Nie będę po raz tysięczny wspominał, że literaturę grozy, w przeciwieństwie do filmowych horrorów (z nielicznymi wyjątkami), bardzo lubię. Cholera, wspomniałem! No nic, wiecie już zatem, co mnie do książki Łukasza Orbitowskiego przyciągnęło. Niesamowitość, zjawy, demony, topielcy oraz Świat Jezior, który czai się tuż za rogiem naszej zwykłej rzeczywistości i tylko nieliczni mogą doń zajrzeć. Do tych, których los wybrał lub przeklął należą Kuba i Konrad. Zdolność "widzenia" zmieni ich z wrogów w przyjaciół, a historię ich męskiej przyjaźni śledzić będziemy w książce. Smaczku dodawał fakt, że autor jest prawie moim równolatkiem, a więc, ponieważ fabuła osadzona jest w latach 90-tych, przez niego sportretowanych, łatwo będzie mi się w niej odnaleźć.
I rzeczywiście. Rok zerowy, to rok, w którym również ja kończyłem podstawówkę, a w planach miałem wielki świat, czyli oddalony od domu o 14 kilometrów ogólniak. Co prawda nie byłem, jak Kuba, klasową ciapą, nad którą znęcają się bardziej umięśnieni koledzy, ale miałem z nim wiele wspólnego. Metal w uszach (muzyka, nie ozdoby), książka w rękach. Polubiłem gościa i wiele bym dał za to, żeby autor skupił się na rozwinięciu jego szkolnych perypetii. Niestety, książka składa się z trzech części, z których każda kolejna jest coraz słabsza, a ostatnia, ociekająca fantasmagorią, wręcz dla mnie niestrawna.
Widzę wielki potencjał w prozie Łukasza Orbitowskiego. Świetne opisy krakowskiego Kazimierza, wartka akcja, soczyste dialogi, dużo wątków pobocznych i niezły pomysł na Nieznane. Szkoda tylko, że w pewnym momencie akcja zostaje nad wyraz udziwniona, niektóre postaci wydają się być doklejone troszkę na siłę, a końcówka przypomina deliryczne majaki na temat Apokalipsy. Dodatkowo autor dając się ponieść pióru, nie dba o szczegóły. Gulak z części pierwszej w trzeciej zmienia się w Gulskiego, przyjaciele kupują dwie skrzynki piwa, a następnie piją puszkowe, albo jadą z Kielc nad zalew w Chańczy pociągiem, podczas gdy żadna linia kolejowa na tej trasie nie istnieje (wiem, bo mieszkam tuż). Powiecie, czepiam się pierdół, ale od pisarza, którego proza mi się podoba i który dostaje mój kredyt zaufania, spodziewam się wyeliminowania niedoskonałości. Za co trzymam kciuki, poszukując jednocześnie pozostałych książek autora i życząc dalszych sukcesów na polu polskiej powieści niesamowitej, której brakuje świeżej krwi.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie napisać komentarza. Zabawny jesteś! Przeczytałam jedną recenzję i kilka razy zdarzyło mi się pośmiać. Twój styl pisania jest bardzo interesujący.
OdpowiedzUsuńAnonimowy Mam nadzieję, że interesujący w pozytywnym tego słowa znaczeniu? :)
OdpowiedzUsuńJeśli ma się dziać coś tajemniczego, dziwnego w Polsce, to zawsze dzieje się w Kazimierzu....hmmm...:)
OdpowiedzUsuńWkrótce też będę pisała o horrorze dla młodzieży. mam nadzieję, ze wpadniesz i powiesz, co myślisz:)
Pozdrawiam:)
PS
A z opinią Anonimowego się zgadzam całkowicie!
Ja, gdy mam doła, zawsze u Bazyla się uśmiechnę. No pewnie Bazyl, że w poytywnym tego słowa znaczeniu. Jesli Anonimowy nie potwierdzi, to ja to mówię:)))
OdpowiedzUsuńOkładka przypomina mi trochę "Koralinę" - swoją drogą, też niezła.
OdpowiedzUsuńBazyl - lek na smutki świata ;-)
Ależ Ci kadzimy Bazylku!
OdpowiedzUsuńAle gwoli prawdy, to ja się dołączę i powiem Wam - a raczej napiszę - że dzięki Bazylowi właśnie prowadzę bloga. Bardzo długo jedynie zaglądałam tu i poprawiałam sobie nastrój, kilka razy chciałam skomentować ale jakoś odwagi zbrakło. Wprawdzie z blogiem dopiero zaczynam i do Bazyla mi daleko,ale podkreślam, że TU się wszystko zaczęło i myśl o własnym blogu TU WŁAŚNIE się ukuła. :-))))
PS A rozmowy (nie)kontrolowane są dla mnie mistrzostwem świata.
all Tadeusz Baranowski miał ciekawą teorię na temat tego, skąd się bierze woda sodowa. Ja mam stokroć prostszą, ona się bierze z takich komentarzy jak Wasze i uderza prosto do główki. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPS. A już wpis Maleństwa, to wystrzał korka z szampana (a co, też bąbelki).
Oj, szumi szumi Bazylowi :)
OdpowiedzUsuńI dobrze, bo wszak sama pisałam to samo co Maleństwo ;)
Orbitowskiego do ręki nie wezmę, groza, fuj, horror, fuj.