Podczas lektury książki Józefa Szczublewskiego cały czas prześladowała mnie pewna wizja. Otóż, cofam się w czasie i z powrotem zasiadłszy w licealnej ławie, czekam na lekcję polskiego. Do klasy wchodzi pani “profesor” i miast wyjąć swój żelazny zestaw bryków, w których mieściła się Jedyna i Objawiona Wiedza na Temat Języka Ojczystego i Luminarzy Jego, i podyktować monotonnym głosem: “...kiewicz ...odził ...marł ...pisał ...lkim ...sarzem ...ył”, odpala taki tekst: “A wiecie, że młody Henryczek, podczas swego pobytu w Stanach, chodził był na kur... tyzany?”. I już widzę te oczy w słup i to nieme pytanie malujące się na twarzach klasowych kolegów i koleżanek: “Ale, że jak? Że noblista? Że pocieszyciel narodu, na, pardąsik, kurwy???”. A dalej dyskusja burzliwa do szaleństwa, którą sorka umiejętnie zaognia dolewając przysłowiowej oliwy, kiedy tylko widzi, że jej zarzewie przygasa. A to rzuca hasłem: “matka wieszczyła mu fatalną przyszłość jako pisarzowi”, a to dokłada: “swych przeciwników obrzucał w listach inwektywami”, a to nadmienia: “był skandal z jedną z małżonek”, a klasa ślini się i chce o autorze Trylogii wiedzieć więcej i więcej. Polonistka zaś żeglując na zafascynowaniu młodzieży celebryckimi wstawkami z życia pisarza, niepostrzeżenie przemyca i inne, bardziej istotne treści na temat postaci, której twórczość nawet dziś wzbudza emocje.
Tyle snu na jawie. Niestety moja pani od polskiego nie czytała książki “Sienkiewicz. Żywot pisarza.” i nie miała na tyle fantazji, by dopuszczać do głosu gawiedź. No, chyba tylko po to, żeby gawiedź wydukać mogła nieśmiertelne: ““...kiewicz ...odził ...marł ...pisał ...lkim ...sarzem ...ył”. Szkoda, bo jak pokazuje przykład tej dość nietypowej, bo złożonej w większości z tekstów źródłowych (listów, fragmentów dzieł), biografii, życie sław rodzimej literatury nie było tak pomnikowo sztywne, jak próbowano mi wciskać w LO i naprawdę byłoby o czym pogadać. Przykłady? Psze bardzo!
Nie kłamałem, pisząc że matka Henryka, Stefania, nie wróżyła dobrze synowi, który wypiął się na karierę lekarską, by zostać literatem.
"(...) stanowisko jego w świecie pozostanie zawsze na stopniu tak niskim, że mu ani sławy, ani szczęścia dobrego bytu nie zapewni."
Nie robiłem Was w konia nadmieniając, że pisarz w okresie młodzieńczym prowadził się nader lekko i grubszym słowem nie gardził, co zdradza jego ówczesna korespondencja.
"Ja zamierzam założyć wielkie stowarzyszenie onanistów (...) Z Paprockim do Los Angeles "wybieramy się specjalnie dla uśmierzenia naszych namiętności.""
"O ileż głupsza wydaje mi się ta parszywa klika >>przyjaciół literatury<<, ta klika półgłówków i zasrańców wrzeszcząca wniebogłosy (...)".
Ale przytoczone fragmenty to tylko zanęta, którą zarzucam specjalnie dla współczesnego czytelnika spragnionego sensacji i która zachęciłaby też, być może, mnie sprzed dwóch dekad do poobcowania z facetem, któremu naród z wdzięczności za jego pisanie, podarował posiadłość ziemską. Bo może przy okazji zapoznawania się z tymi, prawie pudelkowymi, fragmentami, poznałbym resztę jego żywota i dzięki tej wiedzy, lepiej mógł zrozumieć jego twórczość.
Szczublewski opowiada o Sienkiewiczu niejako własnym piórem tego ostatniego, stojąc z boku i tylko od czasu do czasu dodając od siebie zdaneczko wyjaśnienia czy komentarza. Podoba mi się taka forma i nieraz mój pomarańczowy zakreślacz kalał biel kartek, by oznaczyć, ku pamięci, co soczystsze kawałki, przywoływanych przez autora listów, w których pan Henryk dość swobodnie zwierzał się ze swych obaw, trosk, problemów, ale i radości, gronu najbliższych mu osób.
Chciałem się jeszcze rozpisać o tym, co mi się we właścicielu Oblęgorka podobało, a co nie. O tym, jak to zarzucano Kapuścińskiemu upiększaną reporterkę, a tu się okazuje, że miał słynnych poprzedników. O tym, że ... Ale widząc, ile już naplotłem, daruję sobie. To wszystko jest w tej książce. Jeśli chcecie wyrobić sobie własne zdanie, nie ma wyjścia, trzeba przeczytać. Ja uważam, że warto.
Tyle snu na jawie. Niestety moja pani od polskiego nie czytała książki “Sienkiewicz. Żywot pisarza.” i nie miała na tyle fantazji, by dopuszczać do głosu gawiedź. No, chyba tylko po to, żeby gawiedź wydukać mogła nieśmiertelne: ““...kiewicz ...odził ...marł ...pisał ...lkim ...sarzem ...ył”. Szkoda, bo jak pokazuje przykład tej dość nietypowej, bo złożonej w większości z tekstów źródłowych (listów, fragmentów dzieł), biografii, życie sław rodzimej literatury nie było tak pomnikowo sztywne, jak próbowano mi wciskać w LO i naprawdę byłoby o czym pogadać. Przykłady? Psze bardzo!
Nie kłamałem, pisząc że matka Henryka, Stefania, nie wróżyła dobrze synowi, który wypiął się na karierę lekarską, by zostać literatem.
"(...) stanowisko jego w świecie pozostanie zawsze na stopniu tak niskim, że mu ani sławy, ani szczęścia dobrego bytu nie zapewni."
Nie robiłem Was w konia nadmieniając, że pisarz w okresie młodzieńczym prowadził się nader lekko i grubszym słowem nie gardził, co zdradza jego ówczesna korespondencja.
"Ja zamierzam założyć wielkie stowarzyszenie onanistów (...) Z Paprockim do Los Angeles "wybieramy się specjalnie dla uśmierzenia naszych namiętności.""
"O ileż głupsza wydaje mi się ta parszywa klika >>przyjaciół literatury<<
Ale przytoczone fragmenty to tylko zanęta, którą zarzucam specjalnie dla współczesnego czytelnika spragnionego sensacji i która zachęciłaby też, być może, mnie sprzed dwóch dekad do poobcowania z facetem, któremu naród z wdzięczności za jego pisanie, podarował posiadłość ziemską. Bo może przy okazji zapoznawania się z tymi, prawie pudelkowymi, fragmentami, poznałbym resztę jego żywota i dzięki tej wiedzy, lepiej mógł zrozumieć jego twórczość.
Szczublewski opowiada o Sienkiewiczu niejako własnym piórem tego ostatniego, stojąc z boku i tylko od czasu do czasu dodając od siebie zdaneczko wyjaśnienia czy komentarza. Podoba mi się taka forma i nieraz mój pomarańczowy zakreślacz kalał biel kartek, by oznaczyć, ku pamięci, co soczystsze kawałki, przywoływanych przez autora listów, w których pan Henryk dość swobodnie zwierzał się ze swych obaw, trosk, problemów, ale i radości, gronu najbliższych mu osób.
Chciałem się jeszcze rozpisać o tym, co mi się we właścicielu Oblęgorka podobało, a co nie. O tym, jak to zarzucano Kapuścińskiemu upiększaną reporterkę, a tu się okazuje, że miał słynnych poprzedników. O tym, że ... Ale widząc, ile już naplotłem, daruję sobie. To wszystko jest w tej książce. Jeśli chcecie wyrobić sobie własne zdanie, nie ma wyjścia, trzeba przeczytać. Ja uważam, że warto.
Mam, Bazylu, wrażenie, że podobałoby Ci się to, co o Mickiewiczu wypisywał Boy Żeleński, prekursor na naszym gruncie odbrązawiania rozmaitych pomników literackich :D
OdpowiedzUsuńAle Szczublewski wcale odbrązawiaczem, moim zdaniem, nie jest. A nawet, tak przynajmniej ja to odebrałem, delikatnym hagiografem, który w tych swoich nielicznych wtrętach, broni Sienkiewicza przed oponentami i stoi za nim murem :)
UsuńNo toś troszkę nie doprecyzował, ale zupełnie nie szkodzi:)
UsuńAle ta sympatia dla pana Henryka jest widoczna tylko w kilku miejscach. Prawdziwy hagiograf wypirzyłby fragment listu, w którym Sienkiewicz pisze, jak to bał się o to, żeby go wyposzczony Paprocki nie tryknął aby :)
UsuńBazylu! Ty po książkowych kartkach zakreślaczem mażesz?! Pomarańczowym???!!!
OdpowiedzUsuńJestem załamana.
Nie łudź się; ten fakt na pewno znajdzie się w Twojej biografii, aby przyszłe pokolenia mogły sobie wyrobić właściwe zdanie na Twój temat - nie że żaden tam "..zyl ...nym ....gerem ...ył", ale, że "...zyl ...dalem ..ył", ot co!.
Ale mimo wszystko napisałbyś może co Ci się w Sienkiewiczu nie podobało, co? Wiele to nie pomoże, ale może choć trochę...
A mażę! Moja książka, mój zakreślacz, moja wola :) I nie widzę powodu do załamań. Poza tym w tym konkretnym przypadku kocham wręcz ebooki, gdzie mogę "mazać" wirtualnych notek ile dusza zapragnie. I te zakładki. Och i ach! :D
UsuńMam nadzieję, że moja interpretacja drugiego zasadzająca się na początkach "Ba... pe... b..." jest mylna :)
Co mi się nie podobało? Wrócę do dom, to zapodam odpowiednie cytata :)
No nie, ja przynależę do gatunku, który do książki z szacunkiem i bez zakreślaczy. Delikatny ołóweczek co najwyżej.
UsuńPodczas lektury "Ex librisu" Fadiman zdumiałam się wielce, czytając o jej stosunku do książek (zbliżonym do Twojego). Przyjęłam do wiadomości, ale nigdy chyba nie zrozumiem:(
A co do początków, to wstaw sobie "wan..." i wszystko będzie jasne (Twoja interpretacja jest absolutnie nieuprawniona i oparta o błąd).
Na cytata czekam. Czyżbyś błąkał się jeszcze gdzieś po opłotkach?
No dobra, zachęciłes mnie. a etn skandal to który? Z unieważnieniem małżeństwa?
OdpowiedzUsuńDla tych, którzy mieli więcej szczęścia w liceum, albo, już po nim, lubili poczytać o rodzimych talentach literackich, to pewnie żadna sensacja, ale mnie uszy palą z ciekawości, co też tam na tym wyjeździe zaszło, że świeżo poślubiona małżonka tak z miejsca wybyła :) Chodzi oczywiście o Marynuszkę. Z drugiej strony miał człowiek szczęście, bo użerać się do końca życia z taką szantrapą jak Wołodkowiczowa, to zachowaj Panie :)
UsuńTu fajny spis podsumowujący sercowe perypetie Sienkiewicza :)
UsuńBazyl, co tam zaszło w noc poślubną, to Samozwańcowa opisała:PP
UsuńMówisz o przytoczonym u lilybeth fragmencie: "Podczas podróży poślubnej Sienkiewicz tak przestraszył albo, co gorsza, nie przestraszył niewinnej panienki, że ta zwiała mu wprost w objęcia zdumionej matki", czy jest może jakiś mniej ogólnikowy raport :)
UsuńMiałem wrażenie, że jest coś mniej ogólnikowego, znajdę chwilę, to sprawdzę:)
UsuńTo ja się troszkę rozpiszę.
UsuńDo szwagierki pisze 21 maja 1893 roku: "(...) otrzymałem dziś właśnie list pani Wołodkowiczowej zrywający ostatecznie małżeństwo. (...) spostrzegłem w pannie Marynuszce, obok wielkich przymiotów, zupełną nieobecność różnych uczuć, jak np. poczucia obowiązku względem kraju, zbytnie przywyknięcie do zbytku, do towarzystw itp. Uwagi moje wydały się zarazem krytyką jej wychowania i obrażały miłość własną pani Wołodkowiczowej, a stąd powstało rozdrażnienie i dalsze jego następstwa." Czyli niesnaski miały miejsce już wcześniej. Później sprawa przysycha , ale są jeszcze cyrki z zaświadczeniem z parafii Sienkiewicza. Jakby Los próbował uratować pisarza od skandalu. Sam pan młody mruknął pono przyjaciołom w wigilię ożenku: - Nie będę z nią szczęśliwy. Wykrakał :)
Z dalszych listów słanych do szwagierki Jadwigi Janczewskiej, najwierniejszej powierniczki myśli najskrytszych wynika, że Wołodkowiczowa była nie do zniesienia. Kilkanaście dni później panna ucieka do maman, ale czemu... tego nie dowie się nawet siostra pierwszej żony. Przynajmniej u Szczublewskiego nie ma o tym mowy :)
Czy to nie u Izy była też dyskusja o tym?
UsuńSklerotyka pytasz? :P
UsuńMłodszy jesteś, powinieneś lepiej pamiętać:P
UsuńZanęta doskonała, złapałam się na haczyk. Wizja lekcji również przednia :)
OdpowiedzUsuńDuch belferski we mnie widać jeszcze nie wygasł :P
UsuńDuch belferski? Od tej strony Cię nie znam ;)
UsuńA wiesz co? Zajrzyj do najnowszego wpisu na naszym blogu, zaczynamy nową świecką tradycję ;)
UsuńA tam, takie ... Wykształcenie i dwuletni epizod :D
UsuńPS. Już zaglądam!
Bardzo lubię biografie. Widzę z recenzji blogowych, że budzą one różne emocje. Myślę, że po tę, tak jak piszesz warto sięgnąć. Niby coś tam wiem na temat Sienkiewicza, niby obiło mi się o uszy yo i owo, ale to wszystko takie, że wiem, że gdzieś dzwonili, ale w którym kościele to już nie umiałabym powiedzieć. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMoja wiedza jest już odrobinę większa. Jak jeszcze poczytam "Marie jego życia", to będę nawet mógł błysnąć w towarzystwie :P
Usuńświetna recenzja, narobiła mi takiej ochoty na tę książkę, że chyba polecę do księgarni i ją kupię.
OdpowiedzUsuńzapraszam w wolnej chwili do siebie i pozdrawiam :)
Nie wiem, czy tak się da, bo pozycja wyciągnięta z półki z książkami kupionymi dawno na zapas. Ale w bibliotece może? :D
UsuńKupić na pewno się da, niedawno została wznowiona w cyklu Wielkie Biografie PWN, za bardzo przystępną cenę (19,99). Wiem, bo mam, czytałam. Dobre!
UsuńO, ciekawe rzeczy pisał ten Szczublewski, muszę poszukać w bibliotece.
OdpowiedzUsuńDotychczas znałam tylko "Marie jego życia" Barbary Wachowicz, o przeżyciach Sienkiewicza z kobietami, było ich 5 i wszyskie miały na imię Maria. Miał facet pecha:)
O problemach z paniami jednego imienia mógłbym co nieco powiedzieć, ale to nie ten typ bloga :P Za "Marie ...", jak już napisałem wyżej, prędzej czy później się zabiorę.
UsuńKulka będzie Cię straszyć zza grobu (nie wiem czy jest na tym świecie, ale jeśli jest to masz jeszcze trochę czasu) jak to przeczyta.
OdpowiedzUsuńA kogóż z mej licealnej braci zawiało w me skromne progi? I za co niby to straszenie? Przecież nie zmyślam. A może jednak coś źle zapamiętałem, w końcu to już prawie 20 lat :D
UsuńNie zmyślasz :D Do tej pory można straszyć nią dzieci, ale wtedy to były fajne czasy i nawet paluszki w jej herbacie miały swój urok. Nie mówiąc o dziwacznej mini-klasie obok chemicznej. Z nostalgią wspominam tamte czasy :) Jak komunizm Heh, odwiedzam Cię często i dość regularnie. Termi.
UsuńWysłałem Ci zaproszenie na FB, ale chyba nie gościsz zbyt często. Ja zresztą też od dość niedawna :P
UsuńMiałem zajęcia z rzeźby w gipsie, a aktualnie zajmuję się malarstwem (choć co prawda, jedynie pokojowym), a zatem z dobrodziejstw sieci wszędobylskiej nieczęsto korzystam ostatnimi czasy. Potem czeka na mnie jeszcze szlachetna sztuka podłogowa i mam nadzieję, że przed świętami będę mógł dzieło zakończyć o ile miedzi mi nie zbraknie. Ale na fejsbuczka se dziś wejdę, a co.
UsuńTak sobie przeczytałam notkę i się zadumałam, że jak to, aby zachęcić do dyskusji, to już trzeba skandalem jak flagą na kiju powiewać? O dziełach nie da się dyskutować bez dyskutowania o ich twórcy?
OdpowiedzUsuńHm.
Ogólnie można. Ale akurat w Polsce program języka polskiego jest ułożony w ten sposób, że chodzi bardziej o istnienie dzieła w danym okresie historycznym itd. Według założenia na lekcjach historii powinno się omawiać w tym samym czasie ten sam okres, więc omawianie twórcy dzieła jest jak najbardziej na miejscu i w kontekście.
UsuńCo do skandali, to zawsze jest to do dobry przyczynek do dyskusji i natychmiast 'uziemia' twórcę, zrzuca go z piedestału (a w Polsce to wpychanie pisarzy i poetów na taki nietykalny piedestał jest szczególnie powszechny) i dzięki temu, moim zdaniem, ułatwia człowiekowi spojrzenie na twórcę bez zadzierania głowy i dzięki temu, być może, odważenie się na sformułowanie jakiejś opinii (mądrej lub nie, ale własnej).
Acha, no i mam nadzieję, że polonistka nie użyłaby niepoprawnie czasu zaprzeszłego. ;-)
OdpowiedzUsuń