czwartek, 20 listopada 2008

"Harry Potter i Insygnia Śmierci" J. K. Rowling


Nigdy nie byłem fanem Harry'ego na miarę nocnego wystawacza w przedempikowych kolejkach, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zarwałem przynajmniej jednej nocki, czytając jego poprzednie przygody. Korzystając zatem z nowej dostawy bibliotecznej, zapoznałem się z "Insygniami Śmierci". Cykl się dopełnił, a ja przyznam szczerze, odetchnąłem z ulgą. Bo mimo, że w każdym kolejnym tomie tego wielkiego cyklu, Autorka dokładała coś nowego, schemat wydarzeń był w każdym bardzo podobny. A poza tym z niecierpliwością czekałem na grande finale :)
"Insygnia ..." odbiegają od znanej nam kalki, (wakacje, powrót do Hogwarthu, przygody na uczelni i w jej okolicach, narastające zagrożenie i bęc!, Harry znów wygrywa z jakąś paskudą, albo i Sami-Wiecie-Kim) i jeśli ktoś nie czytał sieciowych spoilerów, rzeczywiście może zadawać sobie pytania: "Co dalej?" i "Jak się to skończy?", niecierpliwie przerzucając kolejne z, blisko ośmiuset, stron.
No właśnie, ośmiuset. Zaczyna się co prawda od trzęsienia ziemi, ale ślamazarność akcji w kolejnych rozdziałach, usypia. Autorka raz po raz powtarza pewne kwestie, jakby koniecznie chciała się upewnić, że czytelnik zrozumiał jak wielkie dylematy gnębią Pottera. Rzuca trójką bohaterów z kąta w kąt i nic z tego właściwie nie wynika. Małe ciach, ciach dobrze by książce zrobiło.
Co jeszcze dorzucić do worka narzekań? Nie wiem czy to moje wrażenie, ale sceny walk zostały napisane, jakby znad ramienia autorki zerkał gość z Warnera i krzyczał: "Więcej błysków, więcej rozpierduchy, więcej efektów!", a jedyne co biedna pani Rowling mogła zrobić to kierować tę jatkę w stronę tych złych. Bo drugie moje wrażenie jest takie, że Zło w tej książce jest strasznie pobłażliwe dla Dobrego, ze szczególnym uwzględnieniem najbliższego otoczenia Harry'ego. Acha, jest jeszcze sprawa nieszczęsnego ostatniego rozdziału, ckliwego do bólu, niepasującego do cyklu i zupełnie niepotrzebnego.
Dobra, ponarzekałem, ale przecież skończyłem w trzy dni i to przy wiecznym braku czasu. Czasem było trudno, bo autorka, jak króliki z worka, wyciąga wątki z zakurzonych już, w mej pamięci, części cyklu, ale dawałem wiarę, że tak właśnie było i szedłem naprzód. Najpierw powoli jak żółw..., a później coraz szybciej. Ponieważ? Ponieważ chciałem potwierdzić, to co podejrzewałem i pożegnać młodzieńca, z którym przez tę parę latek i tomów jednak jakoś tam się związałem. No więc, cześć! :)

2 komentarze:

  1. Hehe, nie jestem fanem Harry'ego, ale czytam wszystko, co o nim napisano :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też zraziło to zakończenie i powolna akcja przez połowę książki.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."