"Sorry Marto, sorry Marto", że tak strawestuję (chyba), słowa piosenki Marii. No bo jednak mimo całej sympatii do Cię, Ałtorko, z marketingowego, a więc dość istotnego dla Ciebie punktu widzenia, dałem ciała. Bywa bowiem tak, że w lewej kolumnie mojego bloga wisi sobie to nieszczęsne, okładkowe "W trakcie ...", miesiąc, dwa i świadcząc o mojej blogerskiej indolencji, równocześnie jednak eksponuje i, chwytam się tej myśli, reklamuje. Niestety w przypadku Twojej książki ta zasada nie zadziałała. Po prostu przez dwa dni, które zajęła mi jej (książki, nie zasady), lektura, nie znalazłem czasu, by zająć się czymś co mogłoby mnie wyrwać z przemiłego towarzystwa: Salki, Niedasia, sióstr Bolesnych, pewnego młodego filologa, filigranowej blondynki w glanach oraz najmniejszego, co nie oznacza, że najmniej ważnego, paputa o wdzięcznym mianie Roy Keane. Więc Ty mi wybacz, a ja już sam sobie w brodę napluję, za brak promołszyn dobrej książki.
Z drugiej strony przyjmij dziękczynienie, za tę menażerię fantastyczną, której poczynania dały mi tak wiele uciechy, że i smark był u nosa i łza, śmiechu rubasznego będąc skutkiem, policzek kalała, że o walce z sphincter vesicae nie wspomnę. To Ty w końcu powołałaś do życia Niedasia, żarłoka gargantuicznego, gracza w WoW wcielonego, kipera amatorskiego acz wielce ochoczego, chłopca i studenta wiecznego. O jakże miło było powspominać czasy, kiedy człek z jednej sztancy z Niedasiem był odbity i na tych samych falach nadawał. Ty także, poprzez klawiszów pociskanie, życie dałaś Jadze, która jest kwintesencją starości w wydaniu, które, jak sobie pochlebiam, będzie mi dane propagować. Reszta postaci też ujdzie.
Ale cóż same postacie bez tła, bez dialogu, bez akcji? Dzięki Ci zatem Ałtorko za obraz Wrocławia (tego teraz i tego wtedy), miasta do którego wybieram się rok piąty i jako ta sójka za morze, dotrzeć do niego nie mogę, a które teraz mam jeszcze większą ochotę odwiedzić. Bo może w końcu. Dzięki za rozmowy między bohaterami, bo to retoryka, w której się odnajduję. Kąśliwość, docinki, dowcip, gra skojarzeń, neologizmy, ach, jakże miłą jest myśl, że wszedłbym między wymienione w pierwszym akapicie "wrony" (i papugę) i krakałbym jak one. Dzięki w końcu za akcję, która mimo, że momentami delikatnie siada, to jednak ładnie jest poprowadzona.
"Nomen Omen" to sprawnie napisana powieść, w której żywe łączy się z martwym, poważne z błahym, małe w glanach z bladym na gębie, a rude i biuściaste z wymoczkowatym. Jest przy jej lekturze miejsce i na śmiech z głębi trzewi, jest i na zadumę nad skomplikowanymi losami miasta, mieszkańcom którego XX wiek zapewnił swoisty historyczny rollercoaster, owocujący rodzinnymi tajemnicami i życiowymi tragediami. Mnie się podobało bardzo, a w zasadzie jedyną rzeczą, za którą mam ochotę huknąć na Martę jest nadużywanie słówka "tealight" w ostatnich partiach tekstu. Okociło tymi świeczuszkami, oj, okociło.
Zatem, madamy i mesiery, książka w dłoń, herbata z maliną w kubek i czytać! Chyba, że, nomen omen, czaicie rytuał herbaciany jako ja i siostry Bolesne, to wtedy wedle przepisu:
"– Jaguś, herbata! – zakomenderowała natychmiast najstarsza z sióstr Bolesnych.
– Z malinami?
– Maliny są dobre na katar. Lej rum!
– Ha! Słusznie! – Pani Jaga natychmiast podreptała żwawo do kuchni (...)"
Z drugiej strony przyjmij dziękczynienie, za tę menażerię fantastyczną, której poczynania dały mi tak wiele uciechy, że i smark był u nosa i łza, śmiechu rubasznego będąc skutkiem, policzek kalała, że o walce z sphincter vesicae nie wspomnę. To Ty w końcu powołałaś do życia Niedasia, żarłoka gargantuicznego, gracza w WoW wcielonego, kipera amatorskiego acz wielce ochoczego, chłopca i studenta wiecznego. O jakże miło było powspominać czasy, kiedy człek z jednej sztancy z Niedasiem był odbity i na tych samych falach nadawał. Ty także, poprzez klawiszów pociskanie, życie dałaś Jadze, która jest kwintesencją starości w wydaniu, które, jak sobie pochlebiam, będzie mi dane propagować. Reszta postaci też ujdzie.
Ale cóż same postacie bez tła, bez dialogu, bez akcji? Dzięki Ci zatem Ałtorko za obraz Wrocławia (tego teraz i tego wtedy), miasta do którego wybieram się rok piąty i jako ta sójka za morze, dotrzeć do niego nie mogę, a które teraz mam jeszcze większą ochotę odwiedzić. Bo może w końcu. Dzięki za rozmowy między bohaterami, bo to retoryka, w której się odnajduję. Kąśliwość, docinki, dowcip, gra skojarzeń, neologizmy, ach, jakże miłą jest myśl, że wszedłbym między wymienione w pierwszym akapicie "wrony" (i papugę) i krakałbym jak one. Dzięki w końcu za akcję, która mimo, że momentami delikatnie siada, to jednak ładnie jest poprowadzona.
"Nomen Omen" to sprawnie napisana powieść, w której żywe łączy się z martwym, poważne z błahym, małe w glanach z bladym na gębie, a rude i biuściaste z wymoczkowatym. Jest przy jej lekturze miejsce i na śmiech z głębi trzewi, jest i na zadumę nad skomplikowanymi losami miasta, mieszkańcom którego XX wiek zapewnił swoisty historyczny rollercoaster, owocujący rodzinnymi tajemnicami i życiowymi tragediami. Mnie się podobało bardzo, a w zasadzie jedyną rzeczą, za którą mam ochotę huknąć na Martę jest nadużywanie słówka "tealight" w ostatnich partiach tekstu. Okociło tymi świeczuszkami, oj, okociło.
Zatem, madamy i mesiery, książka w dłoń, herbata z maliną w kubek i czytać! Chyba, że, nomen omen, czaicie rytuał herbaciany jako ja i siostry Bolesne, to wtedy wedle przepisu:
"– Jaguś, herbata! – zakomenderowała natychmiast najstarsza z sióstr Bolesnych.
– Z malinami?
– Maliny są dobre na katar. Lej rum!
– Ha! Słusznie! – Pani Jaga natychmiast podreptała żwawo do kuchni (...)"
Jak rany, ale żeś popadł w słowotok, ledwo nadążałem. Ale NO nader jest zacne, nader. Całkiem wręcz niezłe, bym powiedział :D
OdpowiedzUsuńI zbalansowane bardziej niż "Dożywocie", choć i tam znajdowałem kawałki, które wprawiały mnie w zadumę :)
UsuńZgadza się, konstrukcja nader poprawna :)
UsuńJa tam u Marty lubię to, że wyczarowuje takie ekipy, których członkiem chętnie bym był. Golnąłbym z Niedasiem, kilnął gada z Jagą i tak dalej i w ten deseń. Tylko przed matką Salki bym nawiewał :D
UsuńO widzisz, a ja się ogólnie cieszę, że nie mam takiej ekipy pod bokiem :)
UsuńJa zawsze miałem słabość do poj..., erm, wariatów. W pozytywnym tego słowa znaczeniu :D
UsuńSzaleńców to ja się boję :D
UsuńCzyli jak już będę na swoim, nie odwiedzisz? :P
UsuńA, Ciebie to się nie boję :P
UsuńKij nie konstrukcja, samo tak wyszło. A nawet wypełzło.
OdpowiedzUsuńWażne, że nie kij w tyłku, bo tego bym nie zniósł :P
UsuńKonstrukcja prosta jak kij, czyli klasyczna klarowność :P
UsuńMuszę zainwestować w procę...
UsuńW kałacha...
UsuńCzyli kij, który ma trzy końce? Dobrze, że wszystko wyszło dobrze, a nie kijowo :P Nomen omen :D
UsuńNie bój żaby, następną razą się postaram! :D
UsuńCzekamy, zacierając rączki z uciechy.
UsuńŻeby Wam tylko z tego zacierania nie odpadły... ^v^
UsuńJak odpadną, prześlemy Ci w paczce, dodatkowe kończyny zawsze się przydadzą, nie?
UsuńKto dopłaca za nadgabaryt? :P
UsuńZrobimy ściepę, wszystko dla kochanej Ałtorki.
Usuńrety, pomnik słowotoczny uwielbieniem bijący, a mnie tylko szybko się czyta, ale nie zachwyca.
OdpowiedzUsuńSerio? A ja myślałem, że to mocno przegadane: "Fajne, ale bierzcie pod uwagę, że mocno w tylu Bazyla, więc nie każdemu może się podobać". Kurczę, nawet podsumować w dwóch słowach nie potrafię :P
UsuńNo nieee, ja Cie zakatrupię! Jak Ty piszesz, jak zachęcasz! A Ty wiesz jaki ja już mam stos do czytania?! Ładnie to tak kusić? A jeszcze ten Wrocław w tle...Ech....No, a tak w ogóle, to jak się w końcu do Wrocławia wybierzesz to dawaj znaka, bo chętnie się spotkam z Tobą na herbacie z malinami ;)
OdpowiedzUsuńBoję się zakatrupienia, więc jeszcze przemyślę to dawanie znaka :P Ta herbatka, to prędzej na TKwK jeśli się wybierasz, bo ten rok absolutnie stacjonarny :(
Usuńa wybieram się, przynajmniej tak myślę w dniu dzisiejszym. Zarejestrowałam się już, ale co będzie w październiku, to jeszcze nie wiem :)
UsuńPrawdopodobnie będę się kręcił w sobotę. Jako zwykły, niezrzeszony czytelnik :P Ale że do października czasu mrowie a mrowie, to podobnie jak u Ciebie, są to tylko moje mgliste plany :)
UsuńŚwietne! I tekst i książka (wnioskując z tekstu) rzecz jasna. A jeśli chodzi o herbatkę to preferuję sposób sióstr Bolesnych:) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie no, książka jednak lepsza :D Ale, podkreślam powtórnie, ja mam gusta dziwne i w razie niekompatybilności z prozą Marty, proszę mnie nie nękać, nie killować i nie przebijać osikanym kołkiem :P
UsuńDobrze gada, dać mu wódki. Rumu. Czy co tam.
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie killnąć gada :P
UsuńMoże Agnes chodziło o to, że po wódce łatwiej kliknąć? ;)
UsuńZnaczy killnąć
UsuńW czasach, kiedy jeszcze miałem czas na granie, próbowałem, na niezłej bani, sesji w Diablo 2. Nie nada. Gadów dwa razy więcej i zawsze te w które klikałem, to nie były te "prawdziwe" :)
Usuń