Ze wspomnieniem prozy Warłama Tichonowicza Szałamowa spotkałem się bodajże podczas lektury którejś z książek Mariusza Wilka (swoją drogą też polecam). Z tego co moja pamięć kojarzy, autor stawiał twórcę “Opowiadań kołymskich” wyżej niż Herlinga - Grudzińskiego i Sołżenicyna. Czy słusznie? A kimże ja jestem, by sądzić? Jedno wiem na pewno. Bez względu na miejsce jakie zbiór Szałamowa zajmuje na podium literatury łagrowej, obraz sowieckiego systemu obozów, który wyłania się z kart opisywanej książki jest dla czytającego… miażdżący?, powalający?, nie poddający się ocenom?, niezrozumiały? nie do ogarnięcia?. A może po prostu człowiek nie wymyślił jeszcze właściwego słowa na określenie GUŁagu, najgorszego ze skurwysyństw jakie zafundował zwykłym mieszkańcom ZSRR jeden z najbardziej krwawych i nieludzkich totalitaryzmów?
Od czego by tu zacząć? Może od tego, że książkę sobie dawkowałem, bo każde jej wzięcie do ręki było jak skok na bańkę prosto do szamba, a każde odłożenie, jak wejście do raju. Raju, w którym otwiera się chlebak, bierze białą bułkę i je odgryzając solidne kęsy, a nie jak na Kołymie, ssie 0,5 kg (jeśli się miało szczęście) dziennej racji czarnego chleba z nie wiadomo czego. Raju, w którym nieopatrznie wypowiedziane zdanie może co najwyżej wkurzyć obgadywanego (jeśli się dowie), a nie skutkuje 10-letnim wyrokiem, “domiarem”, w przypadku gdy dowie się o nim naczalstwo (zawsze się dowiaduje). Mógłbym jeszcze długo porównywać i punktować różnice między tu i teraz, a tam i wtedy, ale po co? Posłuchajcie lepiej faceta, który w sztolniach, lasach, łagrowych wyrobiskach i innych równie “ciekawych” miejscach dalekiej Północy przeżył 18 lat. Od niego usłyszycie o 60 stopniowych mrozach, szczuciu “błatnych” - kryminalistów na inteligentów, “wrogów ludu”, osadzonych z 58 paragrafu, o dochodiagach i maestrii posługiwania się taczką, o kanibalizmie i innych sposobach na przeżycie oraz tysiącu innych spraw, tworzących obraz stalinowskiej machiny śmierci.
A! Jeszcze jedno. Wybaczcie Szałamowowi powtórzenia pewnych historii i nieścisłości, bo tego po przeżyciu horroru Kołymy uniknąć się nie da. Pamięć lubi płatać figle ludziom, którzy nie mają za sobą promila tego co autor. Po prostu dajcie się porwać autorowi w sam środek piekła i spędźcie w nim czas potrzebny na przeczytanie 700 stron. Te kilkanaście godzin utkwi w Waszej pamięci na długo. Cóż, kończę, bo nawet pisać o “Opowiadaniach …” jest cholernie ciężko.
Ładnie się zgraliście z Kasandrą. Jakby ona nie przekonała, że warto sięgnąć po te Opowiadania, wystarczy zajrzeć do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńMocna rzecz, jak wszystko o wojnie trzeba dawkować, inaczej można się załamać.
OdpowiedzUsuńMam starsze wydanie tych opowiadań, które czytałam jeszcze będąc w liceum. Fakt, wstrząsająca lektura.
OdpowiedzUsuńA jeszcze nie czytałam,bardzo ładnie ją opisałeś.
OdpowiedzUsuńBardzo emocjonalny opis, z mocnym słowem, ale o takich książkach trudno nie pisać inaczej. A Mariusza Wilka czytałam "Wilczy notes", faktycznie warty polecania, zwłaszcza rusofilom, ale nie tylko.:)
OdpowiedzUsuńA niech to, widać, że ta książka mocno tobą potrząsnęła...
OdpowiedzUsuńjestem w trakcie czytania opowiadan, twoj opis wcale nie jest za mocny.Ta ksiazka jest PRAWDZIWA i wzbudza wiele emocji.Chyli sie glowe wobec Autora i wielu innych, rowniesz naszych krajan ktorym przyszlo podzilelic syberyjski los.Zamiast"lac wode"przeczytajcie to.
OdpowiedzUsuńkoniecznie do przeczytania "Stroma Sciana" Eugenii Ginsburg
OdpowiedzUsuńOdnotowuję, choć do tematyki obozowej prędko chyba nie powrócę.
Usuń