Ze szczurami ostatni raz miałem bliżej do czynienia w czasach licealnych. Kajko, mój kumpel z klasy, hodował był bowiem gryzonia, a ja gościem u niego będąc, pozwalałem bestii przełazić z rękawa do rękawa mojej steranej bluzy. Od tej pory szczur pojawiał się w moim życiu epizodycznie i to tylko na kartach książek. Sytuację zmienił Sam Savage, którego "Firmin" jest niczym innym jak tylko zapisem losów pewnego, dość niezwykłego, szczura. Choć, oczywiście, nie tylko.
Powiem to od razu. Choć tytułowa postać jest przedstawiona w sposób, który wręcz nakazuje: "Musisz, no, musisz mnie polubić", Firmin nie wzbudził mojej sympatii. Moim zdaniem, ostatni wyraz podtytułu: "Przygody wielkomiejskiej szumowiny", najlepiej charakteryzuje główną postać. Ale zacznijmy od początku ...
W pewnym bostońskim antykwariacie przychodzi na świat trzynaścioro szczurząt. Ponieważ matka - alkoholiczka dysponuje tylko sześcioma parami sutków, trzynasty potomek jest ciągle niedożywiony. Z braku laku, a właściwie mleka, zabiera się do tego, co ma na wyciągnięcie ręki - książek. Te, oprócz utrzymywania przy życiu jego nikczemnego ciała, rozwijają w sposób dla szczura niezwykły, psyche Firmina. I oto mamy smutną, skrzywdzoną przez los, biedaczynę, która ukojenia szuka w lekturze, nikt jej nie kocha, a jedyny przyjaciel, podstarzały hipis, nie ma dla jego rozlicznych talentów zrozumienia. Skutkiem tej totalnej samotności jest ucieczka w świat pornografii, namiętnie oglądanej w pobliskim, "różowym" kinie. Prawda, że wzbudza instynkty macierzyńskie i chce się go przytulić? Dobrze, że jestem facetem i stwierdzam, że przytulanie Firmina, to ostatnia rzecz jaką bym uczynił.
Całe szczęście z relacji naszego przeintelektualizowanego bohatera, wyłania się też obraz antykwarycznego życia oraz pełnego brudu Bostonu lat sześćdziesiątych, miasta, którego już nie ma. Przemijanie dzielnicy, a szczególnie los księgarni Pembroke, prowadzonej przez Norma, przejął mnie o wiele bardziej niż los jej lokatora. Może dlatego, że przypomniał mi historię Pałacu Starej Książki.
Podsumowując - "Firmin", to dobra książka o samotności i sposobach jej oswajania, a nie, jak sugeruje okładka, rzecz o czytelnikach. I gdybyż tylko jeszcze narrator dał się polubić ...
O to miła odmiana po wszystkich ochach i achach pod adresem Firmina. Wczoraj przytargałam z księgarni, więc na pewno sprawdzę książkę na sobie.
OdpowiedzUsuńdededan Nie ma lepszego sposobu.
OdpowiedzUsuńFirmin jest na mojej liście "do kupienia". NIe umiem ostatecznie wywnioskować czy polecasz książkę, czy też nie ale opowieść szczura bardzo mnie ciekawi więc pewnie i tak się skuszę ;)
OdpowiedzUsuńNasze-czytanie To miganie się od jednoznacznego wskazania ma mnie uchronić przed zarzutami osób, którym się spodobało/nie spodobało. Taki zachowawczy jestem :) Przyznaję, że to dobra książka, a dla miłośników szczurów pewnie nawet bardzo. Ale zdanie trzeba wyrobić sobie samemu.
OdpowiedzUsuńCzytałam całkiem niedawno i się rozczarowałam. Odczucia względem szczura mam podobne do Bazylowych - nie polubiłam go, jest niesympatycznym zwierzakiem.
OdpowiedzUsuńW takim razie, skoro jest tyle różnych opinii, trzeba samemu przeczytać.:)
OdpowiedzUsuńNie dodałeś, że działo się to też w szkole na matmie i biologii, i że wylazł ci ten szczur z tego rękawa i wyglądał na świat. Kurczey przypomniałeś mi to z szkolnych lat. :)
OdpowiedzUsuńTermi