Niniejszym przedstawiam nową etykietę mego bloga - "Spod lady".
Sprzedawczyni daje od zaplecza, a ja postanowiłem od frontu. Więc proszę się ustawiać w kolejeczkę po opisywanego wczoraj Fitzka. Czerń okładki jego debiutu przełamuje, jak widać (mam nadzieję) na zdjęciu, różowość zakładeczki made in Kitek, która jako oficjalny sponsor dodatków do rozdawanych książek, została honorową patronką kolejnych konkursów.
Zasady proste. W komentarzach opiszcie zdarzenie, które zasiało w Was ziarnko wątpliwości co do Waszej poczytalności. Czy wylosuję, czy wybiorę, nie wiem. Zdecyduję jutro o 20.00, bo wtedy kończę przyjmować "pod budkę".
Powodzenia!
To ja pierwsza!!!
OdpowiedzUsuńNie mam problemu z wyborem zdarzenia, a właściwie zdarzeń. Moja poczytalność wystawiana jest na próbę podczas wspólnych spacerów z dziećmi moimi, oraz z przychówkiem mojej sąsiadki. Jest nas natenczas sześcioro, przy czym średnia wieku nieletniej szóstki wynosi lat cztery. Nie idź tam! Zostaw! Puść! Trzymaj! Wracaj! Chodź! W takich sytuacjach moja poczytalność - zwłaszcza dla tych, którzy próbują właśnie prowadzić ze mną intelektualną konwersację - staje pod WIELKIM znakiem zapytania.
To ja się pochwalę jednym z nich. Pewnego pięknego wrześniowego czwartku roku dwutysięcznego ósmego szłam sobie z koleżanką po Krakowie. W pewnej chwili trafiłyśmy na plac Marii Magdaleny, gdzie jest śliczna fontanna. Zaczęłyśmy się w niej chlapać. W końcu byłam cała przemoczona, a o godzinie siedemnastej w szkole zaczynała się wywiadówka, na którą się wybierałam. Nie miałam na sobie nawet suchej nitki i w takim stanie poszłam na owe zebranie ;).
OdpowiedzUsuńZgłaszam się, bo Twoja recenzja była zachęcająca.
OdpowiedzUsuńNie mam pamięci do twarzy, imion i nazwisk, ale to, co kilka lat temu zrobiłam jest do dziś sławną anegdotą w mojej rodzinie i nadal podczas jej opowiadania patrzą podejrzliwie. Mianowicie pewnego razu przyszedł listonosz, wręczył mi paczkę, po czym kazał się podpisać na liście. I wszystko byłoby dobrze, gdybym... nie zapomniała jak się nazywam! Tych kilkadziesiąt sekund rozpaczy nigdy nie zapomnę, spłoszone spojrzenie listkowego, moja mina i wstyd, bo przecież się go nie zapytam, żeby mi przypomniał!. Okropność!
Ja w tym roku pojechałam z dziećmi do koleżanki w góry. Mąż w tym czasie miał odmalować pokój (z mężem tej koleżanki). No i umówiliśmy się co do koloru (miało być cappuccino i kawa z mlekiem), a tymczasem małżonek wysyła mi mmsa ze zdjęciem kupionej farby - mniej i bardziej ognisty róż. Nie wiedziałam, czy to problem z komórką, ze źle mi kolory "robi", czy coś ze mną nie tak, czy z mężem... ten dziwny stan, z którym się w końcu pogodziłam, trwał do momentu powrotu, kiedy to okazało się, że na ścianach jednak ta kawa z mlekiem a nie róż.
OdpowiedzUsuńkornwalia mnie rozwaliła :D:D::D
OdpowiedzUsuńja ksiazki nie chce bo juz mam, ale kiedys idąc do sklepu po cukier, kupiłam ogórka, a dodatkowo zostawiłam go w sklepie a do domu przyszłam z koszykiem sklepowym (nie wózkiem, żeby nie było) ;))
2lewastrona Szkoda, że nie startujesz :D
OdpowiedzUsuńMoje najbardziej dziwaczne zachowanie, które jest głównym tematem żartów rodzinnych, miało miejsce pewnego dnia w kuchni w trakcie "produkcji" soku marchwiowego. :) Przez ponad pół godziny skrobałam marchewki, wycisnęłam w sokowirówce wspaniały naturalny sok i gdybym na tym skończyła wszystko byłoby dobrze. :) Postanowiłam go jednak jeszcze przecedzić w celu usunięcia "burzyn". Była to tak banalna czynność, że automatycznie wzięłam sitko, podstawiłam nad zlewem i przelałam sok. :D:D:D Na to, że nie podłożyłam żadnego naczynia pod sitko wpadłam dopiero jak zobaczyłam, jak mój pyszny sok spływa do rur kanalizacyjnych. :D:D:D I tyle pracy zmarnowanej przez jedną sekundę bezmyślności...
OdpowiedzUsuń;) ja mam duzo takich odpałów, także organizuj konkursy bede startowac:))
OdpowiedzUsuń2lewastrona Ale bo to wiesz, pytania będą tematycznie związane z treścią losowanej/wybieranej książki :)
OdpowiedzUsuńsie zawsze coś znajdzie :D:D:D
OdpowiedzUsuńTo ja słodko napiszę, bo o ciasteczkach. Kolega przesłał mi przepis na ciasteczka orzechowe. Wszystko było jasne: cukier, bla bla, orzechy, bla bla, zagnieść, bla bla, upiec, bla bla, trzymać kilka dni pod pergaminem w misie.
OdpowiedzUsuńZastanowiłam się głęboko, a potem napisałam do kolegi: - Słuchaj, a gdzie można dostać pergamin w małe niedźwiadki?
Zgłaszam się. A oto moja historia:
OdpowiedzUsuńPewnego razu, ja nieszczęśliwe dziecko, przeszłam przez ławkę, zahaczyłam nogą, wpadłam w dziurę i tak złamałam sobie dwie kości z przemieszczeniem. Lekarze zdecydowali operację, więc noc spędziłam w szpitalu. Gdzieś o 5 nad ranem, gdyż nie mogłam spać całą noc, poszłam do łazienki. Wracając zupełnie straciłam rachubę na jakiej sali ja leżę. Zaglądałam do wszystkich i żadna mi nie pasowała. W końcu zrezygnowana poszłam do pielęgniarki i zapytałam, na której sali leżę.
Uroczyste zakończenie mojej trzyletniej edukacji gimnazjalnej w pewnej szkole przykościelnej. W kościele (bo to w nim odbywała się uroczystość) zebrało się jakieś trzysta osób, z czego trzy czwarte to amatorzy fotografii rodzinnych. Koleżanki z klasy po kolei odbierają gratulacje od dyrektorki otoczonej wianuszkiem sióstr zakonnych. Przychodzi kolej na mnie. Wstaję, patrzę w stronę ołtarza, a moją pierwszą myślą jest: "niech to, która z nich to dyrektorka?!". Wszystkie w tych samych czarnych habitach, w dodatku formacja wyjściowa została zaburzona i nie widać już, kto kogo otacza. Stoję chwilkę, w końcu wybieram taką niepozorną, chudą siostrę stojącą na uboczu, obejmuję ją radośnie, przy okazji szeptem pytając o panią dyrektor. Jak to w koszmarach bywa, ta chuda siostra okazała się być poszukiwaną dyrektorką i, wierzcie mi, nie była uszczęśliwiona moim zachowaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję za uwagę.
Pozdrawiam,
kasjeusz, która teraz troszkę się wstydzi ;)
:)
OdpowiedzUsuńa ja mam taka małą fobię, tudzież nerwicę natręctw, w każdym razie, idąc na spacer czy wycieczkę nie lubię wracać tą samą drogą, którą przyszłam,
w sumie nic takiego, ale raz prawie przeszłam granicę polsko-rosyjską spacerujac sobie po podgołdapkich lasach, droga prowadziła cały czas na wprost, po bokach dzikie chaszcze nie było gdzie skręcić, w końcu skręciłam w ścieżkę w lewo i wyszłam przy przejściu granicznym, a dokładniej pomiędzy przejściem polskim a rosyjskim,
porozmawiałam sobie z miłym panem z budki i grzecznie wróciłam do domu (oczywiście inną drogą!) ;-)