywem i literatem, uczniem klasy VIA. No i wakacyjnym pomocnikiem Sherlocka Holmesa, w zastępstwie nieobecnego z racji wyjazdu do Australii, Watsona.</span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span>"Wakacje ...", to w zasadzie zbiór historyjek opartych na wspólnym schemacie. Sherlock dostaje zlecenie, analizuje dane i pyta Tomka o zdanie. Ten ostatni idzie w swych dedukcyjnych rozważaniach po linii najmniejszego oporu, ale całe szczęście najlepszy na świecie detektyw czuwa, rozwiązuje najdziwniejsze zagadki i wyłuszcza naszemu młodemu adeptowi kryminologii błędy rozumowania. Zazwyczaj na obrzeżu każdej opowieści orbituje też niezbyt rozgarnięty inspektor Lestrade.<br /></span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span>Trzeba przyznać, że poprzedni akapit brzmi strasznie sucho i nie zachęca do sięgnięcia po książkę, ale nie dajcie się zwieść. Tomek to świetny gawędziarz i w konkursie na wypracowanie na temat: "Jak spędziłem wakacje", za każdy rozdział dostałby co najmniej piątkę. Sprawy są niecodzienne, rozwiązania zaskakujące i choć czasem z opowiadanej historii wyziera czeska, a nie brytyjska rzeczywistość ... Dość powiedzieć, że dla mnie to właśnie te dygresje na temat nauczycieli, kolegów z klasy (Ladia Proporzec), sympatii (Jana Hops), rodziny i ogólnie życia w szkole i w Czechach, były najlepszymi fragmentami książki. O, proszę:</span></span></span></span></p><div style="text-align: justify;"><blockquote><span style="font-family: helvetica;"><span><i><span><span>"(...) w tej właśnie knajpie byliśmy na lemoniadzie z moją dziewczyną, Janą Hops, z którą wymieniamy nalepki zapałczane. Kiedyś napisałem list do Jany, a Kamila - to nasza wychowawczyni, nazywa się Kamila Szczypawka - skonfiskowała go nam i przeczytała w obecności całej klasy. Wszyscy się śmieli, jakby w tym było coś śmiesznego, a mnie Kamila postawiła dwóję w dzienniczku, bo ona uczy u nas czeskiego, a tam były trzy skandaliczne błędy. Teraz już takich błędów nie robię, bo już się porządnie nauczyłem, naumyślnie, na złość Kamili."</span></span></i></span></span></blockquote></div><span style="font-family: helvetica;"></span><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span> </span></span></span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span>Podobał mi się narrator, który z wielką wprawą i praktycznie na jednym oddechu wymyślał, jak to dorośli zgrabnie nazywają, niestworzone historie. A co jedna to lepsza. Absurdalne zarówno same w sobie, jak i na skutek zderzenia czy raczej wymieszania egzotycznych wycieczek i kryminalnych przygód w różnych miejscach na globie (nie mogło zabraknąć ZSRR z pionierami) ze zwykłym życiem (problemami i radościami), czeskiego nastolatka. Tomek ma ostry język i niczego nie owija w bawełnę, lubi oceniać, ale w końcu jest nastolatkiem, a kto z nas jest bez winy itd. No i jak sam o sobie pisze:</span></span></span></span></p><div style="text-align: justify;"><blockquote><span style="font-family: helvetica;"><span><span><span><i>"(...) wcale nie jestem kłamczuch, jak powiedziała ciotka Julka, kiedy jej mama powiedziała, co tu napisałem."</i></span></span></span></span></blockquote></div><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span>I ja Tomkowi wierzę. Podobnie jak wierzę, że to lektura dla wszystkich. Dla młodych hej, hej przygodo, a dla troszkę (khem, khem!) starszych, wyszukiwanie z uciechą kolejnych blag i takich choćby smaczków z epoki:</span></span></p><p style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"></span></p><div style="text-align: justify;"><blockquote><span style="font-family: helvetica;"><i>"(...) W Anglii tak się mówi o pogodzie, jak u nas opowiada się kawały, tylko że opowiadanie kawałów to rzecz bardzo niebezpieczna, a tymczasem o pogodzie można mówić swobodnie."</i></span></blockquote></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">PS. Może komuś przyda się informacja, że książka jest okraszona garścią ilustracji <a href="https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_Ferster" target="_blank">Karola Ferstera</a>.<br /></span></div><div><span style="font-family: helvetica;"></span><p></p></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com32tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-47821557995325266392021-03-27T11:17:00.002+01:002021-03-27T11:17:14.456+01:00"Jim Starling" E. W. Hildick<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxlu0WFA9p8R9s95OTMz4zXD4YnJRvfNc6ydrm4EfVd56g68YZaw_6S3ihNJzhvi8L8i613p5avvWnANCZQWrgPVbyj5spCwsHVsO4hiD1DarRj_eB0Tyl82rdk-Z84YasXCTCc3-WO4Q/s500/Jim_Starling_Hildick.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxlu0WFA9p8R9s95OTMz4zXD4YnJRvfNc6ydrm4EfVd56g68YZaw_6S3ihNJzhvi8L8i613p5avvWnANCZQWrgPVbyj5spCwsHVsO4hiD1DarRj_eB0Tyl82rdk-Z84YasXCTCc3-WO4Q/w226-h320/Jim_Starling_Hildick.jpg" width="226" /></a></div><p style="text-align: justify;">Zachęcony przykładem <a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/" target="_blank">Zacofanego w Lekturze</a>, zgłębiającego zawartość zakurzonych półek z PRL-owskimi młodzieżówkami, postanowiłem i ja sięgnąć i na chybił trafił wybrać jakiś nieczytany za pacholęctwa tytuł. I choć nie od dziś wiadomo, że nie szata zdobi... oraz nie sądzi się książki po okładce, to i tak właśnie ilustracja <a href="https://jarmila09.wordpress.com/category/ilustratorzy/rozwadowski-stanislaw/" target="_blank">Stanisława Rozwadowskiego</a>, który nierozerwalnie kojarzy mi się z "Kajtkowymi przygodami" Marii Kownackiej, zdecydowała o wyborze jednej z, jak się później okazało, niezliczonych powieści pióra Edmunda Wallace'a Hildicka. Zatem mili Państwo - Jim Starling.</p><p style="text-align: justify;">Ta powstała w 1958 roku przygodówka z zacięciem kryminalnym, to pierwszy z siedmiu tomów serii, jako jedyny przełożony na język polski. W sumie, patrząc na wyniki wyszukiwania w katalogu BN, wydano raptem cztery powieści angielskiego autora, co wydaje się o tyle dziwne, że przeczytanemu przeze mnie "Jimowi Starlingowi" zasadniczo niczego nie brakuje. Owszem, może rzeczywiście przekład trochę trąci myszką, a niektóre zachowania i zwyczaje mogą dziś razić, ale w końcu polskie wydanie datuje się na 1964 rok, a więc nie mogły to być powody braku kolejnych publikacji. Widać urywanie cyklów w losowo wybranych miejscach ma dość długą tradycję. Ale mniejsza i do brzegu.</p><p style="text-align: justify;">Książka opowiada historię grupy uczniów (powiedzmy, że gimnazjalistów, bo Hildick przez pewien czas nauczał w secondary school i pewnie z tych doświadczeń czerpał pisząc powieść), którzy na skutek zbiegu okoliczności zostaną wplątani w złodziejską aferę. Otóż w okolicy zamieszkanego przez nich miasteczka jakaś szajka kradnie ołów, a w szatni ich szkoły ktoś brzytwą tnie ubrania. Te dwie z pozoru nie mające nic wspólnego ze sobą sprawy znajdą jednak wspólny mianownik, a chłopcy koniec końców, dzięki swym działaniom doprowadzą sprawy do szczęśliwego końca.</p><p style="text-align: justify;">Jest w "Jimie Starlingu" coś z Bahdaja, aczkolwiek wolę historie pana Adama, bo są bardziej zakręcone i osadzone w bliższej mi, niż Wielka Brytania lat 50tych, rzeczywistości. U Hildicka intryga nie jest jakoś szczególnie skomplikowana, ale stanowi niezłe tło do opowieści o zażyłości grupy chłopców i ich życiu w Smogbury, małym brytyjskim miasteczku. Od razu należy zaznaczyć, że to książka typowo chłopacka. W końcu mamy połowę XX wieku i nikt sobie jeszcze specjalnie parytetami wszelkiej maści głowy nie zawracał. Zatem oprócz tytułowego bohatera pierwszoplanowymi postaciami są wyłącznie chłopcy, a kobiety pojawiają się epizodycznie i są to zazwyczaj opiekunki wyżej wymienionych.</p><p style="text-align: justify;">Jeśli już jesteśmy przy różnicach społecznych, to zadziwiająca jest w tej książce ilość odwołań do kar cielesnych. Nauczyciel wymierzający karę pantoflem gimnastycznym, niezliczona ilość "szczutków", które odczytywałem jako jakiś rodzaj kuksańców czy uderzeń w różne części ciała czy wreszcie reakcje rodziców na wieść, że pociecha coś zbroiła (<i>"Tylko przedtem dałbym mu spróbować tego! Podciągnął poplamioną kamizelkę, żeby pokazać sprzączkę grubego, skórzanego pasa."</i>), wydają się być normą w opisywanych czasach. Być może młody czytelnik zwróci na to uwagę i wtedy ta kwestia będzie wymagała wyjaśnień.</p><p style="text-align: justify;">Zakładając jednak, że nastolatek chętny na tę lekturę nie prowadzi badań socjologicznych i biorąc pod uwagę dość szybkie tempo akcji i sporą ilość dialogów, taka ewentualność może nie zaistnieć. Mnie zaś wypada żałować, że nie mogę kontynuować znajomości z Jimem i jego przyjaciółmi w tym z chłopakiem o ulubionej przeze mnie ksywie, czyli Kucem Challonsem.<br /></p>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-58163778750844305372021-01-25T19:56:00.003+01:002021-01-25T20:01:32.763+01:00"Inspektor Parma i spisek żywnościowy" Christopher Siemieński<div style="text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE034005Ma3l9GumHWUPnav74PAfBNptOIK0ASVvVnQBpMcsc-USdPYv6hqPxp42xGeDD91z3qhl3YlmfUjaYiEn6WZLz22DRKTezXLW3Z_DR1p3uIx7HfURZwi-oz_Jo9hi3KG0vzsHU/s500/Inspektor_Parma_spisek.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE034005Ma3l9GumHWUPnav74PAfBNptOIK0ASVvVnQBpMcsc-USdPYv6hqPxp42xGeDD91z3qhl3YlmfUjaYiEn6WZLz22DRKTezXLW3Z_DR1p3uIx7HfURZwi-oz_Jo9hi3KG0vzsHU/w141-h200/Inspektor_Parma_spisek.jpg" width="141" /></a></span></span></div><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">Piotr w swoim <a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/2021/01/zbrodnia-to-nieslychana.html" target="_blank">wpisie o "Wilczej norze"</a> przywołał klasyków zwierzęcej szkoły dedukcji. W pierwszej chwili pomyślałem, że może by rzeczywiście odkurzyć panów: Lisa i Chrumpsa, ale potem przypomniałem sobie, że mam czytać dziecięciu, które nerwowo reaguje na przedwieczną narrację, za nic mając piękno frazy, w zamian łaknąc raczej akcji. Możliwie szybkiej. Spojrzałem zatem na wirtualną półkę z nowościami i wybrałem opisywaną książkę, mimo że ZwL ostrzegał, że dydaktyczny swąd unoszący się już z tytułu, może podśmiardywać również podczas całej lektury. Troszkę w tym profetyzmie było prawdy, ale koniec końców nie było aż tak źle, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka w głąb kryształowej kuli.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br />Mamy zatem do czynienia z detektywem, tytułową inspektor Parmą, która jak nietrudno się domyślić, będzie zamieszana w sprawę nierozerwalnie związaną z modnymi ostatnio tematami eko. Wiecie, precz z konserwantami i GMO, a truskawki posypujemy tylko gnojem i takie tam. Ale do rzeczy.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br />"Inspektor Parma i spisek żywnościowy", to historia złożona z tylu klisz fabularnych i stereotypów, że właściwie wciśnięcie w nią jeszcze jednej, klasycznej sceny znanej z kryminałów i sensacji (książek i filmów), mogłoby doprowadzić do tragicznych w skutkach wydarzeń. Na przykład ktoś mógłby oberwać lecącym przez środek pokoju tabletem, rzuconym przez coraz bardziej zirytowanego lektora. Zaczynając od tradycyjnego układu mentor (stary, doświadczony detektyw) - uczeń (młoda, ambitna świnka po akademii), mamy tu w zasadzie wszystko: pościgi uliczne, akcje typu "zabili go i uciekł", sceny walki wręcz, ba!, jest nawet strzał w zawór z gorącą parą i przekradanie kanałami wentylacyjnymi. A! I jak świnka, to oczywiście niechlujna. W skrócie, jak już rzekłem, klasyki klasyków i klisze klisz. Jest tylko jedno ale. Mianowicie coś co dla mnie jest oczywistością, wcale takim być nie musi dla 12latka, który chował się na zupełnie innym zestawie popkultury niż tatuś. I nie wie co to: "Gliniarz i prokurator", "Dempsey i Makepeace na tropie" czy wreszcie "Na wariackich papierach", gdzie tych wszystkich zagrywek z książki użyto dziesiątki razy. W tym właśnie, w tej młodzieńczej niewinności, upatruję sukcesu jakim było poganianie, komentowanie przerw w lekturze zwrotem" "no weź!" i szybkie ukończenie tomu. No bo przecież nie w niezbyt zawikłanej intrydze.<br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br />A dydaktyzm? Był, ale się zbył. Rzeczywiście jeśli już jest, to jak cepem w łeb, a na dodatek, żeby pozostać w kręgu etymologicznym, strasznie po łebkach. W sumie nie przeszkadza, ale i też nie bardzo edukuje. Jagodno gdzie rozgrywa się akcja, to oaza zdrowej żywności, a Buły Wielkie i Parówy Niżne (tak, tak, to ten typ humoru, nie wspomniałem?), są zagłębiami naszprycowanego konserwantami, barwnikami i ulepszaczami fast foodu opartego na GMO. Mało subtelne.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">Nie sprawiła mi ta książka wielkiej uciechy, a jedynym pozytywem były w niej jak dla mnie ilustracje. Komiksowe, lubię. Z drugiej strony takie bardzo wprost, czyli nie uzupełniające tekst, a po prostu go ilustrujące. Ale niech tam! I mimo, że Młodszy dał jej mocną czwórkę, to ja, trochę po, nomen omen, świńsku, nie będę za bardzo naciskał na kontynuację czyli "Inspektor Parmę i aferę środowiskową'.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">Do książki możecie też zajrzeć na:</span></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><a href="http://wilczelektury.blogspot.com/2020/04/inspektor-parma-i-spisek-zywnosciowy.html" target="_blank">Wilczych lekturach</a></span></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><a href="http://slowemmalowane.blogspot.com/2020/04/christopher-siemienski-inspektor-parma.html">Słowem malowane </a></span></span></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-7697318996744516782020-10-29T15:22:00.001+01:002020-10-29T15:22:47.407+01:00"Małe Licho i lato z diabłem" Marta Kisiel<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: trebuchet;"><span style="font-size: small;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlrHrtchamap25DVZiUija1Ye2BvjieCRRcMhGGcqWf6_mhhrmWhYWzvHMZg926cLaVPT5mgtFHrzfH1A_ODZULQeboeYqt3k6c-oL-oHwnLiV0KnLyV4dQHpssx3K7mqzlDFwFx0ia4E/s1200/male-licho-i-lato-z-diablem.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="807" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlrHrtchamap25DVZiUija1Ye2BvjieCRRcMhGGcqWf6_mhhrmWhYWzvHMZg926cLaVPT5mgtFHrzfH1A_ODZULQeboeYqt3k6c-oL-oHwnLiV0KnLyV4dQHpssx3K7mqzlDFwFx0ia4E/w134-h200/male-licho-i-lato-z-diablem.jpg" width="134" /></a></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">Miałem napisać o "Małym Lichu ...", kiedy Bożek wyruszał podbijać świat. Miałem, kiedy przeżywał przygody w przednadpieklu, podczas wizyty u ciotki Ody. Miałem ..., ale ciała dałem. Ale przyszedł w końcu czas, że napisać muszę. Czas smutny, czas poważny, czas niespokojny, czas, w którym chce się gdzieś uciec od tego wszystkiego co nas otacza. Gdzieś, gdzie człowiek człowiekowi nie wilkiem, a bratem. A anioł diabłu towarzyszem w jedzeniu rosołku (z KLUSZECZKAMY!) i piciu kakałka. Gdzieś, gdzie jest po prostu cholernie miło i przytulnie (nawet jeśli czasami jednak nie). Zapraszam zatem do trzeciego tomu "dziecięcej" serii Marty Kisiel.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"> </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"> Po pierwsze chciałbym zaznaczyć, że to strasznie miłe, że książka bądź co bądź wakacyjna, miała swoją premierę u progu jesieni. Ale możliwość przypomnienia sobie lata, kiedy za oknem ciemno i ponuro (oj, skąpi nam coś ostatnio polska jesień, złota, skąpi), to nie jedyna jej zaleta. Jej siła bowiem tkwi w innym cieple, wszechobecnym na kartach powieści. Nie tym pochodzącym ze słonecznych promieni, ale z serducha, z jelciów, z naszego jestestwa i człowieczeństwa. Z naszej dobroci dla bliskich i nieznajomych, dla tych, z którymi nam po drodze światopoglądowo i dla tych, z którymi jednak nie. Z bliskości, serdeczności, miłości i zwykłej dobroci. A tego mamy w "Lecie z diabłem" pod dostatkiem. Możemy się w tym nurzać i ładować akumulatory i dobrym to jest.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"> </span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">Ale nie tylko słonkiem "Lato ..." stoi, lojalnie ostrzegam. Jest też w książce mrrrrrrrok i grrrrroza, których tak strasznie boi się część rodziców. Więc jeśli lękasz się słów "trupi las", a homen kojarzy ci się z Omen, to nie jest to pozycja dla ciebie i dziatek twoich. Chyba, żeś otwarty na nowe i chcesz trochę słowiańskiej mitologii łyknąć, to proszę. Zresztą i tak pewnie dzieci widziały na YT straszniejsze rzeczy. A! Jeszcze poezja romantyczna jest, jak kto uczulony.<br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">No dobrze, ale do brzegu, do brzegu. Jestem zadomowiony w Kiślowersum i dobrze mi tu. Książka Marty, to jedna z niewielu ostatnio czytanych, do której Młodszego ewidentnie ciągnęło i przy której, gdy gardło ojcu wysiadało, słychać było "no, ej!". To pozycja, przy której obecni w zasięgu słuchu członkowie rodziny ryczą wspólnie ze śmiechu albo latają w poszukiwaniu chusteczek (no dobra, głównie ja). Która ma tak charakterystycznych bohaterów, że naprawdę trudno tu mówić o papierowych czy kartonowych postaciach. I która, last but not least, uczy bycia dobrym, otwartym na świat i ludzi (oraz nieludzi), a także empatycznym i tolerancyjnym człowiekiem. A to jest dziś cholernie ważne.</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;"><br /></span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: small;">No i dotarłem do ostatniego akapitu, ani słowem nie zająknąwszy się o treści. Zatem. Trzeci tom przygód Małego Licha, to historia dwóch chłopców, których opiekunowie skazali na wspólne spędzenie części wakacji. Panowie różnią się w zasadzie wszystkim, bo i zainteresowaniami, i temperamentem i ogólnym spojrzeniem na świat. Co oczywiście wieszczy katastrofę, a jako dowód niech wystarczą ostatnie doniesienia z kraju. A jednak ... Po fazie buntu, złorzeczeń i wzajemnych pretensji, a także sporej dozy złośliwości i epitetów latających w obie strony, chłopcy dochodzą do kompromisu, a chyba nawet o krok dalej. Zaznaczyć należy, że mowa tu o dziesięciolatkach. Skoro więc oni dali radę, to może i dorośli też by mogli. Czego sobie i Państwu czytającym ten słaby tekst, życzę.<br /></span></span></div>Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com19tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-70397410489047427202020-07-29T14:38:00.003+02:002022-06-13T13:36:10.925+02:00"Renomowany katalog Walker & Dawn" Davide Morosinotto<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQTCiN5O6FjsCbJdI4a_GzlXvmCEL1-11kxNxwhoObszp0rfyVIBgCAlJKMEl1ygXOd886eZewjBNTYhofxaJVM_l7-7mFw96E8skfRzkBcQjvivD92Zq6el97ANeCL0AaSNFehUUAKDA/s275/Renomowany_katalog.jpeg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="275" data-original-width="186" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQTCiN5O6FjsCbJdI4a_GzlXvmCEL1-11kxNxwhoObszp0rfyVIBgCAlJKMEl1ygXOd886eZewjBNTYhofxaJVM_l7-7mFw96E8skfRzkBcQjvivD92Zq6el97ANeCL0AaSNFehUUAKDA/w135-h200/Renomowany_katalog.jpeg" width="135" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Skoro mógł Niemiec snuć opowieści o Apaczach, których na oczy nie widział, to czemu niby Włoch nie miałby napisać całkiem zmyślnej przygodówki o perypetiach czwórki dzieci, duchem odwołującej się do książek Marka Twaina. No więc wziął i napisał.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początek Morosinotto zabiera czytelnika na bagna Luizjany, gdzie żyją bohaterowie. Żyją raz lepiej, raz gorzej. Lepiej, kiedy mogą zniknąć z oczu dorosłym i zażywać przygody w pobliżu kryjówki zlokalizowanej pośrodku, może nie ukochanego, bo aligatory, ale doskonale sobie znanego, bayou. Gorzej, kiedy muszą wrócić do nielubianych obowiązków albo niezbyt przyjaznego domu. I to właśnie podczas jednej z tych beztroskich eskapad na bagniska wydarzy się coś, co wypchnie całą czwórkę z jednostajnych torów ich dzieciństwa i zawiedzie aż do wielkiego i odległego Chicago, gdzie przypieczętuje się ich nowy los. Po drodze zaś nie obędzie się bez dramatycznych zwrotów akcji (pada trup), licznych przygód (na wesoło i na cholernie poważnie) oraz licznych obserwacji i opisów ludzi i otoczenia. A podróż to nie lada, bo z Nowego Orleanu do Chicago jest ponad 900 mil, a czasy w jakich rozgrywa się akcja, to dopiero początki automobilizmu, o szybkiej kolei nie wspominając.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwoi7RSDR29Q7qIRiAH7Zw699NPJAwcXA4y7cP_oiPsLWdcqDtx727o4KNFedcPRn9_JWnLPCRH4X_XSPkiYXSmTIDj9rSzBLWh0a5p1KjwmWH37TzoR08Rt1NBZnE8smQMM47Fbabu0o/s1200/walker_down_1.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="921" data-original-width="1200" height="246" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwoi7RSDR29Q7qIRiAH7Zw699NPJAwcXA4y7cP_oiPsLWdcqDtx727o4KNFedcPRn9_JWnLPCRH4X_XSPkiYXSmTIDj9rSzBLWh0a5p1KjwmWH37TzoR08Rt1NBZnE8smQMM47Fbabu0o/w320-h246/walker_down_1.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Kim więc są śmiałkowie, którzy właściwie w ciągu jednej chwili porzucają swoje dotychczasowe życie i z kilkunastoma niezbyt legalnie pozyskanymi dolarami w ręku, jadą przez pół kontynentu, żeby odebrać nagrodę, która ma im przynieść bogactwo, a co za tym idzie kolosalne zmiany w życiu? Te Trois, to cwaniak, który zawsze wie co powiedzieć, napędzany żądzą przygód, dzielnym sercem i niechęcią do domowych zajęć. Eddie, chłopiec z dobrego domu, oczytany i z manierami, który musi wybierać między mieszczańskim żywotem, a wariatami z paczki. Julie i Tit, nierozłączny tandem bratersko siostrzany, w którym ona pełni funkcję opiekunki swego młodszego brata z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, jednocześnie będąc spoiwem całej gromadki i obiektem nieświadomych westchnień obydwu wcześniej wymienionych młodzieńców. Różne temperamenty, różne charaktery, które dodatkowo autor postanowił przybliżyć oddając w kolejnych częściach książki głos wszystkim uczestnikom tej dzikiej eskapady. I tu mój zarzut. Rozdziały chłopców umieszczone po sobie sprawiają, że mąciła mi się narracja. Świadczy to też, moim zdaniem, o tym, że autorowi słabo wyszło zindywidualizowanie tych dwóch postaci. A może to ja byłem mało uważnym czytelnikiem?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6eIJiepX6LBQpozJIF3FiKw_TPkN4zbkCYLuMWRIa5Hbs23TNePsnpwPpnmxg60SE9yVZdf7OeClX3qA1VLG9rFBrJCUvDMDq1Nj_qtY1J0oCBq8YtsPGu3524zW6uUm6cMf8gWdyrJI/s1200/walker_dawn_2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="921" data-original-width="1200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6eIJiepX6LBQpozJIF3FiKw_TPkN4zbkCYLuMWRIa5Hbs23TNePsnpwPpnmxg60SE9yVZdf7OeClX3qA1VLG9rFBrJCUvDMDq1Nj_qtY1J0oCBq8YtsPGu3524zW6uUm6cMf8gWdyrJI/s320/walker_dawn_2.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Na uwagę, oprócz oczywiście treści, zasługuje także oprawa. Dwie Siostry wydały książkę atrakcyjną wizualnie o czym niech świadczą zamieszczone przykłady. Wyimki z tytułowego Magazynu, stronice imitujące wycinki z XIX-wiecznej prasy i inne bajery, które, gdybym był targetem opisywanej pozycji, bez wątpienia by mnie do niej przyciągnęły. No dobrze, przyciągnęły mnie tak czy siak. To książka, którą nie tylko z przyjemnością się czyta, ale i ogląda.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Żeby nie przedłużać... Warto. Mimo prostej do odgadnięcia zagadki, stanowiącej trzon wydarzeń i moich delikatnych zastrzeżeń co do wiarygodności dziecięcych postaci, to wciąż dobra, młodzieżowa lektura, która nie tylko bawi, ale między zdaniami, a czasem zupełnie wprost, przemyca wiedzę o wcale niełatwym życiu dzieci na biednej prowincji USA.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: center;">O książce pisali również:</div><div style="text-align: center;"><b><a href="https://zacofany-w-lekturze.pl/2020/06/blaski-i-cienie-sprzedazy-wysylkowej.html" target="_blank">Zacofany w lekturze</a></b></div><div style="text-align: center;"><b><a href="http://zmalakafka.blogspot.com/2019/12/641-ksiazka-wystarcza.html" target="_blank">Mała Ka(f)ka</a></b></div><div style="text-align: center;"><b><a href="http://wilczelektury.blogspot.com/2020/01/renomowany-katalog-walker-dawn.html" target="_blank">Wilcze lektury</a></b></div><div style="text-align: center;"><b><a href="https://www.zaokladkiplotem.pl/2022/06/przygodowa-podroz-do-wnetrza-siebie.html#more" target="_blank">Za okładki płotem</a> </b><br /></div>
Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-3539703646135857231.post-9722195178008347742020-07-12T21:51:00.001+02:002020-07-12T22:34:30.286+02:00Najlepsza gra o kotach - FoxGames<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWsIpOwWnZNh9vecMeg91Yz_ygyNrbR_O6qD9cutllHIt3uq5BPHocxnPex313G6DSERDSBAypNrKbHs_SsYaiKOvfsKT2uATBb1fgayErSl-IOT-i7-ned3TR91r4fsuaq3lHcgJ4EfQ/s554/najlepsza_gra_o_kotach.png" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="554" data-original-width="384" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWsIpOwWnZNh9vecMeg91Yz_ygyNrbR_O6qD9cutllHIt3uq5BPHocxnPex313G6DSERDSBAypNrKbHs_SsYaiKOvfsKT2uATBb1fgayErSl-IOT-i7-ned3TR91r4fsuaq3lHcgJ4EfQ/s320/najlepsza_gra_o_kotach.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początek słowo wyjaśnienia. Tylko krowa nie zmienia poglądów i tylko nieczuły na potrzeby potomka - kociarza (póki co, teoretyka), ojciec, mógłby nie zmięknąć i nie złamać swoich zasad dotyczących współpracy, byle dorwać w swoje łapki coś od czego Młodszemu zalśniłyby z radości oczy. Zmiękłem więc, uradowałem dziecko, a efektem tego jest ten oto tekst.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od razu na wstępie wyjaśniam, że nie udało mi się na 100% ustalić czy tytuł od Lisków, to rzeczywiście najlepsza gra o kotach. Po części dlatego, że nie znam zbyt wielu gier o mruczusiach ("Kotobirynt", "Eksplodujące kotki" i "Kot Stefan", to tak naprawdę jedyne tytuły, które na szybko przychodzą mi do głowy), po części zaś, że mam jednak do polskiego wydania małe anse. Nie bójcie się jednak. Tytuł jest naprawdę fajny i grany u nas w domu właściwie od momentu otwarcia. I niech nie zmyli Was pudełkowe 8+, bo fakt pozostaje faktem - na kilkanaście rozgrywek, w większości z nich nie brały udziału dzieci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Najlepsza ...", to bardzo prosta na gruncie zasad karcianka z o wiele trudniejszą ścieżką decyzyjną, która ma nas doprowadzić do zwycięstwa. Tura gracza sprowadza się bowiem do zabrania trzech (kolumna, wiersz) z dziewięciu kart ułożonych na polu gry w układzie 3x3. I tyle. Ale już na etapie pozyskania kart natrafiamy na pierwszą kłodę pod nogi czy tam kłaczek w gardle, bo jedna z kolumn lub jeden z wierszy jest blokowany przez figurkę kota, a karty składające się nań (wiersz, kolumnę) są dla gracza (z jednym wyjątkiem), niedostępne. No a potem jest już tylko gorzej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiw1uEPrdfWVEG0NNiocibMt5vSiZ_Jq4C6_B47OIRN_QukYURNILLWadnvVuF6lPZfcBrISkbiCiUlOzrh_-P5zZ5etz-mm8OjYEdkhzaej8I1Z9asmXxV8phXUFPJvVeVb4ADyZ91vE/s4592/20200712145435.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3064" data-original-width="4592" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiw1uEPrdfWVEG0NNiocibMt5vSiZ_Jq4C6_B47OIRN_QukYURNILLWadnvVuF6lPZfcBrISkbiCiUlOzrh_-P5zZ5etz-mm8OjYEdkhzaej8I1Z9asmXxV8phXUFPJvVeVb4ADyZ91vE/s320/20200712145435.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zatem, bierzemy karty! Ale po co? Ano, by stworzyć wielkie stado doskonale odżywionych, ubranych i mających furę kocich zabawek sierściuchów. Czasem turbodopalonych kocimiętką. Tak przynajmniej wyglądałby ideał naszej rozgrywki. Niestety jak to w życiu bywa, musimy na coś się zdecydować, a z czegoś zrezygnować, bo próbując w "Najlepszej ..." osiągnąć wszystko, możemy w efekcie nie osiągnąć niczego albo przynajmniej bardzo słaby efekt. Zatem balans i strategia, kluczem do sukcesu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhygwAKX5UEzmb9wG2XnaLirsM20cR4ieCcb89b91ASOh5O3X568qhQGkPFIUVC-zayPZvMDSmQIVdxfMNs8n7kDRKx4Vy5j9jnaqjuJQrsmG6gntVQXSldX4Vst2uN82MvBtteUTMVnmc/s4592/20200712145429.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4592" data-original-width="3064" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhygwAKX5UEzmb9wG2XnaLirsM20cR4ieCcb89b91ASOh5O3X568qhQGkPFIUVC-zayPZvMDSmQIVdxfMNs8n7kDRKx4Vy5j9jnaqjuJQrsmG6gntVQXSldX4Vst2uN82MvBtteUTMVnmc/w214-h320/20200712145429.JPG" width="214" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Czym zatem punktujemy w rozgrywce? PZty przynoszą nam same koty, ale tylko pod warunkiem, że są na koniec rozgrywki nakarmione. Jeśli przepastny brzuch mruczków napchamy kurczakiem, mlekiem, tuńczykiem albo, daj koci bogu, rarytasem (przysmakowy joker), zwierzę odwdzięczy nam się określoną liczbą punktów zapisaną na karcie, przy czym niektóre generują PZ warunkowo (np. za ilość nakarmionych kotów w danym kolorze - mamy białe (B), czarne (C) i rude (R)). Kot głodny równa się 2 PZ w plecy. Poza tym 6 PZ dostaje gracz z najbardziej napchaną kocimi ubrankami szafą (jeśli gracze remisują, dzielą punkty), a jeśli moda nie jest twoją domeną i nic nie kupiłeś na Five Cats Avenue, żegnajcie 2 PZ. Kot radosny, to kot w grze wartościowy, więc popłaca gromadzenie zabawek, za każdy bowiem zestaw unikalnych rozweselaczy dostajemy odpowiednio: 1/2/3/4/5 kart - 1/3/5/8/12 PZ. No i kocimiętka, która sprawia, że każdy czworonóg z pełnym kałdunem wart jest dodatkowy 1 lub 2 PZ (w zależności od tego jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się w dopalaniu, czyli ile kart kocimiętki zgromadzimy).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtOIThYftfQkNMsLmaN-sIGfIl21_67Vdisedjrj3wRjBI-4vy4T1KnCxwG5V2K2Hxv40q5HxXcxwNpyX04h3NUDfnIqR0Wbg56Y1TnJs8G54O6khqXHR4jHBmwGaKDS7RNSYON735mmU/s4592/20200712145432.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4592" data-original-width="3064" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtOIThYftfQkNMsLmaN-sIGfIl21_67Vdisedjrj3wRjBI-4vy4T1KnCxwG5V2K2Hxv40q5HxXcxwNpyX04h3NUDfnIqR0Wbg56Y1TnJs8G54O6khqXHR4jHBmwGaKDS7RNSYON735mmU/s320/20200712145432.JPG" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pewnie o czymś zapomniałem, ale powyższy akapit nie miał być instrukcją (tę znajdziecie w pudełku lub na stronie wydawcy), a jedynie obrazować, że mimo pozornej prostoty przy stole z "Najlepszą ..." jest o czym myśleć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zatem jeszcze słowo o wydaniu i już możecie wyciągać ze skarbonki ok. czterech dyszek, żeby tytuł wypróbować. Za tę niewielką, jak na planszówkowe standardy, kasę, dostaniecie: instrukcję, 102 karty gry (szkoda, że ilustracje kotów nie są bardziej zindywidualizowane, ale to nie zarzut, a raczej chciejstwo estety), 13 kart przybłęd (dodatkowe koty z ciekawymi opcjami punktowania), 60 żetonów przysmaków (kartonowe żetony są o niebo miodniejsze, choć pewnie mniej trwałe, niż kolorowe kostki w oryginalnym wydaniu), żetony PZ (zerknijcie do instrukcji), notesik do liczenia punktów i figurkę kota blokersa. Dodatkowo w naszej przesyłce znalazła się koperta z zestawem do tworzenia własnych przybłęd, ale nie wiem czy to standard, czy miły dodatek, tak jak miłym dodatkiem był koci plecakoworek, który zauroczył Młodszego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5zdaCqVIBaCBzRkglCz9TQ1FCtKRikr-BQLNvX_iUDtYx_yUxnPgUerqLeiM3sGExtpGeHESL4NDxFQOxnMcjSh2VI1OO88ayblLjkOnNjnMiRJGEaFgcTw2wPXXRyLjo6C6bmQMLXNo/s2312/IMG_20200630_184117.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2312" data-original-width="1959" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5zdaCqVIBaCBzRkglCz9TQ1FCtKRikr-BQLNvX_iUDtYx_yUxnPgUerqLeiM3sGExtpGeHESL4NDxFQOxnMcjSh2VI1OO88ayblLjkOnNjnMiRJGEaFgcTw2wPXXRyLjo6C6bmQMLXNo/s320/IMG_20200630_184117.jpg" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec łyżka dziegciu, a właściwie dwie. Sprawa pierwsza dotyczy oznaczeń kolorów kotów na kartach przybłęd. W oryginalnym wydaniu wszystkie rude koty oznaczone są jako O (orange), w polskim, rude przybłędy z rudych (R) zamieniły się chyba w pomarańczowe (P), choć Młodszy forsuje teorię, że w puszyste. Cienki marker szybko naprawi tę niedogodność. Druga sprawa, to prawdopodobny brak oznaczenia jednej z kart jako przeznaczonej dla rozgrywki 4-osobowej. Powoduje to sytuację, w której na koniec tury gracza kończącego w grach dwu- i trzyosobowej, na stole w miejscu talii głównej zostaje samotna karta, podczas gdy instrukcja mówi: "<i>Rozgrywka dobiega końca w momencie, w którym należy uzupełnić karty na stole, a talia główna jest już pusta.</i>" Jak bowiem głosi <i>Cat Lady Card Manifest </i>umieszczony na BGG, do gry dwuosobowej powinno się używać 74 kart, a do gry trzyosobowej - 74+15. Po odjęciu dwóch kart wg zasad daje nam to odpowiednio 72 i 87 kart, które to liczby bardzo ładnie dzielą się przez 3. Niestety nie wiem, która z kart talii powinna być oznaczona czwórką. Nie są to jakieś wielkie uciążliwości, ale po napisaniu tekstu zajrzałem do sieci i nie widzę, żeby ktoś o tych faktach wspominał. Wyjdzie niezręcznie, jeśli się okaże, że po prostu się nie znam i czepiam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg81Xky2GH08Dvwq3EM52sVK2_-ao4X1eBFgAntopSYauDhuplQkHYpabhoKQthSSTeEp1B9hBPPyu1haNLqtrBDOFi6y8B1EbWr2Bmc4WTDaHn5vWFHysGa4VPfYhNhHnUOeCBfJD3rn0/s3564/20200712145438.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3564" data-original-width="2358" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg81Xky2GH08Dvwq3EM52sVK2_-ao4X1eBFgAntopSYauDhuplQkHYpabhoKQthSSTeEp1B9hBPPyu1haNLqtrBDOFi6y8B1EbWr2Bmc4WTDaHn5vWFHysGa4VPfYhNhHnUOeCBfJD3rn0/s320/20200712145438.JPG" /></a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując - prosta, ale nie prostacka, gra karciana z fajną tematyką, sporą dozą kombinowania, ale jednocześnie megaprostym setupem i rozgrywką. Zatem, idźcie nakarmić swoje koty i niech moc kocimiętki będzie z wami.</div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Tekst powstał przy współpracy z wydawnictwem </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1jYw9pRhIhRgYWS8QfBCxoSE-JDcfm85uoj3f2Ot9xdE10KQeEH3eofv3MkTdIFI8JLoF4gIsA94wBGDKecJyWd4TQVbOpQ_CpFrwOM_0ZdbWk_vnsfQGZ2hkYY8BtBlcI98ZS0npbl4/s398/foxgames.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="231" data-original-width="398" height="95" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1jYw9pRhIhRgYWS8QfBCxoSE-JDcfm85uoj3f2Ot9xdE10KQeEH3eofv3MkTdIFI8JLoF4gIsA94wBGDKecJyWd4TQVbOpQ_CpFrwOM_0ZdbWk_vnsfQGZ2hkYY8BtBlcI98ZS0npbl4/w164-h95/foxgames.jpg" width="164" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVKPPrbZek_TaU6qIRY8hLcpzP_pKi56M7dsVtcdbAqQNRXm27aD9A5hLGfWM1tn7TaexVwysbSvPca5RWUhB6ztHtyWQkmjL6oe0vDFhyphenhyphenwhDfkQA1EIyZE5voa7VgZJZaXpFLjq8jvyw/s555/najlepsza_gra_o_kotach.png" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><br /></a></div>
Bazylhttp://www.blogger.com/profile/12040007677699875121noreply@blogger.com14