Przygodówki? O tak! To było coś, co nastoletnie Bazyle lubiły bardzo. Pany Samochodziki, Tomki, Dzikie Mrówki. Wszystkie te serie robiły klimat, a człowiek przepadał był dla świata na długie godziny i nurzał się, i w zieloność tropikalnych lasów, i w swojskiej kwiatów powodzi, w zależności od tego czy śledził afrykańskie przygody dwóch nastolatków, czy wyprawy młodego Wilmowskiego, czy w końcu, mające miejsce na rodzimej niwie, zajmujące historie z panem Tomaszem w roli głównej. I choć czar sentymentu nie pozwala nam spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że przynajmniej część naszych hitów z dzieciństwa zestarzała się i trąci myszką, to jednak nasze dzieci, które nie zostały skażone szwungiem do starożytnych młodzieżówek, mogą nam ze stoickim spokojem wygarnąć, że taki np. wehikuł, to żadna atrakcja, bo BMW serii fęfnaście, ojca ich kolegi z klasy, ciągnie dwieście na dwójce. Możemy oponować, że bimer nie pływa, ale jesteśmy na z góry przegranej pozycji, bo starocie są “słabe”. Co zatem może być mocne?
Agnieszka Stelmaszyk postanowiła wypełnić niszę współczesnej młodzieżowej powieści przygodowej. Niszę, która z jednej strony jest hołubiona przez twórców zagranicznych (choćby seria “Ulysses Moore”), z drugiej, jakby zapomniana przez polskich literatów. Choć zatem jako stary piernik przyczepię się w końcówce tego tekstu do kilku rzeczy, to jednak pierwszą część serii “Kronik Archeo”, uważam za naprawdę niezłą pozycję gatunku i dobry początek wkręcania młodego czytelnika w świat przygody. Ba, mało tego, przy okazji tego wkręcania można również uzyskać walor edukacyjny, co dla niejednego ambitnego rodzica, będzie być może powodem (oby nie jedynym), do wysupłania kasy na książkę.
Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Oto dwie zaprzyjaźnione rodziny archeologów egiptologów zostają wysłane do Egiptu, by zbadać nowoodkryty grobowiec, który być może krył w sobie doczesne szczątki Nefertiti, żony faraona Echnatona. Być może, ponieważ grobowiec został złupiony, a kartusze z imieniem nieboszczyka zostały skrzętnie skute. Wraz z rodzicami do krainy piramid przylatuje piątka rezolutnych pociech płci obojga i z wielkim zapałem rzuca się pomagać staruszkom w rozwiązaniu zagadki tajemniczego grobowca X, a w perspektywie w odnalezieniu tajemniczego klejnotu, mapą dotarcia (a właściwie jej kawałkiem), do którego, dysponuje równie tajemnicza starsza dama. Jako że zdobyciem królewskiej biżuterii są też zainteresowani handlarze starożytnościami, konflikt interesów obydwu grup jest nieunikniony. Jak skończy się pojedynek piątki małolatów z doświadczonymi czarnymi charakterami …? Wiadomo, że jest kontynuacja, więc pewnie dobrze, ale to samo myśleli ci, którzy czytali Martina. Słowem, nie przeczytacie, pewności czy wszyscy przeżyli mieć nie będziecie.
Agnieszka Stelmaszyk postanowiła wypełnić niszę współczesnej młodzieżowej powieści przygodowej. Niszę, która z jednej strony jest hołubiona przez twórców zagranicznych (choćby seria “Ulysses Moore”), z drugiej, jakby zapomniana przez polskich literatów. Choć zatem jako stary piernik przyczepię się w końcówce tego tekstu do kilku rzeczy, to jednak pierwszą część serii “Kronik Archeo”, uważam za naprawdę niezłą pozycję gatunku i dobry początek wkręcania młodego czytelnika w świat przygody. Ba, mało tego, przy okazji tego wkręcania można również uzyskać walor edukacyjny, co dla niejednego ambitnego rodzica, będzie być może powodem (oby nie jedynym), do wysupłania kasy na książkę.
Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Oto dwie zaprzyjaźnione rodziny archeologów egiptologów zostają wysłane do Egiptu, by zbadać nowoodkryty grobowiec, który być może krył w sobie doczesne szczątki Nefertiti, żony faraona Echnatona. Być może, ponieważ grobowiec został złupiony, a kartusze z imieniem nieboszczyka zostały skrzętnie skute. Wraz z rodzicami do krainy piramid przylatuje piątka rezolutnych pociech płci obojga i z wielkim zapałem rzuca się pomagać staruszkom w rozwiązaniu zagadki tajemniczego grobowca X, a w perspektywie w odnalezieniu tajemniczego klejnotu, mapą dotarcia (a właściwie jej kawałkiem), do którego, dysponuje równie tajemnicza starsza dama. Jako że zdobyciem królewskiej biżuterii są też zainteresowani handlarze starożytnościami, konflikt interesów obydwu grup jest nieunikniony. Jak skończy się pojedynek piątki małolatów z doświadczonymi czarnymi charakterami …? Wiadomo, że jest kontynuacja, więc pewnie dobrze, ale to samo myśleli ci, którzy czytali Martina. Słowem, nie przeczytacie, pewności czy wszyscy przeżyli mieć nie będziecie.
Nie spodziewajcie się po tej książce zwrotów akcji rodem z bestsellerowych thrillerów. Zawieście też na kołku Wasze dorosłe poczucie prawdopodobieństwa, bo inaczej kilka akcji będziecie z pewnością musieli skwitować prychaniem pod nosem lub dosadnym komentarzem. Pamiętajcie, że to książka dla dzieci i tzw. młodszej młodzieży, więc parę rzeczy jest uproszczonych i doprawionych takim sosikiem, żeby kartki same się odwracały, a nerwowy szept: “Co dalej?!” niósł się po pokoju. U mnie się niósł dosłownie, bo książkę, ze względu na nieczytatego pięcio- oraz leniwego siedmiolatka, czytałem na głos. I zważywszy, że wczoraj przeczytałem blisko 150 stron, a wypuszczany byłem tylko na krótkie wizyty w kuchni, celem przepłukania gardła minerałką, to śmiało mogę powiedzieć - przygoda chwyciła chłopów w objęcia.
No tak, ale miałem też popsioczyć. Trochę szwankują korekta z redakcją. Ta pierwsza przepuszczając spore stadko literówek, które były dość upierdliwe przy lektorzeniu potomstwu. Ta druga, nie poprawiając takich niezręczności językowych jak: “(...) z jego ramion spływał długi czerwony płaszcz z białym orłem w koronie na prawym ramieniu” albo “(...) uśmiechała się szeroko, świecąc równiutkimi i śnieżnobiałymi ząbkami, dumą niejednego dentysty”. Pozostaje jeszcze kwestia strony ilustratorskiej, autorstwa Jacka Pasternaka, co do której mam wybitnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony mamy bowiem coś na kształt, nie cierpianej przeze mnie, techniki “martynkowej”, tylko w wersji troszkę mniej słit, z drugiej, całkiem sympatyczne szkice, które ładnie uzupełniają wiedzę podaną w tekście (szkoda jednak, że nie ma fotografii). Jak dla mnie remis.
Podsumowanie? Chłopaki chcą czytania kolejnej części, więc to chyba najlepsza rekomendacja. A mnie pozostaje mieć nadzieję, że przy kolejnych tomach nie będę już musiał zamieszczać akapitu z gderaniem. Spróbujcie!
No tak, ale miałem też popsioczyć. Trochę szwankują korekta z redakcją. Ta pierwsza przepuszczając spore stadko literówek, które były dość upierdliwe przy lektorzeniu potomstwu. Ta druga, nie poprawiając takich niezręczności językowych jak: “(...) z jego ramion spływał długi czerwony płaszcz z białym orłem w koronie na prawym ramieniu” albo “(...) uśmiechała się szeroko, świecąc równiutkimi i śnieżnobiałymi ząbkami, dumą niejednego dentysty”. Pozostaje jeszcze kwestia strony ilustratorskiej, autorstwa Jacka Pasternaka, co do której mam wybitnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony mamy bowiem coś na kształt, nie cierpianej przeze mnie, techniki “martynkowej”, tylko w wersji troszkę mniej słit, z drugiej, całkiem sympatyczne szkice, które ładnie uzupełniają wiedzę podaną w tekście (szkoda jednak, że nie ma fotografii). Jak dla mnie remis.
Podsumowanie? Chłopaki chcą czytania kolejnej części, więc to chyba najlepsza rekomendacja. A mnie pozostaje mieć nadzieję, że przy kolejnych tomach nie będę już musiał zamieszczać akapitu z gderaniem. Spróbujcie!
Fotografie oryginalnych zabytków kosztują, panie dziejku, więc taniej je odrysować z internetu:) Podczytywałem tom poświęcony Grecji i ramki są bardzo kształcące, fabuła raczej nie dla dużych i marudnych chłopców:) Chwilowo rzecz stoi na półce i czeka - czy się doczeka, jest zagadką:)
OdpowiedzUsuńAle te odrysowania w sensie dodatku ilustratorskiego do ramek, które chwalisz (a ja te pochwały popieram), są naprawdę wcale niezłe. Natomiast reszta ... :( A fabuła jak na mój gust naciągana i operująca zbyt dużą ilością deusów z machiny jak na moje nerwy. Wiesz: "miała przeczucie", "instynkt podpowiadał jej" itp. Starzy autorzy tak tym nie szafowali. No, ale w końcu ja nie jestem targetem :)
UsuńUważam, że pisząc dla dzieci, też nie należy przesadnie chodzić na skróty i faktycznie, drzewiej tego nie bywało:PP Albo bywało, tylko nie zwracaliśmy uwagi:)
Usuń"Dla dzieci trzeba pisać tak, jak dla dorosłych, tylko lepiej." twierdził Maksym Gorki i myślę, że trudno odmówić mu racji. W moim Starszym wszczepienie w finale wątku paranormalnego wywołało pogardliwe prychnięcie i komentarz: "Nie no, to już przesada!", a facet ma tylko 8 lat :)
UsuńCo potwierdza mądrość Gorkiego i tego się trzymajmy, a może niech autorzy się trzymają:)
UsuńJak już ustaliliśmy u momarty, jednym z nich jest Paweł Beręsewicz :) Jako grymaśni rodzice liczymy na więcej :P
UsuńGrymaśni, upierdliwi i wymagający :P
UsuńBo ja, panie, podatki na to płacę! :P
UsuńCo więcej, płacisz za to w księgarni :P
UsuńJa czytam właśnie tom drugi "Kronik" - i targetowi docelowemu się podoba. Jako swego rodzaju "spec od historii" tylko mogę przyklasnąć takiemu lekkiemu jej podaniu - dzieciakom się podoba i sporo (przynajmniej mój domowy dzieciak) z tego zapamiętują.
UsuńDodam jeszcze, że w naszej szkolnej bibliotece to nieliczne książki do których stworzyła się "lista kolejkowa", łącznie z tym, że i kilkoro gimnazjalistów (w tym jeden niemal całkowity analfabeta) się wciągnęło i już czekają na najnowszy tom, który jakoś w czerwcu ma wyjść.
A już całkiem obok tematu - byłam wczoraj na spotkaniu autorskim z Pawłem Bręsewiczem - niesamowity facet. Przekrój wiekowy był duży (od 10 do 16 lat) i z wszystkimi znalazł wspólny język, dwie godziny minęło nie wiadomo kiedy...
Z tą lekkością, to czasem jest ona posunięta zbyt daleko. Dziecko archeologa, teoretycznie włamujące się do grobowca i niszczące starożytne pieczęcie, to dla mnie trochę nie halo. Z drugiej strony nastolatek żądny przygody ... Znów pewnie się czepiam, bo zapomniał wół :)
UsuńU nas co prawda kolejki nie ma, za to sam co najmniej trzykrotnie byłem świadkiem zapytań o kolejne części. Całe szczęście ostatnio były zakupy i seria została uzupełniona, więc machina czytelnicza powinna ruszyć :)
Co do pana Pawła, to mam nadzieję, że uda mi się go "pozyskać" za rok w ramach spotkań z DKK. Chyba, że wykrzeszę w sobie odrobinę energii, żeby rozejrzeć się za innym źródłem finansowania. A zależy mi bardzo :)
U nas pan Paweł właśnie w ramach DKK był, bo oprócz "dorosłego" mamy w gminnej bibliotece grupę dziecięcą i młodzieżową.
UsuńPrzygodówka ma swoje prawa - a pieczęcie zniszczono w wyższym celu, aby znaleźć skarb przed złodziejami... Popatrz na to z drugiej strony: te pieczęcie i tak padłyby ofiarą;)
Przy okazji ilustracji - mnie "martynkowate" jakoś baaardzo nie rażą (choć kiczowate są bez dwóch zdań), większe uczulenie mm na te "disneyopodobne". Ale (tu będzie spojler) jak w trzecim tomie zobaczyłam (str. 147) aktualnego Wielkiego Mistrza Krzyżackiego stylizowanego na prymasa to mi ręce opadły... Żeby było jasne - w tekście wyraźnie stoi, że gość ubrany był w świetnie skrojony garnitur.
Dlatego zaznaczam, że to tylko moje kwękanie i że rzecz całą rozumiem, choć całą tę dziecięcą krucjatę po skarb, z perspektywy rodzica, uważam za wysoce nieodpowiedzialną :P Co do ilustracji, to ustalmy, że stoimy na wspólnym stanowisku, iż nie są najmocniejszą stroną książek serii :) No i jednak "Skarb ..." w konwencji Disneya ...? Nawet moja wyobraźnia ma ograniczenia :D
UsuńWiesz u mnie na wsi mówią: Nie pamięta wół jak cielęciem był...
UsuńJakoś nie potrafię sobie wyobrazić Bazyla jako wzorowe chłopię co to robi tylko to co mamcia i papcio pozwolą;P
A "Skarb..." tyż martynkowy.
Moja wyobraźnia też ma jakieś granice;)
Pozwolę sobie w tym momencie spuścić zasłonę milczenia :P
UsuńPrzy technice “martynkowej” oplułam sobie ekran. :D
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu mam chrapkę na ten cykl, ale kupować nie będę. Moja trzynastoletnia panna to już takie rzeczy tylko z doskoku poczytuje i z towarzyszącym lekkim ironicznym uśmieszkiem - teraz na topie raczej wampiry są, chociaż o "Zmierchu" et consortes wyraża się pogardliwie i naśmiewa z koleżanek mających go w poważaniu. :)
Zawsze mam problemy z opisywaniem strony wizualnej książek, bo brakuje mi fachowego słownictwa, więc uciekłem w porównanie :) Trzynastolatka, jeśli czytelniczo otrzaskana (z góry przepraszam, że śmiałem sugerować iż jest inaczej :) ), może rzeczywiście kręcić nosem. To chyba jednak rzecz dla młodszych dzieci.
UsuńAno, otrzaskana. Ostatnio proponowałam jej Miasteczko Salem i Draculę, żeby się w klasyce wampirycznej rozpatrzyła, a nie tylko te nowe makabryczności czytała. ;) Tylko boję się, że jak po Kinga sięgnie, to wsiąknie, bo to podatny wiek, a ja nie wszystko znam (nie lubię horrorów) i nie wiem, co mogłaby czytać. Usiłuję ją kierować w kierunku SF, ale opornie idzie (szkoła nie przyczynia się do polubienia serwując Bajki robotów - za wcześnie i za sztampowo omawiane), woli fantasy i przygodówki. Popracuję jeszcze nad nią.
UsuńKurczę, "Miasteczko ..." czytałem jakoś pod koniec starej podstawówki i, o czym już kilka razy wspominałem, chodziłem spękany przez jakiś czas, a sypiać sypiałem przy szczelnie zasuniętych zasłonach. Ale to było dawno, kiedy jeszcze nie było wampirycznej mody, która, mam wrażenie, z krwiopijcami oswoiła na tyle, że teraz młodzi ludzie zamiast trząść portkami, widząc zmorę z zębiskami, trzęsą się ze śmiechu. Albo z niecierpliwości czy kolejny klon Belli pójdzie na całość z jakimś pięknym nieumarłym :) Co do SF, to mnie ominęło w młodości prawie całkowicie i przeżyłem, więc ... Nadrobi po trzydziestce :P
UsuńA ja dopiero niedawno przeczytałam, żeby klasykę gatunku poznać. To przez tę niechęć do horrorów, a ta z kolei powstała przez film "Zemsta po latach" obejrzany gdzieś na początku liceum. Była tam scena z wózkiem inwalidzkim zjeżdżającym ze schodów - bałam się spojrzeć na jakiekolwiek schody, jeśli nie były rzęsiście oświetlone, na strych długo nie wchodziłam. Sceny na ciemnawym powietrzu też zaskutkowały lękiem przed ciemnością - jak ja wtedy szybko do domu wracałam... ;) Taki to wiek podatny. Ale faktycznie, teraz już chyba dzieciaki raczej się pośmieją niż przejmą.
UsuńZ SF mnie pocieszyłeś. Mam skrzywione plany, bo ja zaczęłam w podstawówce. :)
Ja z genów jestem bojaźliwy, więc jak dołączyć horror ... W każdym razie nigdy nie uprawiałem tylu nocnych biegów co teraz :P A z SF spotykam się czasem teraz i mam dużo uciechy z odkrywania :)
UsuńNo i ja teraz nie wiem: czytać czy nie czytać? Przeczytałam post i stwierdziłam, że czytać (unikając koron na ramieniu); przeczytałam Wasze komentarze i doszłam do wniosku, że niekoniecznie:( Wisiałam ostatnio nad tym w księgarni, szukając prezentu dla dziesięciolatki, która księżniczki to niekoniecznie, ale przygodówki i owszem, i ostatecznie... wzięłam Ulyssesa. Szalę przeważyły obrazki - technika martynkowa jak nic!:P
OdpowiedzUsuńZrób test, dajmy na to, 50 stron. Nie chwyci, trudno. Chwyci, będziesz miała co podrzucać :) I tak jesteś w tej dobrej sytuacji, że masz samodzielnego czytelnika. Pomyśl o moim gardle i uroń łzę :P A "martynkowe" ilustracje zaklej wydrukowanymi z netu zdjęciami z zabytkami Egiptu :)
UsuńZ zachwytami nad tą czytelniczą samodzielnością bym nie przesadzała - spryciarz czyta tylko co cieńsze książki, podejrzewam że po to, by móc nazajutrz wszem i wobec dumnie głosić: "a ja wczoraj przeczytałem sam aż trzy książki!":P Moje gardło także więc dalej dostaje w kość (wczoraj dwa upiornie długie rozdziały "Pinokia" i jeden, równie długi, "Czarownicy piętro niżej", uff!).
UsuńZ Archeo pewnie spróbujemy, choć powstrzymuje mnie to, że w mojej bibliotece pani Stelmaszyk ani kawałka, więc trzeba będzie zaeksperymentować i na własnej kieszeni:(
Dobre i to. U mnie wertowane w nieskończoność są tylko kolejne numery "Kick It!" :) Co do prób, to ja pójdę w drugą stronę niż Ty i odpalę "Ulyssesa", który onegdaj został uznany za lekturę zbyt straszną. A szkoda, bo dla wzroku znacznie przyjemniejszy :)
UsuńKsiążkę tę Smok któryś dostał na zakończenie roku w polskiej szkole. Wzgardził, niestesty. Skądinąd sporo dobrego słyszałam o tej serii i skrycie liczyłam, że dadzą się przekonać (obaj), ale coś mi się zdaje, że chyba już wyrośli z tego etapu (z "Władcą pierścieni" chyba "Kroniki Archeo" nie mogą konkurować). Rozbiło mnie zdanie o "technice martynkowej" - wprawdzie nie wiem, w czym dokładnie rzecz, ale zamieszczona ilustracja zaprowadziła mnie na właściwy trop:-)
OdpowiedzUsuńU wydawcy książki widnieją w kategorii 6-10 lat i myślę, że to dobre widełki wiekowe. Z drugiej strony anek pisze w komentarzu o gimnazjalistach, którzy czytają Kroniki, więc trudno generalizować. Do "Władcy ..." trudno porównywać, bo to i nie ten gatunek i nie ten stopień skomplikowania opowiadanej historii.
UsuńKroniki Archeo mamy w planach. A "Tajemnica człowieka z blizną" Pawła Beręsewicza rewelacyjna - świetnie się bawiłam czytając synowi, a on był autentycznie zaintrygowany. Cały czas mam nadzieję na kontynuację!
OdpowiedzUsuńJak tylko skończymy czytanego MacDonalda, to weźmiemy się za "Człowieka ...", bo co krok, to zachwyty :D
UsuńMam nadzieję, że będziecie zadowoleni. :)
UsuńZobaczymy. Rankiem wypożyczyłem :)
UsuńZastanawaim się czy mojemu 12-latkowi podpasi (czyta ostatnio wspomnienia amerykanskiego marines ...z jakiejś akcji ... - sam na targach książki wypatrzył, kupił za swoje i czyta !)
OdpowiedzUsuńJak już pisałem wyżej, ciężko stwierdzić. Podobanie się zależy od tak wielkiej ilości czynników, że nie znając dobrze czytelnika, powiedzenie mu: "Idź i czytaj, bo świetne!", to samobójstwo. Ba, nawet dość znanemu czytelnikowi (Bartek) czasem nie pasuje coś, co ojcu (Bazyl) wydawało się stuprocentowym pewniakiem. Dlatego napisałem "Spróbujcie!" :P
Usuń