Wydawać by się mogło, że kilkanaście nominacji do Oskara, w tym, w głównych kategoriach oraz przymiotnik "ciekawy" w tytule, powinno gwarantować, że film na którego oglądnięcie się zdecydowaliśmy, rzeczywiście będzie ciekawy. Nic bardziej mylnego. Otwarcie przyznaję, że "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", to jeden z nudniejszych i operujących sztampą filmów jakie zdarzyło mi się oglądać. I nawet gwiazdorska obsada (Pitt, Blanchett, Swinton) oraz nazwisko F. Scotta Fitzgeralda, którego opowiadanie adaptowano na potrzeby filmu, nudy towarzyszącej oglądaniu nie rozwiały.
Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że człowiek który wyreżyserował "Siedem", stworzył także film, o którym tu mowa. Czy była to chęć spróbowania czegoś innego niż thriller, gatunek, w którym David Fincher radził sobie nieźle (wspomniane "Siedem", świetna "Gra, czy "Podziemny krąg", na podstawie powieści Chucka Palahniuka), czy też chłodna kalkulacja pozwalająca na zauważenie obrazu przez członków Akademii - nie mam pojęcia. Faktem jest, że powstał film ładnie nakręcony, z ładnymi zdjęciami i muzyką, niezłą grą aktorską (choć Pitt wydał mi się bezpłciowy, jak zresztą cały film), ale o niczym.
Bo jedyną odbiegającą od normy rzeczą, która różni "Ciekawy przypadek ..." od setki innych filmów o czyimś życiu jest fakt, że główny bohater rodzi się jako 80-latek i w miarę upływu czasu młodnieje. Rodzi to oczywiście kilka implikacji nieznanych tym, którzy w czasie poruszają się zgodnie z ogólnie przyjętym trendem, jak choćby kwestia ojcostwa Benjamina, ale poza tym... nuda. I tak przez 166 min., bo tyle trwa gawęda o życiu nietypowego nowoorleańczyka.
Cóż, w moim mniemaniu trzeba czekać, aż pan David, usatysfakcjonowany trzema statuetkami (choć w pobocznych kategoriach) powróci do tego co wychodzi mu lepiej i stworzy coś elektryzującego, na miarę wspomnianego wyżej "Siedem".
Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że człowiek który wyreżyserował "Siedem", stworzył także film, o którym tu mowa. Czy była to chęć spróbowania czegoś innego niż thriller, gatunek, w którym David Fincher radził sobie nieźle (wspomniane "Siedem", świetna "Gra, czy "Podziemny krąg", na podstawie powieści Chucka Palahniuka), czy też chłodna kalkulacja pozwalająca na zauważenie obrazu przez członków Akademii - nie mam pojęcia. Faktem jest, że powstał film ładnie nakręcony, z ładnymi zdjęciami i muzyką, niezłą grą aktorską (choć Pitt wydał mi się bezpłciowy, jak zresztą cały film), ale o niczym.
Bo jedyną odbiegającą od normy rzeczą, która różni "Ciekawy przypadek ..." od setki innych filmów o czyimś życiu jest fakt, że główny bohater rodzi się jako 80-latek i w miarę upływu czasu młodnieje. Rodzi to oczywiście kilka implikacji nieznanych tym, którzy w czasie poruszają się zgodnie z ogólnie przyjętym trendem, jak choćby kwestia ojcostwa Benjamina, ale poza tym... nuda. I tak przez 166 min., bo tyle trwa gawęda o życiu nietypowego nowoorleańczyka.
Cóż, w moim mniemaniu trzeba czekać, aż pan David, usatysfakcjonowany trzema statuetkami (choć w pobocznych kategoriach) powróci do tego co wychodzi mu lepiej i stworzy coś elektryzującego, na miarę wspomnianego wyżej "Siedem".
Zgadzam się w całej rozciągłości. Film oglądałam na 3 raty, bo nie dałam rady w ciągu jendego posiedzenia, a i tak przewijałam niektóre fragmenty.
OdpowiedzUsuńUuuu, a miało być tak fajnie...
OdpowiedzUsuństrasznie mnie zmęczył ten film i nie obejrzałam do końca
OdpowiedzUsuńA mnie film bardzo przejął, po prostu psychicznie nie dałabym rady tego znowu obejrzeć. Ale film jako film bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńObejrzałam za jednym zamachem i chcę obejrzeć jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńWłaściwie zgadzam się z Tobą, Bazylu. Chociaż uważam, że ten film traktowany jako czysta rozrywka, nie jest zły. W sumie obejrzałam z zainteresowaniem, ale wielkie dzieło to nie jest. Bardziej zresztą podobała mi się 1. część, gdzieś tak do czasu wyruszenia na wojnę. Potem była coraz większa sztampa i sentymentalizm.
OdpowiedzUsuńChyba najnudniejszy film w moim życiu.
OdpowiedzUsuń