"Abominacja" zasadza się na zasadniczo podobnym pomyśle co "Terror", czyli bohaterowie vs ekstremalnie ciężkie do przeżycia środowisko. Z tym tylko, że miast na Archipelag Arktyczny autor zafundował nam podróż w Himalaje. I pożenił te Himalaje ze szpiegowską intrygą, która w ostatecznym rozrachunku może i trzymała się kupy, ale była tak wysoce nieprawdopodobna, że długo po lekturze zastanawiałem się czy czasem uniesione brwi nie zostaną mi już na stałe.
Mamy zatem trzech przyjaciół, wspinaczy, którzy niejeden alpejski szczyt zdobyli i z niejednej grani w dal patrzyli. A że mamy lata dwudzieste XX wieku, czyli wspinanie jednak dość analogowe i nie dysponujące kosmicznymi gadżetami, z których korzystają współcześni zdobywcy gór, to uznać należy, że takich trzech jak ich... itd. Słowem, chwaty na schwał. Nie dziwota zatem, że jak tylko pojawia się szansa sponsorowanej przez bogatą lady wyprawy na Mount Everest, gdzie w tajemniczych okolicznościach zszedł (a raczej spadł) był syn owej lady, żądni wspinaczkowych emocji panowie pomyśleli: "Jak nie my, to kto?" i całą naprzód ruszyli ku nowej przygodzie. Po drodze do ekipy dołącza młoda arystokratka oraz nie odstępujący jej na krok lokals - doktor Pasang, człowiek wielu talentów. A dalej to już tylko, wiatr, mróz, brak tlenu, lodowe rozpadliny,Yeti, naziści i krew. Dużo krwi!
Jak zwykle w przypadku książek Simmonsa, w których brany jest na warsztat jakiś wycinek historii, koloryzowany następnie licentią poeticą, również w tej historii szacunek wzbudza research, przeprowadzony na jej potrzeby. Niestety próba upchania wszystkiego do powieści, było nie było, rozrywkowej, spowodowała że rozpędza się ona bardzo powoli, bo czytelnik musi po drodze do akcji zapoznać się z wiedzą. W tym przypadku mowa o wspinaczce, historii rodzącego się himalaizmu (jednym z fabularnych "kamieni" jest ekspedycja i śmierć George'a Mallory'ego) oraz nazizmu. Samo w sobie przyswajanie tych informacji nie jest złe, ale kolejną bolączką jest zamiłowanie autora do powtórzeń. Po setnym użyciu zwrotu "cudowna lina Deacona", odmienianego przez wszystkie przypadki, zębom nie chciało się już zgrzytać. Wygląda to trochę tak jakby Simmons do serca wziął sobie zasadę. w myśl której powtórki utrwalają wiedzę. A więc czytelniku: Répétez s’il vous plaît!
Mimo tych drobnych mankamentów nie należy jednak zapominać, że twórca "Abominacji" jest naprawdę niezły w opisywaniu stanów skrajnych. Możemy więc liczyć na nieliche emocje przy wspólnym z bohaterami pokonywaniu trudnych przewieszeń, zmaganiu się z figlami pogody (Czomolungma ponoć tworzy własną), odmrożeniami czy chorobą wysokościową. Ba, opisy te poniekąd wynagradzają niezbyt zaskakującą zagadkę, będącą osią fabuły. Pomijając więc to, że książce przydałby się redaktor ze sporymi nożycami (które wycięłyby na przykład zupełnie niepotrzebny, detaliczny opis "artefaktu", będącego powodem całego zamieszania), dostajemy niezłe czytadło, po lekturze którego wiemy co to "angielskie powietrze" (zwrot używany równie często co "cudowna lina ...") czy też jakie niebezpieczeństwa czyhały na śmiałków chcących jako pierwsi zdobyć działający na wyobraźnię ośmiotysięcznik. Moim zdaniem troszeczkę pomaga też wejść w buty ludzi, którzy ryzykując życiem, sięgają po swoje marzenia, a co za tym idzie spróbować ich zrozumieć i wyjść poza kanoniczne: "Po cholerę oni tam lezą?".
Nie polecam, ale i nie zniechęcam. Rzecz to bardzo nierówna, przez którą raz się galopuje, a raz przedziera, jak nie przymierzając bohaterowie przez pola seraków (dowiecie się z książki). Sami więc musicie odpowiedzieć sobie w serduszkach na pytanie: Czy chce mi się sięgnąć po tę cegłę?, bo też wydanie Vespera jest jak zwykle ładne i ciężkie jednocześnie.