poniedziałek, 11 kwietnia 2011

"Wszystkie języki świata" Zbigniew Mentzel


W końcu Los darował sobie psikusy i pozwolił się spotkać naszej trójce. Zapodaliśmy więc tradycyjną w takich razach herbatkę i pozwoliliśmy sobie na niezbyt burzliwą wymianę poglądów na temat “Wszystkich języków świata” Zbigniewa Mentzla.

Wydaje mi się (i od razu zaznaczam, że może być to mylne wrażenie), że na każdego w życiu przychodzi czas podsumowań. Chwila ta nie wybiera. Bohatera książki dopada pewnego dnia po przebudzeniu, a impulsem do wspomnieniowej podróży, w której weźmiemy podczas lektury udział, jest przejście ojca Zbyszka (narrator) na emeryturę. Ta cezura uruchamia w pamięci mężczyzny “podgląd” szeregu obrazów z dzieciństwa i młodości. Dzięki temu mamy okazję poznać inteligencką rodzinę, która próbuje poradzić sobie zarówno z życiem w jedynym słusznym ustroju, jak i ze swoimi osobistymi problemami. Poznajemy żyjącą wspomnieniami o narzeczonym, który zginął podczas wojny oraz ambicjami by jej syn był kimś, matkę. Oglądamy ojca, który żyje według swoich zasad, pozwalających mu nie rzucać się w oczy władzy. Wreszcie śledzimy losy samego Zbyszka, który by coś chciał, ale za cholerę nic nie może: nauczyć się języków, napisać książki, znaleźć partnerki.

“Wszystkie …” można odebrać albo jako pokaz slajdów z życia warszawiaka (w PRLu i po jego upadku), albo jako metaforyczną powieść o wyrażaniu, czy też braku możliwości wyrażenia, samego siebie. Pierwsza opcja sprawia, że książka wlatuje jednym okiem, a wylatuje drugim, bo te obrazki znamy (piszę o naszej trójce) z innych książek czy też z opowieści znajomych. Problemy z dokwaterowaną sublokatorką, wczasy pracownicze co rok w tym samym miejscu, łapanie Wolnej Europy, szkolne akademia “z okazji”, wiązanie końca z końcem, itd., opisane w tonie żartobliwego sentymentu, nie wyróżniają się jednak niczym szczególnym wśród podobnych wspomnień. Natomiast przebijające gdzieś między wierszami pytanie o to czy znajomość języka/ów jest równoznaczna z tym, że ma się coś do powiedzenia, warte jest roztrząsania.

Podsumowując, niejako w stylu telewizyjnych show, jedna osoba była na nie, a dwie wahały się czy uznać książkę za wartą polecenia. Jedna z nich, właśnie pisząca te słowa, zmieniła w międzyczasie zdanie i jest na tak, choć daleko jej do entuzjazmu. Młodszym czytelnikom da jednak powieść pana Zbigniewa możliwość poznania realiów życia w tamtych czasach, dla starszych zaś, będzie być może impulsem do próby “wypowiedzenia” samego siebie, tak jak zrobił to w swej, na poły autobiograficznej, książce, Autor.

3 komentarze:

  1. To wszystko już było. I te wspominki z PRL-u, i rozrachunki z przeszłością...

    Jak wybieracie książki do DKK?

    OdpowiedzUsuń
  2. Agnes Ano było, tylko że ja mam wrażenie, że autor chciał napisać o czymś więcej, tylko, moim zdaniem, niezupełnie mu wyszło. A o DKK pogadamy kiedyś na GG :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tą książkę już kilka lat temu i faktycznie to wszystko już było, ale ja mogę czytać o PRL zawsze i wszędzie zwłaszcza jak jest sprawnie napisane:) Troszkę mi klimatem ta książka przypominała "Czarodziejską górę". Rzecz jasna nie ta klasa:) Wiadomo.

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."