Lubię wczesne książki Joanny Chmielewskiej za opisy inteligenckiej bumelki w biurze projektowym (i nie tylko), za szalone pomysły ludzi wydawałoby się rozsądnych, za pomieszanie z poplątaniem, jakie zazwyczaj z realizacji tych pomysłów wynika. Do dziś pamiętam akcję ze stonką i lakierkami z “Dzikiego białka”, a ja rzadko kiedy coś z książek zapamiętuję, więc …
No dobrze, ale, jakby powiedział pewien znajomy rolnik, co ma kosa do kutosa, czyli wczesna Chmielewska do “Mszy za mordercę”, która to powinna być głównym tematem tej notki. Ano, ma. Po pierwsze, scenografię, czyli dwie rywalizujące ze sobą redakcje: „Zewu Nauki” i „Czynów Stali”, życie w których toczy się szalonym rytmem znanym z powieści pani Joanny. Jeśli dodać do tego fakt, że obie znajdują się w budynku zajmowanym poza nimi przez: szkołę baletową, bibliotekę kurialną, knajpkę prowadzoną przez zakonnice i parę innych instytucji, a sam budynek posiada psującą się windę, tajemne lochy i remont generalny na stanie... Przyznacie, pole do popisu jest. Po drugie, bohaterów, którzy, wymienieni na początku jako dramatis personae, wzbudzili moją sympatię swymi niepowszednimi personaliami. Sierżant Fidybus i porucznik Karbolek, to jeszcze luz, ale proboszcz Przeogromny, to prawdziwy rarytas i nie tylko o nieadekwatność miana do fizys mi idzie. Po trzecie, jakiś taki ogólny, żartobliwy klimat, który w miarę upływu stron zaczyna wyparowywać (całe szczęście nie do końca), by ustąpić miejsca sprawom ważnym i poważnym.
Jest w tej książce wszystko co lubię w tego typu powieściach. Inteligentne dzieciaki z ciętymi jęzorkami, balety z jarzębiakiem, kaszanka w segregatorach, trup w pokoju i nocne Polaków rozmowy. Jest glina służbista i glina wyjadacz, są spory ideolo i piękny wykład na temat “czego inteligent zazdrości fizycznemu i vice versa”. Są też, z rzeczy poważniejszych: cień Października ‘56, zatargów na linii władza - kler czy wykład o niehumanitarnych metodach śledczych. Jako całość - świetna.
Nie wiem jak ją polecić. Pierwsze wrażenie było takie, że to kolejny dowcipaśny kryminał z PRL-u. Śmiałem się w głos i cytowałem całe akapity Kitkowi. Ale w miarę posuwania się akcji do przodu ucichłem i czytałem z większym skupieniem, by na końcu, podobnie jak zrobiła w swojej świetnej notce Zuzanka, skonstatować, że to smutna książka. Ale jakże warta przeczytania.
No dobrze, ale, jakby powiedział pewien znajomy rolnik, co ma kosa do kutosa, czyli wczesna Chmielewska do “Mszy za mordercę”, która to powinna być głównym tematem tej notki. Ano, ma. Po pierwsze, scenografię, czyli dwie rywalizujące ze sobą redakcje: „Zewu Nauki” i „Czynów Stali”, życie w których toczy się szalonym rytmem znanym z powieści pani Joanny. Jeśli dodać do tego fakt, że obie znajdują się w budynku zajmowanym poza nimi przez: szkołę baletową, bibliotekę kurialną, knajpkę prowadzoną przez zakonnice i parę innych instytucji, a sam budynek posiada psującą się windę, tajemne lochy i remont generalny na stanie... Przyznacie, pole do popisu jest. Po drugie, bohaterów, którzy, wymienieni na początku jako dramatis personae, wzbudzili moją sympatię swymi niepowszednimi personaliami. Sierżant Fidybus i porucznik Karbolek, to jeszcze luz, ale proboszcz Przeogromny, to prawdziwy rarytas i nie tylko o nieadekwatność miana do fizys mi idzie. Po trzecie, jakiś taki ogólny, żartobliwy klimat, który w miarę upływu stron zaczyna wyparowywać (całe szczęście nie do końca), by ustąpić miejsca sprawom ważnym i poważnym.
Jest w tej książce wszystko co lubię w tego typu powieściach. Inteligentne dzieciaki z ciętymi jęzorkami, balety z jarzębiakiem, kaszanka w segregatorach, trup w pokoju i nocne Polaków rozmowy. Jest glina służbista i glina wyjadacz, są spory ideolo i piękny wykład na temat “czego inteligent zazdrości fizycznemu i vice versa”. Są też, z rzeczy poważniejszych: cień Października ‘56, zatargów na linii władza - kler czy wykład o niehumanitarnych metodach śledczych. Jako całość - świetna.
Nie wiem jak ją polecić. Pierwsze wrażenie było takie, że to kolejny dowcipaśny kryminał z PRL-u. Śmiałem się w głos i cytowałem całe akapity Kitkowi. Ale w miarę posuwania się akcji do przodu ucichłem i czytałem z większym skupieniem, by na końcu, podobnie jak zrobiła w swojej świetnej notce Zuzanka, skonstatować, że to smutna książka. Ale jakże warta przeczytania.
Nie sposób odmówić takiemu uroczemu poleceniu :)
OdpowiedzUsuńKsiążkę czytałam daaaaawno temu. Pamiętam, bo przetrzymałam ją i dostałam monit z biblioteki (pierwszy i jedyny raz!).
OdpowiedzUsuńNie czytałem jeszcze tej ksiązki, nie pamiętam tez abym czytał jakąś powieść o PRLu więc sądze że ta mogłaby mnie zaciekawić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
She Eee tam. Wiesz jak to jest. Jeden lubi kawior, drugi, jak mu onuce śmierdzą. Można odmówić, jak się czuje że autor tekstu jest w tej drugiej grupie, a my w tej pierwszej. Ja się nie obrażę :P
OdpowiedzUsuńB. Ale to jedyne o niej wspomnienie? :)
Ichigol To nie jest książka o PRL-u, tylko osadzona u jego schyłku i bez pewnej znajomości realiów niestety może sporo stracić.
Smutna to ona się robi na samym dalekim końcu, więc nie przesadzajmy z tym smutkiem:) Natomiast takiej pierwszej połowy to naprawdę można każdemu życzyć - już sam spis bohaterów jest arcydziełem:D
OdpowiedzUsuńmam ją na półce, ale odstręczyły mnie te nazwiska, nie lubię takich udziwnianych. Skoro polecasz i tak opisujesz, to się za nią wezmę. Sama Chmielewska wymienia tego autor (autorkę???? nie wiedziałam), jako swoją ulubioną, jedną z
OdpowiedzUsuńBazylu, serdecznie Cię pozdrawiam, życząc wspaniałych świąt Bożego Narodzenia.
OdpowiedzUsuńMam na półce, jeszcze z biblioteki mamy:)Mam tez Donos na Życie i nie oddam za nic!
OdpowiedzUsuńJej, Donos na życie, nigdzie tego nie mogłam dostać. Ale fajnie masz
OdpowiedzUsuńCzytałam, jakieś sto trzydzieści lat temu. Karbolka pamiętam i Fidybusa i mamusię Karbolka.
OdpowiedzUsuńJakoś za kawiorem nie przepadam... za onuncami tyż nie specjalnie :)) Ale jak sie mnie przekona, to powiem otwarcie ;p
OdpowiedzUsuńBardzo mi się spodobała fraza "proboszcz Przeogromny, to prawdziwy rarytas i nie tylko o nieadekwatność miana do fizys mi idzie". Polecam się na przyszłość :-)
OdpowiedzUsuń@zacofany.w.lekturze, smutna jest i wcześniej, jak pojawia się Prohorenko i echa Czerwca '56. Ładnie się obudowana humorem, ale gorzkie nadzienie siedzi w tej czekoladzie.
OdpowiedzUsuńZuzanko, zawsze starałem się dostrzegać przede wszystkim aspekty humorystyczne. Kryminały to nie jest dobre miejsce do załatwiania historycznych porachunków.
OdpowiedzUsuń@ZWL, no ależ - kryminał to miejsce na wszystko. Na zawartość milicyjnej lodówki, na nagłówki z gazet, na uśpionego szpiega z czasów 2. wojny światowej i na sabotażystę. Czemu nie ma trudne rozliczenie tego, że władza tłukła i więziła robotników?
OdpowiedzUsuńBo wprowadza to nastrój powagi i melancholii do - bądź co bądź - rozrywkowej lektury:)
OdpowiedzUsuń