Nie ma chyba w przedwojennym kinie lepszego duetu tworzącego fenomenalne komedie pomyłek, niż Adolf Dymsza - aktor i Michał Waszyński - reżyser. Nic zatem dziwnego, że zalazłszy chwilę (i mając w pamięci rewelacyjnego “Antka policmajstra”), zaordynowałem sobie “Dodka na froncie”, czyli solidną dawkę leczniczą, starego, dobrego humoru sytuacyjnego. I choć opisywana komedia oparta jest na identycznym, co wspomniany “Antek …”, pomyśle (tym razem Dodek Wędzonka, żołnierz CK armii podczas I Wojny gubi się na froncie i chcąc się ogrzać przywdziewa szynel carskiego porucznika, za którego później uchodzi), to jednak wybaczam sztampowość, bo przyćmiewa ją wykonanie.
“Dodek …” to majstersztyk gry aktorskiej i bynajmniej nie mam tu na myśli tytułowego bohatera granego przez Dymszę, bo w aktorskiej karierze pana Adolfa znaleźć można lepsze role. Natomiast Józef Orwid jako choleryczny i dręczony przez żonę, którą opętała pielęgniarska pasja, pułkownik rosyjski, to po prostu perełka. Podobnie jak rola, nieszczęśliwie zakochanego w pułkownikowej, porucznika Duszkina, wykreowana przez kolejnego tuza polskiego kina lat trzydziestych - Michała Znicza. Nie należy również zapominać o samej pułkownikowej, z tradycyjną werwą zagranej przez niezapomnianą Mieczysławę Ćwiklińską.
Długo mógłbym wymieniać co w “Dodku …” powodowało żywe falowanie bazylowej przepony, ale ograniczę się do trzech rzeczy: dialogu pułkownika z porucznikiem Iwanowem (za którego brano Wędzonkę), na temat austriackiej niewoli tego ostatniego, sceny szpitalnej ze szczególnym uwzględnieniem sposobu podawania lekarstwa na koklusz oraz sceny, w której Dodek oprowadza wielkiego księcia po okopach.
Myślicie, że to wszystko?! Tiaa … A możliwość posłuchania rewelerskiego chóru Dana, jako chóru żołnierzy rosyjskich, czy cygańskiego chóru Siemionowa, którego występ zwieńcza, przebrany za Cygankę i z wprawą potrząsający tamburynem, Dymsza? Już nie wspominając o Dodku i jego pełnej optymizmu piosence, którą raczy żołnierzy wrogich frakcji podczas totalnego, rozjemczego ochlaju, który sam zarządza.
I ja, dzięki staremu i, niestety, zapominanemu dziś kinu, też swój humorek mam. A Was zapraszam do prowadzonego przez Motę kina Urania, gdzie znajdziecie interesujące informacje o ludziach wymienionych w tej notce (i nie tylko) oraz na YouTube’a, gdzie możecie “Dodka …” obejrzeć i dzięki temu dowiedzieć się, co Bazyl miał na myśli pisząc tę entuzjastyczną, ale cholernie chaotyczną notkę.
“Dodek …” to majstersztyk gry aktorskiej i bynajmniej nie mam tu na myśli tytułowego bohatera granego przez Dymszę, bo w aktorskiej karierze pana Adolfa znaleźć można lepsze role. Natomiast Józef Orwid jako choleryczny i dręczony przez żonę, którą opętała pielęgniarska pasja, pułkownik rosyjski, to po prostu perełka. Podobnie jak rola, nieszczęśliwie zakochanego w pułkownikowej, porucznika Duszkina, wykreowana przez kolejnego tuza polskiego kina lat trzydziestych - Michała Znicza. Nie należy również zapominać o samej pułkownikowej, z tradycyjną werwą zagranej przez niezapomnianą Mieczysławę Ćwiklińską.
Długo mógłbym wymieniać co w “Dodku …” powodowało żywe falowanie bazylowej przepony, ale ograniczę się do trzech rzeczy: dialogu pułkownika z porucznikiem Iwanowem (za którego brano Wędzonkę), na temat austriackiej niewoli tego ostatniego, sceny szpitalnej ze szczególnym uwzględnieniem sposobu podawania lekarstwa na koklusz oraz sceny, w której Dodek oprowadza wielkiego księcia po okopach.
Myślicie, że to wszystko?! Tiaa … A możliwość posłuchania rewelerskiego chóru Dana, jako chóru żołnierzy rosyjskich, czy cygańskiego chóru Siemionowa, którego występ zwieńcza, przebrany za Cygankę i z wprawą potrząsający tamburynem, Dymsza? Już nie wspominając o Dodku i jego pełnej optymizmu piosence, którą raczy żołnierzy wrogich frakcji podczas totalnego, rozjemczego ochlaju, który sam zarządza.
Przeze mnie proszę niech się co chce dzieje
Jak nie mam to nie jem
Jak człowiek się przejmuje to łysieje
I psuje sobie krew
Jak kogoś boli ząb, ma ciasne buty
To chodzi jak struty
I martwi się i smuci się i biada
Lub wpada zaraz w gniew
A u mnie siup, a u mnie cyk
smutek był i smutek momentalnie znikł
bo u mnie siup i raz i dwa
i człowiek swój humorek znowu ma...
Jak nie mam to nie jem
Jak człowiek się przejmuje to łysieje
I psuje sobie krew
Jak kogoś boli ząb, ma ciasne buty
To chodzi jak struty
I martwi się i smuci się i biada
Lub wpada zaraz w gniew
A u mnie siup, a u mnie cyk
smutek był i smutek momentalnie znikł
bo u mnie siup i raz i dwa
i człowiek swój humorek znowu ma...
I ja, dzięki staremu i, niestety, zapominanemu dziś kinu, też swój humorek mam. A Was zapraszam do prowadzonego przez Motę kina Urania, gdzie znajdziecie interesujące informacje o ludziach wymienionych w tej notce (i nie tylko) oraz na YouTube’a, gdzie możecie “Dodka …” obejrzeć i dzięki temu dowiedzieć się, co Bazyl miał na myśli pisząc tę entuzjastyczną, ale cholernie chaotyczną notkę.
Uwielbiam te polskie przedwojenne starocie, cykl p. Janickiego też (i to od dziecka;)))
OdpowiedzUsuńOglądam czasem podobne filmy na Kino Polska i myślę, że scenariusze niektórych z nich są o niebo lepsze od obecnych polskich komedii romantycznych.
Chaotyczna, nie chaotyczna, tego akurat filmu z Dymszą nie oglądałam i zdecydowanie czuję się zachęcona do nadrobienia :).
OdpowiedzUsuńDzięki :)
OdpowiedzUsuń