Ileż to razy ludzkość kryła się pod ziemią w ucieczce przed wszechświatowym kataklizmem? Ile razy przerażone tym, co stało się ileś tam lat temu na powierzchni, duszyczki, wekowały się w malutkich pokoiczkach i przemykały wąskimi korytarzami, naprawiając cieknące rury i psujący się sprzęt podtrzymujący życie. A przecież ta straszna straszność, o której ciągle mowa, wydarzyła się zazwyczaj, żeby użyć słów klasyka, czyli panasmoleniowej Pelagii, "Hohoho, a może jeszcze dłużej" i ktoś powinien się zaciekawić, czy coś się na górze nie zmieniło. I tak się zazwyczaj dzieje. Ot, choćby Maks z Albertem. Rozrywają płótno, a ratuje ich przelatujący bocian. Czy ich los powtórzą młodociani bohaterowie tytułowego "Miasta Cienia", musicie przekonać się sami.
"City of Ember", to wyprodukowany przez Toma Hanksa film familijny, który co prawda świeżością pomysłów nie zachwyca, ale z drugiej strony jest przeznaczony dla młodszego, niż ja, widza, który tej wtórności może nie zauważyć. Bliżej nieokreślony kataklizm spycha ludzi do Ember, podziemnego miasta, wybudowanego przez Ojców Założycieli (ech, Ci Amerykanie). Pierwszy mer miasta dostaje zabezpieczone pudełko z instrukcjami pozwalającymi, po 200 latach, opuścić schron. Po wspomnianym czasie skrzynka ma się otworzyć i ukazać swą tajemnicę. I wszystko byłoby super, gdyby nie jedno "ale". Otóż skrzynka, na przestrzeni wieków, zapodziewa się i otwiera z dala od ludzkich oczu. A życie w mieście toczy się dalej, z tym że z roku na rok jest coraz gorzej i gorzej. I gdyby nie dwójka młodych ludzi ..., ale nie uprzedzajmy faktów.
W skrócie. Takie sobie kino przygodowe, z niezłą rolą Billa Murraya jako skorumpowanego burmistrza i epizodem Tima Robbinsa, którego bardzo lubię. I tak naprawdę, dla mnie, wychowanego na "Indianie ...", niczym ponad to. Średniak.
być może obejrzę, ale jakoś po Twojej recenzji wielkim optymizmem nie pałam.
OdpowiedzUsuńmolikowanie.blog.onet.pl
Molik Ja sobie po prostu myślę, że po prostu za starym :D
OdpowiedzUsuń