środa, 19 listopada 2008

"Magnetyzer" Konrad T. Lewandowski


Wspominałem niejednokrotnie, ale przypomnę, że kryminały to nie jest mój ulubiony gatunek literacki. Czasem jednak mam ochotę na spotkanie z panem w prochowcu i nieodłącznym stetsonie na głowie i wtedy sięgam po kryminał. Retro - kryminał. Miłośnicy smutnych detektywów z problemami znają chandlerowego Marlowa i krajewskiego Mocka. Śpieszę donieść, że do ekipy dołączył lewandowski Drwęcki. Jerzy Drwęcki, gwoli ścisłości.
W telegraficznym... Rzecz dzieje się w przedwojennej Warszawie, po której grasuje, posiadający magnetyczną moc wpływania na ludzką psychikę, potwór w ludzkiej skórze. Wykorzystując nieetyczne odkrycia XIX-wiecznego, rosyjskiego magnetyzera Razguninowa, uśmierca dziewuszki z dobrych domów i podporządkowuje sobie grupę ludzi ulicy w sobie tylko znanym celu. Jakim? Odpowiedzi przyniesie lektura.
Niestety "Magnetyzer" nie zahipnotyzował mnie do tego stopnia, bym nie mógł się odeń oderwać. Po pierwsze główny bohater. Niby mądry (niedoszły akademik), niby tajemniczy (prawie nic Autor o jego przeszłości nie pisze), niby kozak (rozwala jakiegoś super bandziora ze swego colta 1910), a jednak jakaś taka z niego, za przeproszeniem, dupa. Że już nie wspomnę, że prawy on i sprawiedliwy, a w miłości - płochy. Po drugie bohater planu drugiego - Hiacyntus Fedorczyk, bez którego pan komisarz byłby przepadł z kretesem. Żwawy dziadek, uczestnik powstania styczniowego i urodzony wodolejca, czego możemy doświadczyć na kartach powieści. Historia jego przodka, który z Razguninowem miał do czynienia, jest bowiem dla sprawy kluczowa i dozowana w kawałkach (sic!) przez całą książkę, pomaga Drwęckiemu rozwiązać zagadkę. No właśnie, po trzecie - zagadkę, która już na początku książki zagadką być w zasadzie przestaje. Po czwarte - drażniła mnie wszechobecność osób z ówczesnego "świecznika". Żeby zwykły, choć być może sławny, glina, spotykał wszystkie sławy epoki? Ja jeszcze rozumiem gości "Ziemiańskiej", ale czy on musiał biegać z Kusocińskim? Że o szarży emerytów na przebywającego w kawiarni Marszałka nie wspomnę.
Żeby nie było. Podobał mi się ładny i, mam wrażenie okupiony długim zbieraniem informacji, obraz stolicy lat 20-tych.
Podsumowując. Troszkę to jednak nudnawe, tym bardziej, że pomysł mi znany. Co prawda w "Nocnych dreszczach" Koontz'a psychomanipulacja, wspomagana była zastrzykiem z serum, ale jednak... Zresztą też mnie znudziło
:)

6 komentarzy:

  1. Bo być może Przewodas lepiej się czuje w klimatach s-f.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za to ja gorzej :) Nie wiem, nie czytałem. Za to wymieniona przez Ciebie ksywa, zaprowadziła mnie na stronę Autora, gdzie pozwoliłem sobie przeczytać "Ja o sobie". Hmm...

    OdpowiedzUsuń
  3. O, on ma stronę? Idę szukać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, czy aktualna, czy stara, ale, o, proszę - http://przewodas.w.interia.pl/

    OdpowiedzUsuń
  5. Raz zajrzałam i starczy.

    Czasem przyglądam się grupie 'sf-f' i bawi mnie wzajemne ujadanie, które ten pan potrafi znakomicie prowokować.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja nie miałem ni potrzeby (nie moje poletko), ni odwagi (a sądząc po, całe szczęście rzadkich, echach, docierających na pl.rec.ksiazki trzeba ją posiadać).

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."