czwartek, 24 czerwca 2010

"Zła krew" Grzegorz Gortat


Krew. Co my biedni ludkowie poczęlibyśmy bez tej czerwonej cieczy, która, jako rzecze Wikipedia: "za pośrednictwem układu krążenia pełni funkcję transportową, oraz zapewnia komunikację pomiędzy poszczególnymi układami organizmu"?. Ano, nic byśmy nie poczęli, bo bez niej po prostu żyć się nie da. Z kolei życie z nią, szczególnie kiedy dysponujemy złą "wersją", jak przekonuje Grzegorz Gortat w swojej powieści, wcale łatwe nie jest. No dobrze, spytacie, a kiedy daną krew możemy określić jako złą. Ooo, wszystko zależy od kontekstu i zmienia się w zależności od naszego położenia na świecie, bądź na linii czasu.
"Zła krew" przenosi nas do Łodzi lat sześćdziesiątych XX wieku. Łodzi szarej, brudnej i fabrycznej. Z zagrzybionymi klitkami pełniącymi rolę mieszkań, z wychodkiem w podwórzu i wspólną łazienką na piętrze odrapanej czynszówki. To w takiej właśnie scenerii przeżywa swe dzieciństwo główny bohater, Michał Bodler, samotnie wychowywany przez matkę chłopiec, na którym ciąży fatum "złej krwi" przekazanej przez ojca alkoholika, złodzieja i ladaco. Myliłby się jednak ten, kto spodziewa się jednowątkowej historii. Dzięki wprowadzeniu drugiego narratora, członka Sonderkommando Auschwitz, Fajnera, powieść w pewnym momencie przekracza ramy czasu i pojęciu "złej krwi" nadaje inny, znacznie szerszy od michałowego, indywidualnego rysu, charakter.
Tuż po przeczytaniu miałem ochotę ponarzekać, że autor chciał złapać zbyt wiele srok za ogon, a powinien skupić się na losach Michała. Tego jak na jego życie wpływają: piętno "złej krwi", wychowywanie przez nadwrażliwą matkę i czasy w jakich przyszło mu żyć (tło społeczne jest rewelacyjnie opisane). Jednak po namyślę przyznaję, że szersze spojrzenie jest lepsze, bo pozwala dostrzec, że "zła krew", to nie tylko kwestia: "żeby się nie wdał w ojca/matkę/dziadka/whatever", ale rzecz o wiele głębsza i rozleglejsza. To dobra książka, zmuszająca do refleksji nad sensem dzielenia ludzi poprzez pryzmat "jakości" krwi. Kto lepszy - błękitnokrwisty baron, czy chłop pracujący w jego włościach, Tutsi czy Hutu, katolik czy muzułmanin? Niestety fakt, że w każdym z nich płynie ta sama, czerwona juszka, konstatuje się dopiero po jej przelaniu. Być może lektura książki pana Grzegorza będzie antidotum w tym odwiecznym, chorym pojedynku krwi.

1 komentarz:

  1. Niby taka sama, ale "w każdym z nas inna krew"... ;)
    Ok, wiem, o co chodziło. Ładna recenzja.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."