wtorek, 4 maja 2010

"Ojcobójca" Martin Pollack


Jeżeli lubicie emocje towarzyszące wydarzeniom rozgrywającym się na sali sądowej, widzieliście "Dwunastu gniewnych ludzi" i przeczytaliście "Ławę przysięgłych" Grishama, mam coś dla Was. "Ojcobójca" Martina Pollacka, to bowiem książka, która choć powstała na skutek przeczytania przez autora notki prasowej o pewnym incydencie mającym miejsce na cmentarzu w Innsbrucku, co można uznać za powód błahy, wcale błahą nie jest, a dodatkowo ma w sobie wszystkie cechy thrillera sądowego. W dodatku to historia autentycznej, niewyjaśnionej do dziś sprawy, która miała miejsce w austriackim Tyrolu pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku. Jej bohaterami są dwaj łotewscy Żydzi, Morduch i Filip Halsmannowie, z których ten pierwszy ginie w tajemniczych okolicznościach podczas górskiej wyprawy, a drugi zostaje głównym podejrzanym i trafia do aresztu. Ale to dopiero początek...
Pollack nie ma chyba problemów z układaniem puzzli powyżej 2000 elementów. Wnoszę z tego, w jak drobiazgowy sposób, korzystając z wszelkiego rodzaju, czasem dość odlegle zlokalizowanych, źródeł (notki prasowe, dokumenty sądowe i inne), składa w całość obraz sprawy Halsmanna, która choć swego czasu zyskała rozgłos światowy, została zapomniana. Autor nie skupia się li tylko na kryminalnym wątku, ale rysuje szerokie tło społeczno - polityczne ówczesnej Austrii i Europy, które pozostaje nie bez znaczenia dla całości opisywanych zdarzeń. Rodzący się faszyzm, ultrakatolicki Tyrol i jego przysięgli w opozycji do żydowskiego oskarżonego oraz tysiące innych informacji i śladów, które podrzuca nam Pollack mają pomóc czytelnikowi wydać wyrok. Osądzony sprawiedliwie czy nie? Winny czy nie? Przyznam szczerze, że nie podjąłbym się udzielenia jednoznacznej odpowiedzi na ostatnie pytanie.
Ze skruchą wyznaję, że dopiero po przeczytaniu "Ojcobójcy" sprawdziłem nazwisko w Internecie i ze zdziwieniem stwierdziłem, że mimo iż nic mi podczas lektury nie mówiło, to ja faceta znam. A raczej znam jego prace, poczynając od "In Voluptas Mors", czyli zdjęcia skomponowanej wspólnie z Dalim czaszki z nagich kobiecych ciał, a na portrecie Einsteina skończywszy. I to, moi drodzy, dodatkowo dodało smaku i tak już przepysznej książce, będącej zapisem sądowego dramatu, głos w którym zabierali możni tego świata, a my dzięki zacięciu austriackiego pisarza mamy okazję szczegółowo poznać.

PS. Przy okazji internetowych "przegrzebków" znalazłem jeszcze ten film. Jest dostępny na A, więc jak tylko będzie lewa kasa ... :)

1 komentarz:

  1. Ja mam wrażenie, że chyba oglądałam film na kanwie tej książki. Temat ciekawy. Książka do schowka.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."