Jeśli jeszcze nie wiecie, donoszę, że dwa lata temu wstąpiłem do gildii cyklistów w stopniu młodszego nieporadnego, tzn. takiego co to dętki nie wymieni, przerzutki nie wyreguluje, a po pięciu przejechanych kilometrach łapią go skurcze uniemożliwiające dalszą jazdę. Od tamtej pory awansowałem nieznacznie, ale ciągle daleko mi do profesjonalizmu mistrza. Niemniej jednak zapał nie wygasł i na wiosnę obiecuję sobie solidnie otrzeć tyłek o rowerowe siodełko. Fajnie by przy tym było, gdyby, podobnie jak ma to miejsce w “Wielkiej wyprawie …”, w tym szczytnym dziele towarzyszyli mi członkowie rodziny. No, zobaczymy, a teraz o książce.
Paweł Beręsewicz powołał do życia rodzinę Ciumków, epizody z życia której zapełniają kolejne tomy cyklu. W zgodzie z zasadą: “Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek”, dwójkę małżonków uzupełnia dwójka progenitury płci dwojakiej, przy czym akurat w tym przypadku, najpierw urodził się Grześ, a po nim Kasia. Cała czwórka tworzy uroczą rodzinkę, która w spokojnej symbiozie, zakłócanej od czasu do czasu małymi niesnaskami, realizuje swój plan na życie. A ponieważ Jan Ciumko ma duszę ryzykanta, a przy tym podróżnika w “Wielkiej wyprawie …” porywa się na familijny, rowerowy rajd przez Prowansję, relacją z którego jest właśnie opisywana książka.
Czy może być bardziej idealnie, gdy przy wieczornej lekturze równie dobrze bawią się: a) stary koń, dla którego książka była remedium na tęsknotę za ciepłem i możliwością popedałowania w siną dal oraz b) Starszy, który zapoznawał się z plusami i minusami turystyki rowerowej, przy okazji poznając jej zasady i ział z pełnych humoru tekstów? Moim zdaniem, nie. Dodać przy tym należy, że autor nie robi z wycieczki sielanki, ale daje Ciumkom zdrowo popalić, dziurawiąc im dętki, wydając na łup kempingowym złodziejom i zsyłając na nich pomroczność jasną, która każe zostawić saszetkę z kasą w sakwie niepilnowanego roweru. Ot, życie. Świetna książka, uzupełniona wielce sympatycznymi, aczkolwiek jak dla mojego syna zbyt nielicznymi, ilustracjami autorstwa Surena Vardaniana, które ożywiały mojemu pięciolatkowi lekturę, bo mimo że to duży chłop, to jednak łaknie jakiegoś kolorowego przerywnika.
Podsumowując powiadam - poznając Ciumków zyskacie Wy i dzieci Wasze, bo i geografię przemycicie i informacje na temat prawidłowego zachowania rowerzysty na drodze i wiele, wiele innych. A rekomendacją niech będzie, że Bartek po przeczytaniu “Ciumkowych historii …” oraz wyżej wymienionej żąda więcej. Więc chyba trzeba się będzie udać do Szkocji.
Świetna, świetna i my też rodzinnie uwielbiamy czytać o Ciumkach. Przed nami Szkocja, która już zerka z dziecięcego regału, ale na razie musi poczekać, bo w czytaniu "Mary Poppins" i "Mio, mój Mio".
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
kultur-alnie Wczoraj obśmialiśmy się przy pierwszych Ciumkach jak norki. Kitek czytał chłopakom, a ja po kilku chwilach odszedłem od kompa, żeby posłuchać mądrości wujka od hondy i reszty. Ja! Od kompa! Potrzeba innych rekomendacji??
OdpowiedzUsuńTa część Ciumków już zaklepana w bibliotece; w ogóle cały cykl cieszy się w niej sporym powodzeniem:) Ciekawe, czy podziała mobilizująco i rowerująco? Gorzej, jeśli dzieci zażyczą sobie w przyszłym roku podobnej wyprawy!:)
OdpowiedzUsuńAle przeraża Cię aspekt finansowy czy kondycyjny? :P
UsuńOba, ale w przypadku Prowansji bardziej chyba ten pierwszy...Drogo tam w pieruny, a mi ciągle płacą pensję w złotówkach, nie zaś w euro:(
Usuń