wtorek, 22 listopada 2011

"Ucho od śledzia w śmietanie" Alan Bradley

Siedzę sobie jak ta, żeby co wrażliwszych uszu nie urazić, kostka wołowa i zastanawiam się, co by tu o trzeciej części przygód Flawii napisać. Peany, rzecz jasna. Ale jak to cholibka zrobić, żeby się nie powtarzać? Może przetrącić je odrobiną narzekań? Wtedy słodycz uwielbienia zostanie deko zniwelowana dziegciem marudzenia i da się tekst strawić. No, spróbujemy.
Zacznijmy od narzekania, bo to łatwiejsze niż pochwały. Tytuł. Jak oryginalny “A Red Herring Without Mustard” zmienił się w “Ucho od śledzia …” nawet nie próbuję dociekać. Wpływ to “Vabanku” czy lektur Hanny Ożogowskiej, mniejsza. Myślałem, że od czasu “Wirującego seksu” nie robi się już takich rzeczy. Ok, wyrzekałem? Wyrzekałem. No, to teraz, po krótkim zarysie pt. “oczymżeto”, polecimy lukrem.
Z racji odbywającego się w Bishop’s Lacey odpustu przybywa nań, nieodzowna w takich razach, Cyganka. Do jej namiotu trafia, jakżeby inaczej, Flawia de Luce i po wysłuchaniu dość dziwnej wróżby, biorąc sobie najwyraźniej do serca słowa Hitchcocka, puszcza ezoteryczną pałatkę z dymem. Kiedy w akcie skruchy zaprasza wieszczkę na nocleg, na teren rodowej posiadłości nie wie jeszcze, że cała historia skończy się mocno krwawo. Dość powiedzieć, że będzie miało miejsce jedno ciężkie uszkodzenie ciała, jeden spektakularny zgon, a jedno ciało, po latach, wychynie na powierzchnię. W ogóle "trójka" jest, w porównaniu do poprzedniczek, o wiele bardziej mroczna, nostalgiczna i, co by nie pisać, smutna. De Luców gryzą problemy finansowe, a główna bohaterka coraz bardziej tęskni za matką.
Uwielbiam cykl o Flawii i nie jest mi w stanie w tym uwielbieniu przeszkodzić nawet fakt pewnego uproszczenia zagadek kryminalnych. Jako że na Targach stałem po podpis w tłumie rozentuzjazmowanych nastolatek, pozwoliło mi to zrozumieć, że targetem cyklu nie jest wytresowany na skandynawskich kryminałach i amerykańskich thrillerach, dziad, a rówieśnice i rówieśniczki głównej bohaterki. Przyjąłem do wiadomości. Nie wzrusza mnie to i będę czytał dalej. No, bo …
Bo panna de Luce rozbraja mnie swym poczuciem humoru. I choć autor w “Uchu …” pożałował był troszkę tekstów, przy których wybucha się śmiechem, to i tak jest nieźle. Ot, na przykład myśl o siostrze, która na skutek znajomości z amerykańskim żołnierzem popisuje się wiedzą o pewnym cudzie przyrody: “Wszyscy odnosili całkiem przekonujące wrażenie, że paplająca bez ustanku o Missisipi Fela przyczyniła się w niebagatelnym stopniu do wypłynięcia tej wielkiej rzeki spod powierzchni ziemi oraz że ukształtowała jej bieg, a dobry Bóg dłubał w tym czasie w zębach w przedpokoju niczym pomocnik hydraulika”.
Bo Flawia imponuje mi swym wychowaniem, które pozwala jej powiedzieć: “Niewiele brakowało, żebym się sprofanowała”, w sytuacji, w której taki obrzyn jak ja, po prostu mało by się nie zesrał w gacie.
Bo Buckshaw odkrywa coraz to nowe tajemnice … Bo okoliczna ludność kryje ich wiele … Bo ... Bo tak! I już!

26 komentarzy:

  1. Nie wiedzieć czemu, ale nie znam tego cyklu. W najbliższym czasie lektura obowiązkowa. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. KTOSIA Tylko że ja w uwielbieniu dla Flawii dość bezkrytyczny jestem. Sama widzisz, że w akcie desperacji chwyciłem się złego tytułu. Żeby potem nie było na mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A moja małżonka wciąż tkwi w pierwszym tomie i blokuje dzieło:P Chyba popełnię jakiś wypiek w najbliższym czasie:D

    OdpowiedzUsuń
  4. A miałam nie czytać recenzji, żeby potem się broń Boże aby nie wzorować, bo właśnie piszę (właściwie dopiero sobie cytaty wynotowałam), ale się nie oparłam i przeczytałam, bo też wielbię Flawię i coraz bardziej mi smutno, że jej smutno i w głowę zachodzę, co też te siostry do niej mają i węszę w tym jakąś tajemniczą tajemnicę, która być może będzie rozwiązana w którymś z następnych tomów, a w ogóle śmietana rzeczywiście, hm, skąd, a czytałeś to o paciorkowcach, w takim razie w oryginale też by było o nich?

    OdpowiedzUsuń
  5. ZWL Niech zgadnę - ciasteczko? A może wystarczy poprosić? :P
    Agnes Ja węszę podstęp, bo oprócz tytułu średnio mi się widzi, żeby Bradley cytował naszego Kochanowskiego. I w paru miejscach (np. przy opisie skautowskich sposobów rozpalania ognia) coś mi zgrzytało. Nie mając jednak oryginału, trudno o konkrety. O literówkach nie wspominam, bo to już chyba standard :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bazyl: ciasteczko:) Ale może spróbuję najpierw z proszeniem:P

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja będę jednak bronić tego tytułu, bo niewielu osobom on się podoba. Bo "czerwony śledź " oznacza li i jedynie pewną zmyłkę logiczną czyli ucho do śledzia właśnie :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam jeszcze tej serii, ale po tylu pochlebnych recenzjach mam ochotę przekonać się na własne oczy czy i mnie książka zauroczy. A propos tłumaczenia to ja nigdy nie zrozumiem dlaczego polskie odpowiedniki mają się do oryginału jak piernik do wiatraka... Np. "Milczący zamek" Kate Morton też nijak ma się do "Distant hours". Przykłady możnaby długo mnożyć. Kwestia "Wirującego seksu" jest tu niezwykle jaskrawym przypadkiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też peany pisałam po przeczytaniu oryginału :) Co do tytułu, to ja tutaj tłumaczenia autorowi nie zazdroszczę, bo Bradley robi aluzję do szesnastowiecznej nie bardzo czytywanej już sztuki dramatopisarzy współczesnych Szekspirowi ;) Zupełnie nieczytelne byłoby to w Polsce, bo i w krajach anglojęzycznych ta sztuka czytywana jest raczej przez historyków literatury niż szerszą publiczność. Pozwolę sobie podlinkować, bo więcej o tym pisałam: http://ksiazkimojejsiostry.blox.pl/2011/04/O-Flawii-de-Luce-po-raz-trzeci.html

    Wydaje mi się, że tłumacz chciał po prostu znaleźć jakiegoś polskiego śledzia w literaturze :) Sądząc po tytule czwarego temu, ten dopiero będzie wymiatał...

    OdpowiedzUsuń
  10. ZWL 1 Kor 13, 4-7 albo nawet i całość :P
    Seso Ale mnie tytuł się podoba. To jest wtręt na zasadzie "nie masz się pan czego czepić, czep się pan tramwaju". Czy tam tytułu :)
    Aneta Lepiej tak niż gdyby kilka książek nosiło tytuł "Nieprzetłumaczalna gra słów". :D
    grendella Chałwa (błąd celowy) tłumaczowi, choć ja oprócz tytułu parę zdań bym sobie porównał z oryginałem.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bazylu, toteż zwróć uwagę, że wszystko znoszę i przetrzymuję, pokładając nadzieję, że się doczekam książki bez konieczności wypiekania ciasteczek:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiem, czy dobrze to czy źle, ale czytając kolejne Twoje notki uformowała mi się myśl może nieco ignorancka, coś w stylu: "Recenzuj sobie choćby program telewizyjny, mi i tak się będzie podobać" :) A wielbionej tu Flawii - kimkolwiek by nie była - nie znam niestety, ale teraz to już tylko kwestia czasu.
    Pozdrawiam serdecznie!:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Hehehe, Bazyl, podejmij rękawicę i zrecenzuj program tv :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Jako kolejne wyzwanie mógłbyś, Bazylu, zrecenzować rozkład jazdy PKP :)

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja lubię czytać Twoje recenzji dotyczące Flawii, taki entuzjazm zaraz mnie przyciąga, a dodatkowo seria jest tak ładnie wydana... Póki co odkładam na przyszłość, ale kusi mocno :)

    OdpowiedzUsuń
  16. A ja się pewnie podpiszę pod peanami siostry;) Jeszcze nie przeczytałam, bo na nowo wzięłam się za Martina. Ale następna będzie Flawia, za którą jeszcze raz dziękuję:)
    No i czekam na recenzję programu tv, rozkładu jazdy PKP albo jakiejś ulotki z chińskiej knajpy;)

    OdpowiedzUsuń
  17. sprawię sobie na Gwiazdkę, a co

    OdpowiedzUsuń
  18. Flawii nie znam i jakoś mnie nie ciągnie,jam nie ten target (i nie wiekowy mam na myśli, tekst Twój pyszny jak ciasteczka, co to je tu ktoś chce upiec. A co do tytułów... "Angel falls" = "Cudowna moc miłości" (i to nie jest harlekin, a obyczaj romantyczny)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja się dopisuję do osób, którym tłumaczenie tytułu się zdecydowanie podoba, właśnie o tym napisałam:
    http://miastoksiazek.blox.pl/2011/11/Zaglebie-zbrodni.html Zazdroszczę za to autografu, dla Alana Bradleya chciałam jechać do Krakowa, ale pewnie prędzej go w Londynie spotkam, przynajmniej taką mam nadzieję... Twoja recenzja znakomita!

    OdpowiedzUsuń
  20. Krewetka Witam! Z pisaniem o programie TV będzie kiepsko. Nie korzystam bowiem. Ale komplimenty trafiły w czuły punkt.
    Agnes Tak, tak. Zacznę od programu, spodoba się, a potem się zacznie.
    grendella O! Już się zaczęło :D
    mandzuria W tym przypadku przysłowia "Co masz zrobić jutro, zrób pojutrze" można nie stosować :)
    milvanna No nie mówiłem. Zaczęło się. :) A propos, w życiu u Chińczyka nie byłem.
    zefiryna A ja Lema i Mrożka - a co! :)
    Agnesto Może choć jeden tomik? Pożyczony. Po pierwszym już wiadomo czy jest się na tak czy na nie. Ale - Twoja wola :)
    padma Ooo, ależ byś mi się przydała jako translatorka. Moglibyśmy odczekać do końca spotkania i pogadać z panem Alanem, a ja nie musiałbym się głupio uśmiechać w miejscach, w których umykał mi sens wypowiedzi Autora :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Może następnym razem się uda, muszę kiedyś w końcu do Krakowa na targi zawitać:) Za to wybiorę się może na warszawskie targi i mam nadzieję, że jakiś smakowity pisarz lub pisarka się trafi;) A już w ogóle mam nadzieję, że blogerzy dopiszą i wreszcie kogoś poznam;)

    OdpowiedzUsuń
  22. padma Z tym ostatnim to radzę się umawiać, bo w takim tłumie jak był w Krakowie, to o przypadkowe spotkanie raczej trudno. Tym bardziej, że impreza rozłożona na 4 dni :)

    OdpowiedzUsuń
  23. No widzisz, Bazylu, pójdziesz, zjesz, opiszesz:D

    OdpowiedzUsuń
  24. A ja pierwszy raz słyszę o tej książce, a co za tym idzie, chyba udam się do laryngologa :) Błyskotliwy dowcip to to, co obecnie jest towarem deficytowym w literaturze :)

    OdpowiedzUsuń

"Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników je zamieszczających. Prowadzący bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść tych opinii."