Patrzysz sobie za okno i myślisz: “Barbados! Albo nie. Kuba! Tak, to jest to! Wyspa jak wulkan, słoneczko, aromatyczne cygarko zwijane na udzie latynoskiej piękności (choć to akurat bujda), no i rumik z colą, i soczkiem z limonki, czyli nieśmiertelne cuba libre”. Ale czy na pewno libre? I czy na pewno Kuba pod rządami najpierw jednego, a potem drugiego z braci Castro, to rzeczywiście taki tropikalny raj, jak roi sobie w swym zmarzniętym móżdżku mieszkaniec strefy umiarkowanej, czyli ja? Po lekturze, zebranych w książce noszącej miano słynnego drinka, zapisków niepokornej, kubańskiej blogerki Yoani Sánchez, wiem że odpowiedź na postawione wyżej pytania brzmi: nie! Przynajmniej dla jej mieszkańców.
Blogowe notki Yoani pogrupowano tematycznie, często burząc chronologię wpisów i jest to jedna z rzeczy, które mnie podczas czytania wkurzały. Drugą jest ciągłe wracanie do pewnych spraw, na które chce zwrócić uwagę czytelników autorka. Bo mimo, że ubiera poruszany już problem w nowe szaty i opisuje go zupełnie inaczej niż 20 stron wcześniej, to mnie się w takich razach zapalała lampeczka z napisem: “O tym już było!”.
No to czepialski aperitif mam za sobą, przejdźmy do głównego dania. A nie jest ono smaczne, o nie! W krótkich, niezwykle celnych i cholernie zjadliwych opisach scen z życia zwykłej Kubanki, pokazuje autorka wszystkie absurdy, ograniczenia wolności i trudy codziennej egzystencji w cieniu jedynego, słusznego systemu. Wyobrażacie sobie sytuację, że nie możecie w swoim własnym kraju zameldować się w hotelu? Tych “że” do wyobrażania jest znacznie więcej: że jajko kosztuje jedną trzecią przeciętnej dniówki, że mleko przysługuje tylko niemowlętom i emerytom, że mieszkacie na 14-tym piętrze, a bratniej, radzieckiej produkcji winda jest od kilku lat zepsuta, że pensję odbieracie w jednej walucie, a za wszystkie wartościowe produkty trzeba płacić inną, że …
Dajcie sobie szansę poznać reżim Castro od środka i posłuchajcie głosu kubańskiej blogerki w średnim wieku, która by dać świadectwo i ruszyć machinę zmian wróciła do swej przetrąconej ojczyzny z, mlekiem i czekoladą płynącej, Szwajcarii. A dodatkową rekomendacją niech będzie fakt, że Fidel ma ją na swojej prywatnej liście osobistych wrogów.
Na pewno przeczytam, czytam wszystko o Kubie :)
OdpowiedzUsuńKiedy pierwszy raz popatrzyłem na tytuł od razu skojarzył mi się z jednym z moich ulubionych drinków;) A bycie na liście osobistych wrogów Castro, to już nie byle jaka rekomendacja:)
OdpowiedzUsuńNo no. Prawie jak fatwa Rushdiego.
OdpowiedzUsuńBazylu, no litości: "blogerka w średnim wieku"?? Toż to kwiat młodości, choćby tylko drugiej:P A pogrupowanie tematyczne też mnie trochę denerwowało, ale chyba ostatecznie jednak pomaga wyrobić sobie dokładniejszy pogląd na różne kwestie, niż gdybyśmy czytali chronologicznie.
OdpowiedzUsuńWiesz, to jednak było dwa lata temu. Teraz, wbrew pozorom, mam świeższe spojrzenie :)
OdpowiedzUsuńA ja jednak wolałbym chronologicznie :(
Rzecz gustu:) Mnie to nie przeszkadzało.
Usuń