środa, 29 lutego 2012

"Zbrodnia na eksport" Bożkowski Jeremi (właśc. Ciecierska-Więcko Bożena)

Jak człowiek zamotany, to się dziwi co krok. Ot, weźmy na ten przykład “Zbrodnię na eksport”, czytanie której zacząłem z przeświadczeniem, że to ostatnia część przygód Karbolka i Fidybusa. A tu siurpryza, bo to część pierwsza, w której pan, jeszcze podporucznik, Karbolek, przybywa jako świeżak na komendę i przez zbieg niefortunnych okoliczności dostaje mu się z biegu sprawa o morderstwo. Zaczyna więc pracę śledczego z tak zwanego wysokiego C i być może skończyłby na niskim D, jak “dupa zbita”, gdyby nie cudowne zrządzenie losu, któremu na imię Mikołaj. Nie, nie chodzi o dziadka z białą brodą, a o ogorzałego sierżanta z sumiastym wąsem, który święty bynajmniej nie jest, bo to i wypić potrafi i, nie zważając na ponad cztery krzyżyki na karku i inne anse, dziewiętnastolatce w głowie zawrócić. A przede wszystkim, na wyraźną prośbę zaprzyjaźnionej, dającej “plecy” i, wraz z biegiem akcji, wykazującej coraz mniejszą cierpliwość, zwierzchności, ma pomagać nieopierzonemu oficerkowi w śledztwie. I robi to, notorycznie olewając regulamin i stosując niekonwencjonalne metody w postaci np. włamania do spiżarki i wypicia zawartości omszałej butelczyny pod paczkę macy. Taki typ. 
A tak zwany zrąb fabularny? Całkiem nieźle poprowadzony. Począwszy od trupa babsztyla z piekła rodem, który skąpstwem zawstydziłby całą Szkocję, a ilością schowków z walutą i żółtym kruszcem, Fort Knox, a skończywszy na osobie mordercy, którego autorka sprytnie dekowała, stosując sporą ilość dymnych zasłon. A było z kogo wybierać, bo zarówno rodzinka denatki, jak i jej znajomi, utopiliby niebogę w łyżce zupy, gdyby tylko była okazja. Słowem - motyw miał każdy. 
Donoszono, że tom zauważalnie słabszy, ale tak sobie myślę, że jak człowiek polubi bohaterów, to mu się oko samo na pewne słabostki przymyka. I choć nie ma w “Zbrodni …” tego bigla, który cechuje pozostałe części, a ilość głośnych wybuchów śmiechu znacząco maleje, to jednak początki znajomości Fidybusa i Karbolka są zarówno niezłą historią kryminalną, jak i dobrą rozrywką w sferze stosunków obydwu wyżej wymienionych. A jakby kto chciał wiedzieć, za co lubię wąsacza o niewyparzonej gębie, to proszę, mała próbka: 
“(...) Bo on się, proszę pana, ożenił z... hotelarką! 
- To przecież bardzo dobry zawód. 
- Dobry co?... Panie oficerze, ja sobie wypraszam takie żarty. 
- Jak to? Nie rozumiem... 
- Pan by się wstydził! Pan jest na służbie! 
- Ale … 
- Obywatelka świadek chciała powiedzieć - wtrącił flegmatycznie sierżant - że się ożenił z kurwą, obywatelu poruczniku. Tylko że obywatelka się wytwornie wyraża, to obywatel porucznik nie rozumie.” 
Próbka ta pokazuje również, jak niewinnym jelonkiem jest jedyne dziecko mamy Karbolkowej.  
Dobra, kończę smęcenie, jak kto chce niech czyta. Według mnie zderzenie dwóch różnych życiowych i zawodowych postaw po raz kolejny zdało egzamin.

11 komentarzy:

  1. Usmialam sie ;-)))))))).

    A ja nie wiem, kto to Karbolek i Fidybus i widze, ze duzo trace ;-)))).

    OdpowiedzUsuń
  2. Znaczy te "donoszono" to o mnie? A Karbolkowi to chyba Januszek było, a nie Jelonek:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, mam tylko Mszę za mordercę, inne bezskutecznie poszukiwane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś taki znajomy motyw ten alkoholizujący się policjant ;) Myślę, że taka bardziej swojska wersja też mi się spodoba. Dialog przedni :)

    OdpowiedzUsuń
  5. czas-odnaleziony Witam! Ja wiem? W części blogosfery krąży, kultowe już, stwierdzenie, że jedni wolą ogórki, a inni ogrodnika córki, więc... może nie tracisz tak wiele :P
    ZWL Jeszcze chyba Zuzanka. A jelonek, bo ten biedny Karbolek rzucony wraz ze swymi wyidealizowanymi wyobrażeniami o pracy stróża prawa, prosto w paszczę szarej rzeczywistości, zdał mi się takim milicyjnym Bambim :)
    kasia.eire Niestety nie poratuję, bo moje wygrzebki pochodzą z GBP :(
    grendella Ale Fidybus alkoholizuje się tylko w słusznej sprawie. To raczej smakosz niż nałogowiec.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bazyl, się domyśliłem, z kim Ci się Karbolek skojarzył:) Ale z tą paszczą to nie przesadzaj, mamusia czuwała, żeby jej jedynaka nie gryzła ta paszcza za mocno:P

    OdpowiedzUsuń
  7. ZWL Jak się po domciu chodzi w tużurku, to rzucający kurwą sierżant może dogłębnie wstrząsnąć. Podobnie jak późniejsza atencja mamy dla Mikołaja. No, ale kto by się tam oparł różom z ogródka ofiary :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak znam Fidybusa, to pewnie miał gdzieś też schowane parę kawałków sznura od jakiegoś wisielca i rozdawał jako talizman szczególnie miłym damom:) Róże to doprawdy drobiazg:P

      Usuń
  8. No...i znowu mi się zachciało pogrzebać w tylnej części biblioteczki:)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak ja lubię te okładki z jamnikiem. :)
    Fidybus to taki nietypowy gość jak na tamte czasy, co nie?

    OdpowiedzUsuń
  10. :))))))))))) fajnie napisałes.
    ciekawam bardzo opinii o ksiązce którą wasnie widzę czytasz bo jakos tak ona za mną chodzi od dawna..

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."