poniedziałek, 23 października 2017

"Długi deszczowy tydzień" Jerzy Broszkiewicz

Pół wieku, z małym ogonkiem, dzieli nas od pierwszego wydania "Długiego deszczowego tygodnia". I od razu myślimy, że, łomatko!, jaki to musi być paździerz, jak się to zestarzeć musiało, luka pokoleniowa, piekło i szatani, czytać się tego dziś nie da. Błąd! Wielbłąd, nawet!! Nie dość, że się da, to jeszcze, mało tego, z jakąż przyjemnością. I choć moje tu zachwyty mogą być spaczone sentymentem, tym wchodzącym już jakoś w nawyk: "drzewiej to, panie kochanku, bywało!", to jednak śmiem twierdzić, że nie tylko tetryk będzie się przy tej świetnie skrojonej, młodzieżowej przygodówce bawił dobrze. Kalendarza wszakże nie oszukasz, więc wrażenia polekturowe będą okiem rodzica i tetryka właśnie.

Już od dawna rzecz to, jak świat długi i szeroki, wiadoma, ale dzięki Starszym Panom nikt już nie ma wątpliwości. W czasie deszczu dzieci się nudzą. Pal jeszcze licho jesień, ba!, wiosnę nawet, ale deszcz w wakacje, to już jest wiocha, siara i co tam jeszcze. I żeby jeden dzień! A tu meteorolodzy głoszą co najmniej tydzień paskudztwa. Tylko siadać i płakać, albo ... Tak, tak, rozdać komórki, tablety, odpalić TV i idzie przeżyć? Nic z tego. Miejsce i czas akcji nie pozwalają na pójście na łatwiznę. Komórek i tabletów nie ma, a TV mało atrakcyjna i chyba nawet letnisko nie oferuje. Mało tego, dorośli opiekunowie nie mają czasu na niańczenie czwórki nastolatków i dziewięcioletniego Pacułki i organizowanie im rozrywek, bo sami mają pilne sprawy do załatwienia. Nie bez kozery piszący na piętrze rozprawę doktorską ojciec pojawia się tylko podczas wspólnych posiłków. Czyżby zatem czekało nas około dwustu stron opisów wyrzekania na pogodę, snucia się z kąta w kąt i labidzenia na los okrutny wobec nieszczęsnych dziatek? Skąd. Dzieciaki są inteligentne, rzutkie, zorganizowane i konsekwentne w działaniach podejmowanych przeciw nudzie. Postanawiają zabawić się w detektywów i zastawić pułapkę na bliżej niezidentyfikowanych złodziei ludowych dzieł sztuki. A warunki po temu są idealne, bo w pobliżu domu wynajętego przez letników znajduje się stara kaplica ...

To nie jednak wątek, nazwijmy go trochę na wyrost, kryminalny, spowodował, że zarwałem dla "Długiego ..." dwie nocki. Zatem co?

Po pierwsze, autorska umiejętność opisywania deszczowej pogody z wykorzystaniem całego bogactwa rodzimego języka. A arsenał mamy w tym względzie spory, choć może nie tak obfity jak ten, którego Eskimosi używają na określenie śniegu. U Broszkiewicza kapie, pada, mży, pokrapuje, siąpi, leje, dżdży i co tam jeszcze. I te opady są dodatkowo plastycznie udekorowane mgłami, oparami, ścianą lasu i innymi ozdobnikami, tak że miejsce akcji jawi nam się przed oczyma jak malowane. Naprawdę, nie sądziłem, że tak spodobają mi się opisy przyrody.

Po drugie, zachwyciłem się relacjami dzieci - dorośli. Towarzystwo wydaje się nie mieć nad sobą żadnego nadzoru, a opiekunowie gromadki, jawią się jako nieodpowiedzialni i pozwalający na wszystko, a jednak z zaskoczeniem odkrywamy, że wcale tak nie jest. Dzieciom daje się znaczną swobodę i obdarza zaufaniem, ale w kluczowym momencie uświadamia, że się jest i czuwa ("(...) a już jeśli one są, to uważać strasznie"), i jakby co, to wiecie gdzie się zgłosić. Dzieci za pakiet swobód odwdzięczają się dyżurami w kuchni (gotowanie obiadów, rozumiecie!) i załatwianiem sprawunków w pobliskim miasteczku, a także organizowaniem sobie czasu wolnego we własnym zakresie. Układ idealny.

Mógłbym tak jeszcze potrzeciować i poćwiartować (poczwarcić?), że rodzące się młodzieńcze uczucia, że całkiem niezłe plątanie tropów, że galeria różnorodnych postaci, ale w zasadzie po co? Sami odkryjcie jaki potencjał tkwi w tej starożytnej księdze. I poznajcie Pacułkę. Bo Pacułka mimo, że człowiek cichy, to jednak wielki. I robi całą robotę.

57 komentarzy:

  1. Takie. Dzieci. Nie. Istnieją. Kropka. Może i się chwilę pobawią, ale żeby obiad? Bujda na resorach, panie dziejku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak oglądam czasem wyimki z MasterChef Junior, to nie byłbym taki pewien. Przynajmniej jeśli chodzi o obiady :P Tym bardziej, że rzeczony Pacułka kuchnię preferował swojską, a nie jakieś tam molekularne bzdety i spektakularne zabawy otwartym ogniem przy flambirowaniu :D
      A nawet jeśli nawet bujda, to bujda porywająca myśl, że może tak kiedyś ... Obyśmy doczekali :D

      Usuń
    2. Nie oglądam MC Junior, mnie to trochę wygląda na specjalnie hodowane egzemplarze :) Żebyśmy się szklanki wody doczekali, a nie flambirowanego obiadu :D

      Usuń
    3. Czy ja wiem? Jestem chyba w stanie uwierzyć w dzieci z pasjami, nawet jeśli są tak egzotyczne (pasje, nie dzieci, choć one w sumie też są), jak sztuka kulinarna. No i nie nastawiam się ani na jedno, ani na drugie. W każdym razie bardzo fajnie się o takich młodych ludziach czyta. Myślisz, że to ze względu na kontrast z tymi na wyposażeniu :P

      Usuń
    4. Czyta się fajnie, ale przez kontrast człowiek neguje istnienie takich jednostek :D Wszystko wymysł :P

      Usuń
    5. Oj, już nie przesadzajmy. Nasz 9latek co prawda nie ugotuje zupy z zasmażką (bądźmy szczerzy, ja też nie), ale z tosterem radzi sobie całkiem dobrze. I pewnie radziłby sobie w kuchni lepiej, ale zaganiani ojciec z mamusią, chcąc przyśpieszyć procesy powstawania potraw i zminimalizować rozmiar bałaganu, wyręczają dziecinę. To gdzie i kiedy ona, ja się pytam, ma uczyć?

      Usuń
    6. Toster to i moje obłsugują. Takoż czajnik elektryczny. :D No ale wiesz, na samych tostach i herbacie się nie da.
      Ja czasem ryzykuję bałagan, trudno, niech się uczą.

      Usuń
    7. Przeżyłem kiedyś tydzień na parówkach. Bez herbaty :P A ja ciągle pielęgnuję w sobie wizje wrzątku wylewanego na siebie i takich tam. Ale chyba trzeba będzie to zmienić. Sam może w końcu zacznę gotować coś więcej niż wątróbkę i leczo raz na ruski rok :(

      Usuń
    8. Starsza już nie leje wrzątkiem po sobie :D Młodszą faktycznie mus nadzorować. A wątróbkę to jak przyrządzasz?

      Usuń
    9. Klasycznie. Bez moczenia w mleku, za to dużo cebuli i od groma musztardy :) Co do nauki, to poproszę Kitka o prezentację wykonania zupy dyniowej, żebym nie musiał wkupywać się w łaski i zjeść, kiedy przyjdzie mi ochota. Zaproszę też chłopaków :)

      Usuń
    10. Moczenie w mleku? Musztarda? Mam chyba jakąś skrajnie uproszczoną technologię :D Ta musztarda to jak stosowana?

      Usuń
    11. Moczenie ma ponoć pozbawiać wątróbkę goryczy, ale moim zdaniem drobiowa, którą nagminnie stosuję, nie jest jakoś przesadnie gorzka. Może wieprzowa tak ma, ale tej dawno nie robiłem i nie pamiętam :) A musztarda normalnie do patelni, między podsmażone wcześniej: cebulę i wątróbkę :D

      Usuń
    12. U mnie w życiu nikt żadnej nie moczył, w przypadku drobiowej mogłoby się to skończyć unicestwieniem :) A tę musztardę to wypróbuję kiedyś.

      Usuń
    13. Tylko nie przesadź. Ja do swojej porcji odważyłem się kiedyś z dijon, ale nie idź tą drogą :D

      Usuń
    14. Moi siostrzeńcy (lat 12,5) od roku czasu przygotowują sobie na zmianę obiady. Tzn. jeden mniej sprawny w kuchni odgrzewa w mikroweli lub piekarniku mięso, a drugi, który kocha jeść (i piecze serniki) obiera ziemniaki i smaży kotlety na patelni. Ale, żeby nie było, że to jakieś ideały. Mają sporo za uszami, potrafią ostro wkurzyć i są impregnowane na czytanie (książko odporni).
      Miałeś wrócić do pisania w listopadzie, jesteś w październiku, czyli nawet przed czasem. :) Dobrze, że jesteś. Człowiek się przyzwyczaja do wirtualnych znajomych.

      Usuń
    15. Ale to nastolatki nie? Nastolatki to juz panie dzieju powinny latwe cos ogarnac. Moja wowczas siedmioletnia corka przyszla kiedys do mnie z prosba ze zrobmy mamo nalesniki na obiad na co odparlam, ze oczywiscie, dobry pomysl, zaraz zrobimy i uslyszalam w odpowiedzi ze ciasto juz zrobione, dorosly tylko do smazenia niezbedny. Az skosztowalam tego ciasta pod haslem czy nie uzyla za duzo soli czy cos i spokojnie, dobre ciasto bylo. A zaznaczam z calym naciskiem, ze trudno o kogos mniej przypominajacego bostwo domowego ogniska niz ja wychowujaca moje corki. Kolacje u nas to kanapki bez zadnego szacunku dla Wlasciwego Odzywiania i Celebracji. Z opisu widze, ze te dzieciaki to raczej przyzwyczajone, ze same musza sie soba zajac na kazdym poziomie.

      Usuń
    16. @guciamal U nas z gotowaniem nędznie, z czytaniem lepiej, acz zrywami. Najlepiej chyba z graniem na Xboxem i ślepieniem w komórki :P Choć przyznam, że panowie, szczególnie Starszy, potrafią zaskoczyć. ostatnio użyciem słowa "protagonista" w rozmowie :D
      Wróciłem, bo naobiecywałem i choć nie czułem nacisków, to jednak ... Miło widzieć, że spore grono osób pamięta to miejsce :D

      @Hannah Ale jednak w "gotującym" domu łatwiej złapać bakcyla. Mam kolegę z podstawówki, który już w rzeczonej szkole będąc zadziwiał serwując na domówkach gorące potrawy. I nigdy nie podał na stół majonezu ze słoika, zawsze kręcił własnoręcznie. No, ale dziadek brzęczał garami. I ojciec :) A u nas jest Babcia i chłopy przyzwyczajone do tego, że wracamy i jest "stoliczku nakryj się". Słowem - lata zaniedbań. Sam, z bólem przyznaję, jestem ofiarą tego systemu :P

      Usuń
    17. Dla pocieszenia (choć marna to pociecha) "moi" chłopcy też najchętniej czas spędzają w towarzystwie komórki (na której grają w różne niezrozumiałe dla mnie "gry"), co było powodem wielu napięć podczas wspólnej wycieczki do Wrocławia i Poznania. A pamiętam, pamiętam, mimo zaawansowanego wieku i posuwającej się sklerozy. :)

      Usuń
  2. Moja ukochana książka z dzieciństwa! Jest nawet jeden taki dom, starutki drewniak w okolicy mojej działki, który nieodłącznie kojarzy mi się z tym tytułem. Zdaje się, że czytając, właśnie tam osadzałam akcję książki. Pamięć jednak jest zawodna. Z samej fabuły nie zostało mi nic, poza szeregiem wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam zatem do powtórkowego kącika. Ja co prawda wiem, że dla niektórych udział w fabule sierżanta MO jest powodem do nietykania takich książek nawet kijem, ale uważam, że to gruba przesada :P A na półce czekają "Bracia Koszmarek, magister i ja", książka kompletnie mi nieznana. Ba, nieznana również Zacofanego, a to już zakrawa na ewenement :D

      Usuń
    2. Mnie w to proszę nie mieszać :D Z tytułu książka nic mi nie mówi.

      Usuń
    3. Chciałem tylko zaprezentować jakie białe kruki czekają na lekturę :P Mnie nie mówi nic z tytułu, okładki czy pobieżnego kartkowania. Nie ma bata, nie miałem tego w rękach, pacholęciem będąc :D

      Usuń
    4. Na razie to jestem umęczon na Pograniczu. Kończę Meyera i skończyć nie mogę. Fajny początek przerodził się, nie wiedzieć kiedy, w jakieś romansowe sprawy i utknąłem :P

      Usuń
    5. O Synu mówisz? Bo ja się zabieram jak do jeża...

      Usuń
    6. Jeśli masz coś do czego Cię ciągnie bardziej, przełóż bez wahania. No, chyba żeby początek, bo im głębiej w las ...

      Usuń
    7. Z jednej strony mnie ciągnie, a z drugiej wydawca podniósł oczekiwania i trochę się boję zawodu.

      Usuń
    8. Nie wiem czy chce mi się o niej pisać. Wykrzykniki i porównania do McMurtry'ego i Cormaca, trochę moim zdaniem na wyrost, ale co ja się tam znam. Chętnie poznałbym Twoją opinię :D

      Usuń
    9. Zważywszy, że nie znam ani McM ani Cormaca, to obejdę się bez wykrzykników. Ale może przynajmniej dzięki temu nie będę narzekał, że wtórne.

      Usuń
    10. Wzmocniwszy wiedzę o Komanczerii lekturą początku Gwynne'a, stwierdzam że Meyer faktograficznie odrobił lekcję. Jego opisy uprowadzenia dziecka i jego asymilacji w grupie Indian, są jakby żywcem wyjęte z mojej obecnej lektury :)

      Usuń
  3. Z Broszkiewicza to polecam jeszcze jeden hit mojego dzieciństwa "Kluska, Kefir i Tutejszy", a ponieważ mam i Długi... i Braci... i Kluskę, to wszystko sobie łyknę w tym tygodniu (i aż mi się lepiej od tej myśli zrobiło :) ) A tak nawiasem, to poprę przedmówcę - nie ma takich dzieci dzisiaj, niestety. Wiem, co mówię, pracuję w szkole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja przygoda z Broszkiewiczem zaczęła się dość nietypowo. Otóż na zakończenie zimowiska miały być wręczane pamiątki książkowe. Książek z jakiegoś powodu zakupiono więcej niż było uczestników. Jednym z wychowawców był nasz wuefista, który przyszedł do nas do pokoju, zaprosił mnie do pokoju wychowawców, pokazał stosisko i powiedział: "Wiem, że bardzo lubisz czytać. Wybierz sobie trzy.". Jedną z nich byli "Ci z Dziesiątego Tysiąca", a potem poleciało.

      Usuń
    2. "Kluska, Kefir i Tutejszy", fakt, niezłe było (choć budzi pewne zastrzeżenia natury ideolo) i nieźle zakręcone; jeszcze po dziś dzień zdarza mi się czasem rzucić jakimś cytatem z tego dziełka, a czytałem toto będąc w wieku odpowiednim, czyli z czterdzieści i duże kilka lat temu. A co do tego że (cytuję gablo: ) "nie ma takich dzieci dzisiaj, niestety", to rzekę iż nieprawda. Dzieciaki mojego brata (fakt, obecnie oprócz najmłodszej (10) wszystkie po 19-tce), były kompetentne kucharsko w wieku jednocyfrowym i jak kiedyś byłem na wędrówce w górach z jednym z nich, wtedy dziewięciolatkiem, to on robił śniadanie, nie ja.

      PS. OOT dla Bazyla: sprowadziłem sobie z Norwegii najnowszą Parr, przeczytałem sobie parę razy starając się dobrze zrozumieć, i teraz tłumaczę toto à vista wspomnianej wyż. dziesięciolatce, albo przygotowuję przekład rozdziału wcześniej na papierze (łatwiej się czyta i dzieciak mniej się rozprasza słuchając). Jeśli jesteś ciekaw moich wrażeń z lektury to wystaw mi jakiś kontakt. Nie mam bloga (choć myślę by założyć) ani konta w mediach społecznościowych (nie zamierzam, dopóki całkiem nie będzie szło bez) więc na razie wchodzi w grę e-mail albo komentarze OOT u ciebie. NB "Dwie Siostry" kupiły prawa, przekład jest już w robocie i będzie polskie wydanie inszallah w 2019.

      Usuń
    3. @Anonimowy "Kluskę ..." mam na celowniku :) Ideolo W PRLowskich młodzieżówkach puszczam nosem i skupiam się na sprawach z mojego punktu widzenia ciekawszych. Choć, jak już pisałem, w przypadku "Długiego ..." mój nos nie miał zbyt wiele do roboty :P Gorzej, że zapomniałem wspomnieć o świetnych, czarno-białych ilustracjach Ewy Salamon. Klimatyczne, gdzie trzeba i gdzie trzeba dowcipne. Szkoda, że niewiele.
      Co do wrażeń z nowej Parr, nie krępuj się. Może być tutaj, może pod wpisem o Tonji. Chętnie poczytam, tym bardziej, że norweski należy do całej masy języków zupełnie mi nie znanych i sam pewnie będę czekał na przekład. Tylko dlaczego aż do 2019?? :(

      Usuń
    4. "Tylko dlaczego aż do 2019?"
      Nie sądzę by cykl produkcyjny od zera mógł trwać krócej niż ca. 2 lata, ale może jestem zbytnim pesymistą? A swoją recenzję wpakuję pod "Gofrowe..." (10.7.15) jako że to w pewnym sensie jego sequel.

      Usuń
    5. Broszkiewicza kojarzę ze szkolnego spędu do kina na "Wielka, większa i największa" - potem już nikt i nic nie było mnie w stanie namówić na jego książki.

      Usuń
    6. @Anonimowy Mam wiarę w siłę DS, ale przyznam szczerze, że jak ma się powtórzyć historia jak z pierwszym wydaniem Tonji, to ja już wolę poczekać do 2019 :P

      @Marlow To nie wiesz, że najpierw książka? :P A cóż takiego było w tej ekranizacji, że jej obejrzenie skreśliło cały dorobek pisarza w Twoich oczach?

      Usuń
  4. Bardzo lubiłam tę książkę.Czytałam kilka razy w nastoletnich czasach. Chyba była też ekranizacja-serial?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłem takie info. Wygląda ciekawie. Bilewski pasuje mi do Brodacza, a Bista do magistra. Poszukam w internetach, dzięki :)

      Usuń
    2. Internet wie wszystko. Ten serial to faktycznie ekranizacja "Długiego deszczowego tygodnia". Nawiasem mówiąc książki tej nie czytałem choć recenzje w necie (znacznie dawniejsze niż twoja) zrobiły mi smak na nią, ale wydaje mi się że miałem ją kiedyś w rękach. Niestety, nie pamiętam gdzie i u kogo, bo tak to byłbym sobie pożyczył.

      Recenzję "Keeperen og havet" zacząłem wpisywać w odcinkach pod twoją recenzją "Gofrowego serca" ale jeszcze jestem dopiero w połowie.

      Usuń
    3. Śledzę. Odezwę się jak już będzie komplet :) A książka myślę, że spokojnie do dostania w osiedlówkach :)

      Usuń
    4. komplet już jest

      Usuń
  5. A wątróbkę polecam z jabłuszkiem. Bez moczenia przyrządzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś spróbowałem klasyki, ale jakoś nie zostałem fanem smażonych jabłek. Podobnie zresztą jak pieczonych :) Cebula i marchew, to mi wystarcza. Za to oszalałem na punkcie zupy dyniowej :D

      Usuń
    2. Z jedzeniem jest jak z książkami - de gustibus.. :-D

      Usuń
    3. A najciekawsze jest to, że gustibusy potrafią się z wiekiem totalnie odmienić. Gdy pacholęciem byłem, lepiej było nie podchodzić do mnie z bananem czy burakiem ćwikłowym, a teraz wsuwam i pijam (tak, tak, sok z buraka stał się stałym elementem w moim życiu). Bardzo późno odkryłem też zajefajność szpinaku i wspomnianej już dyni :D
      I od razu zaznaczam, że Broszkiewicz nie epatuje jakimiś tam szczegółowymi recepturami, a opisy poczynań dzieci w kuchni nie zajmują nie wiadomo ile, ale rzuca się to w oczy, że są kuchennie sprawne :)

      Usuń
  6. ja z tych, co zaczęli "drzewiej" przygodę w Broszkiewiczem od "Wielka...". I obiecałam sobie, że na tym poprzestanę. Ale po Twoim wpisie moc mego postanowienia zaczyna się kruszyć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We wstępie do "Kluski..." autor w kontekście listu od dzieci z jakiejś kl V i faktu że natenczas "Wielka.." była w tej klasie obowiązkowa; pisze coś na ten kształt: "Niedobrze, Broszkiewicz, zostałeś obowiązkowym, to ci może zaszkodzić...". Jak widać, przynajmniej w oczach niektórych, zaszkodziło. Nawiasem mówiąc, o ile rzeczywiście miałem "Długi, deszczowy..." w rękach, to bohaterów ma tych samych co "Wielka...", tylko o parę lat starszych.

      Usuń
    2. Aż kiedyś przeczytam tę "Wielką ...", ot, z czystej ciekawości co też tak w niej traumatyzowało kolejne pokolenia :)
      PS. Zacząłem "Braci Koszmarek ...", ale choć początek nawet mnie bawił, to jednak stwierdziłem, że na razie nie pora na tego typu lekturę. "Większa ..." też pewnie poczeka :)

      Usuń
  7. A ja tego nie czytałam, niemożliwe, jak to się stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to tylko mylne wrażenie. Ileż to razy, będąc pewnym, że nie znam książki, w trakcie lektury doznawałem gwałtownych olśnień, że jednak. :D Ze zgrozą zauważam, że rzecz dotyczy już nie tylko książek z dzieciństwa :P

      Usuń
    2. Też nie mogę się nadziwić, że nie czytałam. Ale jest w domu, więc nadrobię. :)

      Usuń
    3. Sporo jest tytułów, co do których byłem przekonany, że znam, a po sięgnięciu po nie okazywało się, że ni dudu. Ale to może po prostu galopująca skleroza? :D

      Usuń
    4. Ach, czyli po prostu muszę zerknąć w tekst. Może coś zaskoczy :)

      Usuń
  8. A ja z kolei zachwyciłam się kiedyś „Wielką...”. Wracaliśmy z kolonii, ktoś dostał jako nagrodę, ja dorwałam i zamiast gadać i śpiewać w autokarze „Ach kieleckie, jakie cudne”, czytałam na akord. Nie wyrobilam się i następnego dnia pognałam kupić książkę. Ciekawe, że wyciągnęłam ją przedwczoraj ;) Miałam taką jedienną refleksję, że może podrzucę ją córce. Zaczęłam przeglądać, czytać fragmentami, i ze strony na stronę coraz mniej rozumiałam, co mnie tak w tej książce porwało. W końcu odłożyłam na półkę. Ale teraz mam znowu ochotę sięgnąć po Broszkiewicza, bo „Długiego deszczowego tygodnia” nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo z lekturami dzieciństwa/młodości sprawa jest moim zdaniem wielce skomplikowana. Do zapomnianych w większości przypadków hitów podchodzimy z nabożeństwem, ale i sporym bagażem doświadczeń. Za nami kilkadziesiąt tysiączków przeczytanych stron i parę latek siłowania się w zapasach zwanych życiem. To daje zupełnie inne spojrzenie. Dodatkowo książka może nie wpasować się w nasz aktualny nastrój i mimo, że nie mamy do niej zasadniczo zastrzeżeń i obiektywnie rzecz ujmując przyznajemy, że nawet się niezbyt zdezaktualizowała/zestarzała, to jednak nie wchodzi.
      Mam kilka tytułów, do których się boję wracać. Mam kilka takich, do których wróciłem i ze zdumieniem odkryłem, że i dziś są spoko oraz kilka wtop pt. "i mnie się to podobało?!". Być może ten akurat Broszkiewicz był zastępstwem za wakacje, których w tym roku nie było. Nie wiem. Ale się podobał :)

      Usuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."